Inni o Edycie

Znalazłeś w mass mediach coś na temat Edyty, zamieść to tutaj.
ODPOWIEDZ
Sebuch
Linger
Linger
Posty: 960
Rejestracja: 13 lis 2011, 15:00
Ulubiony album: EKG
Ulubiona piosenka: To nie tak jak myślisz
Lokalizacja: Pomorze

Re: Inni o Edycie

Post autor: Sebuch »

Baron u Patolety o rzekomym konflikcie Edi i Justyny:

https://www.youtube.com/watch?v=4DUTPnvYu7g
Awatar użytkownika
Natu$
Lunatique
Lunatique
Posty: 2641
Rejestracja: 04 paź 2008, 15:55
Ulubiony album: Dotyk, EG
Ulubiona piosenka: Szyby, CBTL, NWI, List
Lokalizacja: Poznań

Re: Inni o Edycie

Post autor: Natu$ »

Baron miał ładnie w gazie podczas tego wywiadu. :D
Awatar użytkownika
Matiz99
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9256
Rejestracja: 26 wrz 2006, 21:36
Ulubiony album: Edyta Gorniak
Ulubiona piosenka: ...Hold On Your Heart?
Lokalizacja: Droga Mleczna

Re: Piosenki Edyty w wykonaniu innych

Post autor: Matiz99 »

https://www.youtube.com/watch?v=26ffnLYBprQ Majewski o Edycie

PS. Boże, jaki menel się z niego zrobił.
mpjp
The story so far
The story so far
Posty: 498
Rejestracja: 27 sie 2011, 23:31
Ulubiony album: następny
Ulubiona piosenka: Obudźcie mnie
Lokalizacja: PL

Re: Inni o Edycie

Post autor: mpjp »

Awatar użytkownika
Flux
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 5550
Rejestracja: 26 kwie 2009, 11:03
Lokalizacja: Polska

Re: Inni o Edycie

Post autor: Flux »

Edyta ciężko pracuje? :lol3:
Awatar użytkownika
edikate
Whatever it takes
Whatever it takes
Posty: 609
Rejestracja: 08 gru 2004, 20:07
Ulubiony album: Dotyk
Ulubiona piosenka: Glow on, Grateful
Lokalizacja: everywhere

Re: Inni o Edycie

Post autor: edikate »

Awatar użytkownika
Michael
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 6951
Rejestracja: 25 gru 2004, 13:20
Lokalizacja: PL

Re: Inni o Edycie

Post autor: Michael »

Chyba nie było :hmmm:. Sarsa między innymi o Edycie:
:arrow: http://youtu.be/xBT6IQSdCbk
Awatar użytkownika
Matiz99
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9256
Rejestracja: 26 wrz 2006, 21:36
Ulubiony album: Edyta Gorniak
Ulubiona piosenka: ...Hold On Your Heart?
Lokalizacja: Droga Mleczna

Re: Inni o Edycie

Post autor: Matiz99 »

Margeret o Edycie: https://www.youtube.com/watch?feature=p ... pkBQ#t=213
Od 3:33 gdyby link do momentu nie zadziałał.

Nie pierwszy raz się o niej w ten sposób wypowiada.
Awatar użytkownika
Flux
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 5550
Rejestracja: 26 kwie 2009, 11:03
Lokalizacja: Polska

Re: Inni o Edycie

Post autor: Flux »

Fragmenty książki Jacka Cygana, pt. Życie jest piosenką. Przytaczam wspomnienie o Eurowizji, powstawaniu piosenki, przygotowaniach, poprawkach. W książce rzecz jasna można poczytać również ciekawostki związane z Jestem kobietą, Dumką na dwa serca czy Dotykiem. Polecam lekturę :wink:
To nie ja
CZYLI NAJWIĘKSZE
DO TEJ PORY OSIĄGNIĘCIE
POLSKIEJ PIOSENKI
ZA GRANICĄ
Wybacz, Drogi Czytelniku, to nieco megalomańskie zdanie w podtytule, ale tak właśnie zaczynają ze mną rozmowę dziennikarze: „Panie Jacku, wasz występ na festiwalu Eurowizji w 1994 roku w Dublinie był >>największym do tej pory osiągnięciem polskiej piosenki za granicą<<!”.
A ja już wiem, że to zdanie jest żywcem przepisane z notki o mnie w Wikipedii. Rzecz jasna, nie mam pojęcia, kto je tam wstawił. Cóż mam odpowiedzieć? Że każdy z nas zrobił tylko to, co powinien? I gdyby nie pewien niefortunny zbieg wydarzeń, być może po raz pierwszy w historii wygralibyśmy Eurowizję?
Jeśli wszystko zaczyna się pod jakimś niebem, to historia tej piosenki zaczęła się pod kamiennym sklepieniem pewnej długiej sieni w kamieniczce na Starym Mieście w Warszawie. Czas akcji: 6 lipca 1993 roku, ściśle – moja urodzinowa noc. Zaprosiłem grupę przyjaciół do Metal Baru, który należał do zaprzyjaźnionego ze mną znakomitego artysty – srebrnika Marcina Zaremskiego. I nagle pojawia się Edyta Górniak z Krzysztofem Antkowiakiem. W środku baru jest hałas, proszą, bym wyszedł z nimi do wspomnianej już sieni. Wychodzimy, cisza. Pod łukowatym sklepieniem jesteśmy sami. Edyta trzyma w dłoniach torcik złożony z kilku małych okrągłych ciasteczek, pośrodku których jest niebieska świeczka. Mówi, że to jest tort improwizowany, że sami go zrobili dla mnie z Krzyśkiem. Zapalają świeczkę i Edyta zaczyna śpiewać Happy Birthday to You. I robi się święto. Pamiętam, przemknęło mi wtedy przez szczęśliwą głowę, że to jest lepsze wykonanie niż słynna wersja Marilyn Monroe dla prezydenta Kennedy’ego. Dzisiaj też tak uważam. Piszę o tym, ponieważ to było moje pierwsze spotkanie z Edytą, tak intensywnie emocjonalnie, tak osobiste. Owszem, kilka lat wcześniej, chyba w roku 1988, widziałem ją pierwszy raz w barku festiwalowym w Opolu, wysoko nad sceną. Przyszła tam wtedy zwabiona sukcesem swego równolatka Krzysztofa Antkowiaka, który rok po Zakazanym owocu był bardzo popularny. Miała chyba piętnaście lat i tak śmiesznie mówiła: „Przeskoczyłam przez ogrodzenie amfiteatru, bo musiałam poznać Krzyśka”. Ale wtedy to wszystko było bardzo dziecinne. Teraz Edyta była już gwiazdą Metra i z pewnością szukała swojej drogi.
Minęło kilka miesięcy. Na początku stycznia 1994 roku Edyta pojawiła się u mnie na Bielanach z kasetą, na której była kompozycja Stanisława Syrewicza. Nieco tajemniczo i ogólnikowo powiedziała, że ten utwór będzie śpiewany dla ludzi, którzy nie znają języka polskiego, chodzi więc o to, żeby dobrze brzmiał, czyli jak my to mówimy, żeby płynął. Mówiła później, że nie powiedziała mi, iż jest to piosenka na Eurowizję, ponieważ nie chciała mnie stresować. Zabrałem się do pracy. Myślało się we mnie: w tekście muszą być takie emocje, które wyzwolą emocje Edyty, musi być taka moc, która da siłę jej kreacji. Myślało się we mnie: to musi być takie, żeby przeniosło się ponad językiem, musi być zrozumiałe także dla tych, którzy nie znają polskiego. Tylko jak to osiągnąć? Przez kilka tygodni zmagałem się z muzyką, szukałem, pisałem, skreślałem, poprawiałem. I jeszcze ten imperatyw, że to nie tylko musi znaczyć, ale też musi brzmieć!
Pod koniec stycznia Edyta przybyła ponownie, tym razem z Olą Kisielewską, która pełniła funkcję krajowej menadżerki artystki. Ola była aktorką Teatru Studio, sama doskonale śpiewała i ogólnie znała się na rzeczy. Odegrała w tych trudnych dla mnie dniach bardzo pozytywną rolę. Pamiętam, dziewczyny siedziały w moim małym saloniku minidomku na Kleczewskiej, a ja schodziłem z góry po stromych schodach i miałem w ręku stos białych kartek, na których były różne wersje piosenki. Nagle te kartki mi się rozsypały i wszyscy zaczęliśmy przydeptywać je na szczęście. Wybrałem tę wersję, do której byłem najbardziej przekonany. Włączyłem magnetofon i odśpiewałem wszystko z uczuciem. Edycie tekst bardzo się spodobał, zwłaszcza refren. Miała taki odruch, który potem parę razy zaobserwowałem, że jak coś jej się podobało, to klaskała w dłonie. Zatem refren został „wyklaskany”, porozmawialiśmy o zwrotkach i wtedy dziewczyny powiedziały mi, że w tym roku Polska po raz pierwszy weźmie udział w festiwalu Eurowizji i Edyta z ta piosenką będzie nas reprezentować. Chyba niepotrzebnie mi to powiedziały. W następnych tygodniach zacząłem poprawiać, zmieniać, ulepszać... Zapamiętałem, że nawet przez jakiś czas piosenka miała kabotyński tytuł „Płonąca marionetka”. W ten sposób ogłupiony autor starał się nawiązać do utworu, którym France Gall wygrała wiele lat temu festiwal Eurowizji. Śpiewała wtedy piosenkę Poupée de cire, poupée de son, którą tłumaczono w Polsce jako „Marionetka z wosku”. Wiedziałem, że tę piosenkę napisał sam Serge Gainsbourg! Tym bardziej się „zakręcałem”, nie mogłem być gorszy!
Gwoli pewnego usprawiedliwienia muszę wyjaśnić młodszym czytelnikom, iż wszystkie festiwale Eurowizji były transmitowane przez Telewizję Polską i ja to od dzieciństwa namiętnie oglądałem, po prostu chłonąłem. To było takie okno na zachodnią stronę, które łaskawie otwierano raz do roku. Czy można się dziwić, że teraz, kiedy miałem ze swoją piosenką znaleźć się po drugiej stronie wymarzonego okna, po prostu fiksowałem? Nie było dobrze. Opętany chęciami ciągłych poprawek przez kilka nocy nie mogłem zasnąć. Miałem w głowie bezustanny ciąg pomysłów, melodia piosenki wierciła mi mózg na okrągło w dzień i w nocy. Do tego kilka razy dziennie dzwonił z Londynu menadżer Edyty Wiktor Kubiak, który miał zawsze swoje uwagi. Ciągle zgłaszał wątpliwości, że nie brzmi, że za trudne dla normalnych ludzi, że może bym użył jakichś angielskich zwrotów, żeby wszyscy rozumieli. Każda rozmowa telefoniczna z nim trwała około godziny. Pod wpływem jego wątpliwości topniała w nas wiara w ten utwór do muzyki Staszka Syrewicza. Kiedy już miałem ostatecznie zwariować, nastąpił przełom. Edyta przyniosła nową muzykę. Przyjechała któregoś dnia z kasetą i powiedziała: „A może byś napisał do tego?”. Słuchamy, bardzo ładna ballada. Patrzę na nazwisko kompozytora. Piotr Rubik. Nie znałem człowieka. I zacząłem pisać tekst do tej drugiej muzyki. Telefony z Londynu od Wiktora Kubiaka zaczęły dzwonić z dwukrotnie większą częstotliwością, zwiększył się także mój stres. W pewnym momencie zniosło mnie do tego stopnia na myślowe manowce (niestety nie były to „cudne manowce” Edwarda Stachury), że ułożyłem szlagwort, który brzmiał: „Happy birthday people”. Tutaj na szczęście zadziałał mój mechanizm bezpieczeństwa i w chwili otrzeźwienia podarłem kartki i wrzuciłem do kosza. Do muzyki Rubika napisałem smutną balladę o bezdomnych, która miała tytuł Śpijcie, dzieci nocy. Kilka wieczorów spędziliśmy w studio razem z Wojtkiem Olszakiem, który ofiarnie nam pomagał. Edyta nagrała wersje demo obu piosenek. I wtedy nastąpił klincz – nie wiedzieliśmy, na którą piosenkę się zdecydować. Bo choć skłanialiśmy się do utworu z muzyką Syrewicza, ballada Rubika też wyszła bardzo dobrze. Pamiętam, że któregoś wieczoru, a właściwie już późną nocą, w składzie: Edyta, Ola i niżej podpisany, pojechaliśmy do nieżyjącego już niestety Marka Bychawskiego, kompozytora i pianisty, oraz do jego żony Beaty Molak, piosenkarki, by zasięgnąć ich opinii. Dlaczego do nich? Marek i Beata byli ciepłymi, otwartymi ludźmi, pozbawionymi jakiegokolwiek uczucia zazdrości, a przy tym świetnymi fachowcami. Wiedzieliśmy, że nam dobrze poradzą. Nie mieli wątpliwości – na Eurowizji trzeba śpiewać To nie ja byłam Ewą! Aha, kiedy wysłaliśmy Wiktorowie Kubiakowi demo tej drugiej piosenki do muzyki Rubika, zadzwonił i grzmiał przez telefon: „Co ty, o bezdomnych napisałeś? Czy chcesz, żeby na całym świecie myśleli, że w Polsce są tylko bezdomni?”.
Na początku marca polecieliśmy z Edytą do Londynu nagrać piosenkę. Producentem był Graham Sacher, który jeszcze pojawi się w naszej opowieści. Wszyscy w studio, zwłaszcza sesyjni muzycy, okazali się otwartymi, wyluzowanymi, ciepłymi ludźmi. Godziny w słynnym londyńskim RG Jones Studios spędziłem pracowicie. Kiedy powstał już podkład muzyczny, Edyta zaczęła nagrywać wokal. Pamiętam, że czarni muzycy z najwyższej angielskiej półki byli zafascynowani. O czym jest ta piosenka, że wyzwala w tej chudziutkiej dziewczynie taki ogień? – pytali. Czuliśmy, że jest dobrze. Jednak były miejsca, które dalej nie podobały się producentowi. Słuchałem z uwagą jego słów. Mówił na przykład, że w linijkach: „piękni są z romansu kart / zmęczeni tylko z gazet”, słyszy w słowie „kart” dwie sylaby i że mu to bardzo przeszkadza, bo powinna być jedna. Mówiłem:
- Graham, po polsku to jest jedna sylaba!
- Jack, ja słyszę dwie i przez to piosenka nie płynie! – przekonywał
- Ale, Graham, jest dobrze, płynie! – oponowałem.
- Proszę, zmień mi to, chcę, żeby tam była jedna sylaba! – nie dawał za wygraną.
Przypomniał mi się wtedy stary góralski dowcip, jak to turysta idzie w góry i widzi, że baca siedzi przed chałupą. Wraca z wycieczki, widzi to samo. „Ej baco – mówi turysta – tylko leniuchujecie, wzięlibyście się do jakiejś roboty”. A baca na to: „E, panocku, juz mom syćko porobione!”. I ja wtedy mówiłem do siebie: co tu poprawiać, jak ja poprawiam od dwóch miesięcy, juz mom syćko porobione! Nad studiem była ogromna sala bilardowa. Zamknąłem się tam i w ciszy pracowałem, no bo jak mu nie płynie... Po godzinie schodzę i śpiewam:
- Piękni są z romansu tła...
- Jack, tak, teraz jest jedna sylaba, teraz to płynie! – odpowiedział cały szczęśliwy.
Takich miejsc było kilka. Wreszcie wszystko było wygładzone i Edyta nagrała końcową wersję. Ludzie w studio byli porażeni. Dla porządku należy dodać, że smyczki w tym utworze bardzo oryginalnie zaaranżował Mike Mowes, natomiast całość nagrał i zmiksował Gerry Kitchenham. Ilekroć słucham tego nagrania (jest na płycie Dotyk), podziwiam jego robotę.
W Londynie miałem długą listę zakupów, którą zrobiła mi żona. Nie kupiłem z niej nic, ponieważ prawie cały czas spędziliśmy w studio nagrań. W akcie rozpaczy zaatakowałem tylko nocny sklep z płytami i nabyłem świeżutki album z muzyką Johna Williamsa do filmu Lista Schindlera. Nie uwierzysz, Drogi Czytelniku, ale w starym kalendarzu zachowała się lista zakupów, z którą poleciałem do Irlandii. W odpowiednim miejscu do niej nawiążemy.
Wróciliśmy do Warszawy. Powstał piękny czarno-biały klip do naszej piosenki, który zrealizował Bolec Pawica. Dwa tygodnie przed Eurowizją w Telewizji Polskiej zaczęto emitować teledyski wszystkich uczestników, wprawdzie o pierwszej w nocy, ale zawsze. Wreszcie 23 kwietnia wylecieliśmy do Irlandii. W tych irlandzkich dniach zapisałem w swoim kalendarzu: „Siedzę sobie w hotelu Temple Bar przy Fleet Street i patrzę przez okno na River L’ffey, którą wymawia się tutaj nieco z chińska: >>li-fi<<. Nasza mała uliczka Fleet Street odchodzi od O’Connell Street. Zaraz za mostem skręca w prawo i natrafia na stary pub pod nazwą Palace, gdzie podobno przychodził Joyce. Można tu oprócz guinnessa wypić nieznane mi piwo Beamish, także ciemne. Gdy zapytałem barmana czy ten Beamish jest >>like Guinness<<, odpowiedział: >>Only Guinness is like Guinness!<<. Ciemne piwa, ciemne drewno boazerii, jasne lustra, patyna wieków na barze, na starych maszynach do nalewania piwa z beczki i siwych włosach barmana. Czytam w barze Epifanie Joyce’a. Prawie przy każdej autor zaznaczył, gdzie została napisana. Na przykład: Dublin, O’Connell Street, w aptece Hamiltona Longa. Pomyślałem: przecież to jest cholernie ważne, żeby przeczytać coś w tym miejscu, gdzie zostało napisane. Z portretu na ścianie Joyce zdaje się potwierdzać moją myśl”.
Doskonale rozumiem, Drogi Czytelniku, że najbardziej interesuje cię odpowiedź na pytanie: czy mogliśmy wygrać ten festiwal Eurowizji i dlaczego nie wygraliśmy? Zgoda, skupmy się na tej sprawie. Kluczowym akcentem, który muszę tutaj położyć, będzie zaznaczenie, że po przylocie do Irlandii okazało się, że Edyta jest chora, ma gorączkę i boli ją gardło. Kiedy zajęliśmy swoje pokoje w hotelu, Edyta przyszła do mnie, rozejrzała się i powiedziała:
- Masz, Jacku, ładny pokój. Nie zamieniłbyś się ze mną?
- A ty masz brzydki? – zapytałem.
- Ja też mam ładny, ale w twoim pokoju nie będą mnie szukać i w ten sposób będę mogła sobie w spokoju pochorować – wyjaśniła.
Miała rację. Przez ten tydzień, kiedy spałem w pokoju Edyty Górniak, odebrałem wiele telefonów, także bardzo nocną porą, od znanych i nieznanych mi ludzi oraz kilkanaście faksów, z którymi przybiegał hotelowy boy. Dzwonił, a kiedy zobaczył mnie w otwartych drzwiach, uśmiechał się i komunikował: „For Edita!”. Czuję się w obowiązku wyjaśnić, że robiłem pewną selekcję tych faksów, starając się odciążyć chorą Edytę, jednakże oświadczam publicznie, że tych z wyznaniami miłosnymi nie czytałem. Warto w tym miejscu wspomnieć, że wielką pomocą dla nas – chorych czy zdrowych – spieszyła wtedy nasza pilotka Jola Rajska, którą organizatorzy wyłuskali spośród miejscowej Polonii. Wprawdzie nieustannie walczyła o tytuł najbardziej roztargnionego pilota na świecie, ale była bardzo dobrym duchem naszej ekipy. Przy okazji, odchodząc na chwilę od spraw muzycznych, obiecałem, że przyznam się, jaką listę zakupów miałem w kalendarzu, skreśloną ręką mojej żony „na Irlandię”. Otóż widniały tam cztery pozycje: cukier brązowy w kostkach, specjalne kieliszki do irish coffee, buty męskie – styl kolonialny (?), i, nie wiedzieć czemu, wino bordeaux z regionu Graves. Z tego wszystkiego udało mi się nabyć tylko cukier brązowy w kostkach.
Chora nie chora, Edyta jeździła codziennie na kolejne próby, po których następowały narady z reżyserem, dyrygentem, paniami od świateł, kostiumów itp. I oczywiście na tych próbach śpiewała. Mam taki zwyczaj, że w takich sytuacjach stoję zawsze przy akustyku, który zmaga się z „heblami”, by ustawić najlepsze proporcje brzmienia instrumentów, chórku i głosu wokalistki. Ten z Point Theatre był bardzo młody, ale miał niesłychane wyczucie. Na drugiej próbie powiedział, że Edyta jest „great!”. Na trzeciej ocenił, że Edyta jest „fantastic!”. Zapytał, o czym jest ta piosenka. Chciałem, żeby nasz utwór wbił mu się w pamięć, i odparłem, że to jest piosenka, która ma związki z Biblią. Bardzo się zdziwił. Wytłumaczyłem mu, że piosenka jest alegorią losów kobiety, a Edyta, jako jej bohaterka, nie chce ponosić winy za grzech biblijnej Ewy, za całe zło, które jest na świecie. Popatrzył na mnie uważnie. Nawet jeśli wtedy trochę przesadziłem, to chłopak na pewno zapamiętał nasz utwór. Prosiłem go też, żeby na koncercie dał więcej wokalu Edyty, bo jest chora i nie ma takiej siły. Co tu dużo gadać, na koncercie akustyk zrobił świetną robotę, numer brzmiał genialnie.
Żywe wspomnienie: siedzimy w pokoju narad po kolejnej próbie. Najpierw oglądamy cały występ nagrany na taśmę, potem dyskutujemy o dźwięku, oświetleniu, sposobie kadrowania przez kamery, kreacji wokalistki itd. W pokoju rządzi energiczna starsza pani, którą od początku nazwaliśmy „Szefowa”. Po drugiej próbie Szefowa zrobiła sobie na ścianie gazetkę ścienną. Składała się ona z dwóch części. Po lewej stronie znajdowały się zdjęcia wszystkich wykonawców obecnego konkursu Eurowizji. Po prawej znajdowało się jedno powiększone zdjęcie, pod którym był podpis: „EDYTA GORNIAK, WARSAW, EUROVISION 1995!”. Patrzyłem na Edytę odbierającą gratulacje w tym pokoju prawdy. Widziałem, jak niezwykła serdeczność, ciepło i sympatia promieniuje od pracujących tam Irlandczyków. Edyta odwzajemniała te dary skromnością i nieśmiałością.


Dwa dni przed głównym koncertem nagrywaliśmy telewizyjne materiały, które miały być wizytówkami poszczególnych krajów. Wystąpiłem w soczyście zielonej marynarce, kupionej (za duże pieniądze) „na szczęście”, bo przecież Irlandia jest zawsze zielona! Nagrywamy pierwszą wersję – ja siedzę przy stole mikserskim, Edyta wchodzi i pochyla się nade mną. Oglądamy z reżyserem – jest niby dobrze, ale bez pomysłu. I nagle widzę na regale białe kartki papieru. Biorę jedną z nich i palcami „wydzierguję” z niej duże serce, które chowam do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nagrywamy. Kiedy Edyta pochyla się nade mną, wyjmuję serce i jej ofiarowuję. Reżyser jest zachwycony. Tę wersję za kilka dni obejrzy trzysta milionów ludzi. Przed próbą generalną jechaliśmy do Point Theatre taksówką we trójkę: Edyta, Wiktor Kubiak i ja. Wiktor siedział obok kierowcy, my z tyłu. Nagle wyciągnął kartkę faksowego papieru i podał Edycie. Spojrzałem, na kartce był tekst piosenki. Tytuł był wydrukowany grubymi literami: Once in a lifetime. Edyta zaczęła to po cichutku śpiewać i wtedy zrozumiałem, że jest to angielski tekst naszej piosenki. Odbyła się wtedy mniej więcej taka rozmowa:
- Wiktor, kto to napisał po angielsku? – spytałem.
- Graham, Graham Sacher – odpowiedział menadżer.
- Miał moją zgodę? – drążyłem.
- No, nie żartuj – odparł Kubiak.
29 maja na próbie generalnej Edyta zaśpiewała fragment tego tekstu po angielsku, właśnie z tej kartki faksowego papieru. Te kilkanaście sekund okazało się brzemienne w skutki. Na razie nikt nie zwrócił na to specjalnej uwagi, zresztą, nie było ku temu powodu. Powód pojawił się dopiero nazajutrz, pół godziny przed oficjalnym rozpoczęciem koncertu festiwalu Eurowizji. Była sobota 30 maja 1994 roku, dzień prawdy. Siedzieliśmy z naszą ekipą w tak zwanym green roomie, obok nas znajdowały się reprezentacje wszystkich krajów biorących udział w konkursie. Nagle podszedł do nas jeden z dyrektorów Eurowizji, tak zwany skrutiner, Christian Clausen. Powiedział, że chciałby rozmawiać z przedstawicielem Telewizji Polskiej. Ale przedstawiciela Telewizji Polskiej nie było w green roomie, bo oddał swoją wejściówkę jakiejś znanej osobie, by sobie weszła na Eurowizję i popatrzyła. Siedział na ogólnej widowni. Nie było też Wiktora Kubiaka, który uczynił to samo. Podnieślimy się z Olą Kisielewską i udaliśmy się na bok z panem Clausenem. Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:
- Szanowni państwo – powiedział grzecznie pan skrutiner – Edyta Górniak zaśpiewała na próbie generalnej fragment piosenki w języku angielskim. Jest to wbrew regulaminowi, który mówi, że każdy reprezentant jest zobowiązany wykonać piosenkę w języku ojczystym swojego kraju.
- Ale to było na próbie, nie na koncercie – próbowaliśmy się bronić.
- Próba generalna była oficjalnym występem i była na żywo transmitowana do wszystkich krajów. Oglądały ją ciała jurorskie członków EBU. Sześć krajów, między innymi Szwecja, Hiszpania i Grecja, zgłosiło protest, co wiąże się z tym, że nie będą oceniać waszej reprezentantki. Teraz mam najważniejszą informację. Jeśli te kraje się porozumieją i do dwudziestej pierwszej zgłoszą wspólny protest na piśmie, Edyta Górniak w ogóle nie wystąpi w koncercie.
Pamiętam, że nogi ugięły się pode mną. Tyle miesięcy ciężkiej pracy, żmudnych przygotowań, tyle miesięcy nadziei, żeby teraz... Czuliśmy z Olą, że świat rozpada się na naszych oczach. Wiem, że to nie było zbyt eleganckie, ale starając się zachować spokój w głosie, powiedziałem wtedy do pana dyrektora:
- Szanowny panie, Edyta Górniak jest w garderobie numer 18. Proszę, niech pan tam pójdzie i jej to powie, a ona pana zabije!
Pan Clausen spojrzał na mnie i, o dziwo, uśmiechnął się i odszedł. Te pół godziny oczekiwania to był prawdziwy koszmar. Siedzieliśmy jak sparaliżowani, a obok wszystkie ekipy cieszył się i ściskały palce za swoich reprezentantów. Na szczęście do dwudziestej pierwszej nie wpłynął oficjalny protest do biura festiwalu. Edyta mogła śpiewać.
Edyta Górniak w swym występie eurowizyjnym otarła się o magię. Nie będę jednak tego opisywał. Skupię się na innej sytuacji. Każdy artysta po zaśpiewaniu swojej piosenki schodził ze sceny i udawała się do wspomnianego green roomu, gdzie siedziały ekipy wszystkich krajów: kompozytorzy i autorzy, menadżerowie, dyrektorzy stacji telewizyjnych. Kiedy Edyta skończyła śpiewać i weszła do tego ogromnego namiotu, wszyscy wstali z miejsc i przez trzy minut bili jej brawo. W tym czasie na scenie występowała ostatnia uczestniczka konkursu, reprezentantka Francji, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Edyta stała zażenowana w swojej skromnej białej sukieneczce, a ludzie zachwyceni i wzruszeni walili w dłonie. Naprawdę, w tej długiej chwili nikt nie miał wątpliwości, kto wygrał Eurowizję. Coś na kształt szczęścia pojawiło się na horyzoncie, ale już pierwsze głosowanie spowodowało, że horyzont obniżył się i walnął w nasze głowy. Szwecja dała nam zero punktów. Dalej nie było lepiej. Sytuację odmieniła Wielka Brytania, która dała nam maksymalną liczbę 12 punktów. Potem otrzymaliśmy po 12 punktów od Austrii, Estonii, Litwy i Francji. Po 10 punktów dostaliśmy od Niemiec i Szwajcarii. Niestety, potwierdziły się zapowiedzi pana Clausena, zero punktów dały nam jeszcze Grecja i Hiszpania. Niewiele więcej, po 2 punkty, otrzymaliśmy od Malty i Irlandii. Konkurs wygrał duet sympatycznych czterdziestolatków z Irlandii: Paul Harrington i Charlie Mc Getting, z piosenką Rock & Roll Kids. Kiedy skończył się koncert i wręczono już główną nagrodę, przyszła do nas pani prezydent Irlandii Mary Robinson i powiedziała, że gratuluje i że jej zdaniem to Polska powinna wygrać festiwal Eurowizji. Wtedy dopiero powiedzieliśmy Edycie, że przed rozpoczęciem konkursu ważyły się jej losy i że mogła w ogóle nie wystąpić. Gdy wychodziliśmy z Point Theatre, czekała na nas ekipa BBC. Reporter tej stacji powiedział w rozmowie ze mną, że Edyta Górniak to najpiękniejszy młody głos Europy!
A co działo się w tym czasie w Polsce? Festiwal Eurowizji miał ogromną, ponad dwunastomilionową widownię. Moja żona oglądała konkurs w samotności, w naszym domku na Bielanach. Mówiła potem, że równo z ostatnim dźwiękiem zaśpiewanym przez Edytę zadzwonił pierwszy telefon. Była to Danusia Błażejczyk. A potem przez dwie godziny dzwonili ludzie z Polski i ze świata, przyjaciele i znajomi, nawet tacy, którzy nie mieli z nami kontaktu przez wiele ostatnich lat. Musieli w tym momencie wyrazić swoją radość. Naszą radość wyrażaliśmy jeszcze przez długie nocne godziny w Dublinie.
W niedzielę rano mieliśmy samolot do Londynu, gdzie przesiadaliśmy się na następny, do Warszawy. Edyta została w Londynie. W tym drugim samolocie spotkało nas następujące zdarzenie. Sąsiednie fotele w moim rzędzie zajmowali eleganccy starsi państwo. Musieli poznać, że wracamy z Eurowizji, a może usłyszeli nasze rozmowy, gdyż powiedzieli mi coś takiego:
- Proszę pana, my mieszkamy od wojny na przedmieściach Londynu. Mąż był pilotem, walczył w polskim dywizjonie. Wie pan, Anglicy nie są zbyt otwarci, nie utrzymujemy zażyłych kontaktów z sąsiadami. Tym bardziej że oni wiedzą, że jesteśmy Polakami. I wczoraj, gdy w telewizji skończyła się transmisja z festiwalu Eurowizji, mimo że było bardzo późno, nasi sąsiedzi zapukali do naszego domku. Chcieli nam złożyć gratulacje, bo nasz polski występ tak im się podobał. Proszę nam wierzyć, to się zdarzyło pierwszy raz w życiu. To wasza zasługa, bardzo za to dziękujemy. Proszę to powtórzyć pani Edycie.
Wysłuchałem tych słów z wielkim wzruszeniem. W Warszawie prosto z lotniska udaliśmy się ze Staszkiem Syrewiczem do Pierwszego programu Polskiego Radia na Malczewskiego, potem do Telewizji Polonia na Woronicza. A później już było świętowanie z przyjaciółmi, których moja żona zaprosiła z misją powitalną. Ich entuzjazm dodany do mojego entuzjazmu stworzył wybuchową mieszankę radości. Przebudzenie było bolesne. W poniedziałkowych gazetach nie zobaczyłem tytułów typu „Wielki sukces polskiej piosenki na festiwalu Eurowizji”. Przecierałem oczy ze zdumienia. W „Gazecie Wyborczej” był nagłówek: „To nie ja skradłem piosenkę – mówi Stanisław Syrewicz”. W innym dzienniku: „Łyżka dziegciu w eurowizyjnej beczce miodu” albo „Polska piosenka jest plagiatem. Skandal po Eurowizji”. Wykupiłem cały kiosk. Nie mogłem uwierzyć. We wszystkich gazetach na pierwszych stronach było to samo. Żadnej radości, żadnej recenzji, satysfakcji z sukcesu. Dominowały określenia: skandal, kompromitacja, plagiat, afera. Błoto lało się z artykułów, sensacja wyparł to, na co pracowaliśmy kilka miesięcy, na sukces, który widziała cała Europa. Jakiej to sensacji złapali się polscy dziennikarze? Otóż z gazet można było się dowiedzieć, że zgłosił się izraelski kompozytor Joni Nameri i oświadczył, że utwór To nie ja jest plagiatem jego piosenki Zakochany mężczyzna z roku 1987. Dobra, zgłosił się – myślałem – ale kto to zweryfikował, gdzie leży prawda? Przecież Stanisław Syrewicz, który między innymi napisał muzykę do słynnej piosenki Śpiewać każdy może (słowa Jonasz Kofta, wykonanie Jerzy Stuhr) oraz stworzył dziesiątki cenionych na świecie ścieżek filmowych, nie jest facetem, który może komuś ukraść muzykę! Czy ktoś się nad tym zastanowił? Oczywiście, wszystkie dzienniki radiowe i telewizyjne powtórzyły ten news o plagiacie jako pierwszy. Brawo! Witamy w Polsce!
Pozwolę sobie w tym miejscu na pewną refleksję, która z upływem czasu nabiera dziwnej goryczy. Załóżmy, że izraelski kompozytor usłyszał w transmisji z Eurowizji naszą piosenkę w sobotę przed północą i stwierdził, że to jest plagiat jego utworu. W jaki sposób mógł doprowadzić do tego, że w poniedziałkowy poranek wszystkie gazety w Polsce miały ten news na pierwszych stronach? Wydaje się to niemożliwe. A może ktoś, kto miał bardzo dobre układy w Polsce, komu bardzo zależało, a nie wierzył w sukces Edyty, przygotował wcześniej taki „news” i rozesłał do gazet, radia i telewizji? W myśl zasady, że niech piszą źle, byleby pisali? Zapytasz, Drogi Czytelniku, co się stało z tą aferą, z tym posądzeniem o plagiat? Ano nic się nie stało. Stanisław Syrewicz wyjaśnił, że muzykę, która została wykorzystana w piosence To nie ja, skomponował w roku 1984 w przeznaczeniem dla amerykańskiej grupy Chicago i że ta muzyka trochę obijała się po świecie. Izraelski kompozytor więcej się nie odezwał, a przede wszystkim nie dochodził swoich praw na drodze sądowej, a tylko taka mogłaby rozstrzygnąć tę kwestię. Powietrze uszło z balonu. Zostały pierwsze strony gazet, żal i ogromny niesmak.
Na zakończenie wspomnienie dwóch koncertów. Pierwszy odbył się na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, dwa miesiące po Eurowizji. Koncert finałowy Mikrofon i ekran. Po północy wychodzi na scenę Edyta i śpiewa To nie ja. Ludzie w amfiteatrze wpadają w euforię. Wstają, intonują Sto lat! To przecież jej Opole. Bisuje raz, drugi, trzeci. W sumie śpiewa piosenkę cztery razy. Kiedy Edyta bierze górne dźwięki, idą takie dreszcze, że ludzie łapią się za głowy. Zapowiadający koncert Krzysztof Ibisz mówi w pewnym momencie: „Słowa: Stanisław Syrewicz, muzyka: Jacek Cygan!”. Trudno w takiej atmosferze się nie pomylić. Zdałem sobie wtedy sprawę, że takie rzeczy jak nasza „Eurowizja” może zweryfikować tylko publiczność. To ona w pewnym momencie powie „dziękuję”. Tamten koncert to było takie podziękowanie.
Trzynaście tak później, w roku 2007, miałem swój jubileuszowy koncert w Operze Leśnej w Sopocie podczas trwania festiwalu Top Trendy. Koncert szedł na żywo w Telewizji Polsat, wszyscy artyści musieli trzymać się czasowej dyscypliny. Prowadziłem tę swoją Cyganerię... razem z Maćkiem Dowborem, który miał w uszach słuchawkę i pilnował, żebyśmy nie przekroczyli zaplanowanego czasu. I nagle dzieje się coś, czego nie ma w scenariuszu i o czym nikt nie wiedział. Stoimy razem na scenie, Edyta wyjmuje kartkę papieru i mówi, że specjalnie dla mnie coś napisała. Czyta:
Już kiedy byłam mała
Na ławce, w innym amfiteatrze, stawałam
Teksty twoje z zachwytem podsłuchiwałam
Ten o róży z cierniami
Ten o owocu zakazanym...
Tak mocno je podziwiałam
Twoją twórczość pokochałam
To wszystko przez ciebie i dzięki tobie zarazem
Wtargnęłam w twoje życie
By prosić o twój talent
Dziękuję ci, Jacku, najbardziej za to, że kiedy śpiewam nasze piosenki
Ludzie oklaskami mnie przytulają
Wróżka mi kiedyś wyszeptała
Trzymaj się, dziecino, jakiego Cygana
Jak przepowiedziała, niech tak się stanie
Trzymajmy się razem
My, Cyganie...


A potem Edyta zaśpiewała To nie ja. To było najlepsze wykonanie tej piosenki, jakie słyszałem.
A ludzie oklaskami ją przytulali...
MacLean
Impossible
Impossible
Posty: 1809
Rejestracja: 25 kwie 2009, 0:21
Lokalizacja: Warszawa

Re: Inni o Edycie

Post autor: MacLean »

Ciekawa sprawa z tym "plagiatem".
Przyznam, że pierwsze słyszę, ale odczucia J.C. wydają się zasadne.
Miło poczytać o latach absolutyzmu Górniakowego. :oops: Ale widać, że od początku z jej osobą wiązały się pewne aferki...
Awatar użytkownika
tomiks78
If I give myself (up) to you
If I give myself (up) to you
Posty: 339
Rejestracja: 08 kwie 2007, 8:44
Ulubiony album: Edyta Górniak
Ulubiona piosenka: To nie ja
Lokalizacja: Polska

Re: Inni o Edycie

Post autor: tomiks78 »

"Do muzyki Rubika napisałem smutną balladę o bezdomnych, która miała tytuł Śpijcie, dzieci nocy."

A mnie zaskoczył ten fragment :shock:
Wie ktoś coś więcej na ten temat???
Pierwszy raz słyszę o takiej piosence. ..
Awatar użytkownika
Blur
Chyba nie piszę za dużo, co?
Chyba nie piszę za dużo, co?
Posty: 4487
Rejestracja: 28 lip 2007, 22:23
Ulubiona piosenka: Room For Change
Lokalizacja: Warszawa

Re: Inni o Edycie

Post autor: Blur »

tomiks78 pisze:"Do muzyki Rubika napisałem smutną balladę o bezdomnych, która miała tytuł Śpijcie, dzieci nocy."

A mnie zaskoczył ten fragment :shock:
Wie ktoś coś więcej na ten temat???
Pierwszy raz słyszę o takiej piosence. ..
Chodzi o muzykę do Dotyku, potem Cygan musiał napisać nowy tekst, bo Kubiakowi się nie podobało.
Awatar użytkownika
Flux
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 5550
Rejestracja: 26 kwie 2009, 11:03
Lokalizacja: Polska

Re: Inni o Edycie

Post autor: Flux »

Blur pisze:Chodzi o muzykę do Dotyku, potem Cygan musiał napisać nowy tekst, bo Kubiakowi się nie podobało.
To zupełnie inna sprawa. Po prostu na Eurowizję Edyta miała do wyboru Śpijcie, dzieci nocy do muzyki Rubika lub To nie ja do kompozycji Syrewicza. Nagrała demo obu piosenek (obu z tekstem Cygana), ostatecznie jak wiemy padło na "Ewkę". Jeśli zaś o Dotyk idzie to pierwotnie piosenka nosiła tytuł Pozłacana i cały jej tekst również można znaleźć w książce Cygana :wink:


Pamiętam też wypowiedź Edyty sprzed paru lat, że na Eurowizję ktoś próbował jej wcisnąć inną piosenkę i chyba już wiemy o co chodzi :lol3:
Awatar użytkownika
tomiks78
If I give myself (up) to you
If I give myself (up) to you
Posty: 339
Rejestracja: 08 kwie 2007, 8:44
Ulubiony album: Edyta Górniak
Ulubiona piosenka: To nie ja
Lokalizacja: Polska

Re: Inni o Edycie

Post autor: tomiks78 »

Jeśli to nie chodzi o Dotyk, to teraz możemy tylko pomarzyć, że kiedyś usłyszymy tą piosenkę.... ;/
Awatar użytkownika
Matiz99
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9256
Rejestracja: 26 wrz 2006, 21:36
Ulubiony album: Edyta Gorniak
Ulubiona piosenka: ...Hold On Your Heart?
Lokalizacja: Droga Mleczna

Re: Inni o Edycie

Post autor: Matiz99 »

Przynajmniej wiemy że Edyta nie wygrała Eurowizji przez durny pomysł Kubiaka :-)
ODPOWIEDZ