Gala

Opublikowano 17 września 2007

0

Gala (17/09/2007)

„Dzięki synkowi przestałam bać się ludzi”

Cygańska krew, cygańskie serce

Takiej Edyty Górniak nie znacie. Wyciszona, pełna optymizmu. Twierdzi, że odnalazła nową drogę. Po kilku dramatycznych, ale i pięknych latach odkryła nowe wartości. „Życie jest szkołą, właśnie zdałam do następnej klasy” – mówi na początku naszej rozmowy. Dowodem przemiany ma być jej nowa płyta „E.K.G.”.

Trzyipółletni Allan, syn Edyty i jej menedżera Dariusza Krupy, sprawił, że jest ona inną osobą. W tak dobrej formie dawno nie była: „Źródeł mojego spokoju jest wiele: mąż, dom, poczucie stabilizacji…” – wylicza Edyta, gdy w pochmurny wrześniowy dzień kończymy obiad w jednej z warszawskich restauracji. I zaraz dodaje: „Bez wątpienia Allan jest na szczycie mojej piramidy szczęścia. Dzięki niemu przestałam bać się ludzi. Bardzo długo nie mogłam w sobie tego zwalczyć. Byłam nieufna. Wpadałam w panikę w miejscach, gdzie było dużo ludzi, hałas i krzyki. Nie czułam się dobrze w restauracjach, klubach, na bankietach. Allan przypomniał mi, że świat może być naprawdę piękny. Bo często pod presją codziennych wyborów zapominamy o tym, co najważniejsze”.

Rozmowa o dziecku wyraźnie ją ożywia. O wychowaniu Allana potrafi opowiadać godzinami. Z pasją i czułością. Mówi o obawach i nadziejach. O rozterkach: czy izolować syna od negatywnych stron życia, czy przeciwnie – rzucić go na głęboką wodę, pokazując, że świat bywa brutalny, okrutny, pozbawiony wrażliwości. Marzy jej się, by syn odziedziczył psychiczną siłę po tacie, po niej zaś – wrażliwość. „Cały czas boimy się z Darkiem, by coś nam nie umknęło. Jakaś jego reakcja, niestosowna cecha charakteru”, kontynuuje. „Allan jest pogodnym, ufnym dzieckiem. Chciałabym, żeby szybciej ode mnie nauczył się, komu warto oddać siebie, a komu nie. By zrozumiał, że relacje z każdym człowiekiem trzeba kształtować osobno. Nie można być tak samo dobrym dla wszystkich, bo tylko niektórzy to docenią i będą cię szanować. Inni cię zlekceważą i twojej dobroci nadużyją. Nie można być szczerym wobec całego świata. Chciałabym, by Allan umiał być mądry, dobry i silny, kiedy trzeba, ale też twardy w trudnych sytuacjach. By zawsze można było na niego liczyć. Żeby nie był samotnikiem ani indywidualistą, do którego wszyscy inni muszą się dostrajać”.

Dzięki synowi Edyta wie, czego chce. Wie, na czym jej w życiu zależy. To już nie jest naiwna, targana wątpliwościami dziewczyna sprzed kilkunastu lat, gdy rozpoczynała karierę. „Myślę o tamtej Edycie i widzę samotną, zagubioną osobę. Gdybym teraz mogła się z nią spotkać, przytuliłabym ją, pogłaskała po głowie i powiedziała, że jest dzielną dziewczynką” – mówi niemal szeptem. „Choć na pewno nie chciałabym być nią. Ale też kiedy patrzę na tamtą osobę, trochę ją podziwiam. Ona mimo swego nadmiernego otwarcia, ufności i strachu o wszystko dookoła miała prawdziwą pasję. I to być może uchroniło ją przed katastrofą”.

Inna osoba

Edyta sprzed lat jest już dla niej wspomnieniem przeszłości. Od tamtego czasu dojrzała, wydoroślała. Przestało jej zależeć na tym, by ją wszyscy kochali. „Okazało się, że naiwność w widzeniu świata przydaje się na scenie. W życiu – przeszkadza. Teraz jestem taka tylko w domu i na koncertach”. Mimo że w programie „Jak oni śpiewają” jest surową jurorką dla początkujących wokalistów, w życiu nie chce nikogo pouczać. Nawet jeśli wie, że wielu młodym ludziom swoją wiedzą i doświadczeniem mogłaby pomóc.

„Umiałabym wypromować i w miarę bezboleśnie przeprowadzić młodego człowieka przez rafy tego biznesu. »W miarę«, bo emocje i trudności w życiu są potrzebne. Nie można nauczyć się życia, siedząc w nastrojowej kawiarni i pijąc aromatyczną herbatę”. Ma pełne prawo tak mówić, choćby dlatego, że ostatnie pięć lat w jej życiu było czasem wielkiej próby. Zaczęło się od hymnu zaśpiewanego przed fatalnym dla naszej reprezentacji piłkarskiej meczem Korea-Polska na mundialu 2002. Edyta wykonała go niestandardowo, w dużo wolniejszym tempie, niż robią to przeważnie orkiestry. Jeszcze długo po mistrzostwach kibice obwiniali ją o tamtą porażkę. Rok później musiała się zmierzyć z jeszcze większym koszmarem. Gdy zaszła w ciążę, pod łomżyńskim szpitalem, w którym rodziła, ustawiły się kolejki paparazzich. Byli agresywni, natarczywi. Efektem tego był dramatyczny list, jaki artystka zamieściła w internecie, w którym nazwała dziennikarzy i fotoreporterów hienami i obrzuciła epitetami. Gdy pytam, co dziś myśli o tamtym liście, po chwili milczenia odpowiada, że napisała go „inna osoba”, ktoś, kto już nie istnieje.

Ocaliła mnie czułość

Echem tamtych wydarzeń jest piosenka „List” z nowej płyty. „Mój świat umierał w snach. Myśli wrogiem stały się. Moje serce lustrem jest i ciągle jeszcze szuka sił, by wybaczyć. Tyle nieotartych łez, zanim los przytulił mnie. Tyle pustych dni, nim uwolniłam się z tamtych chwil. (…) Ocaliła mnie czułość. Wyśniona i spełniona”. To fragment tekstu. W naszej rozmowie Edyta opowiada o tym inaczej: „Indianie mówią, że słowo jest jak zatruta strzała. Tych zatrutych strzał przyjęłam bardzo dużo. Przez pewien czas moja świadomość była kompletnie struta. Nie mogłam się rozpoznać, odnaleźć.

Moim najbliższym ciężko było patrzeć na to, co się ze mną dzieje”. Edyta zachmurza się, kiedy o tym mówi. Dodaje jednak, że nie ma już żalu do ludzi, którzy sprawili jej ból. „Zrozumiałam i wybaczyłam – mówi. – Bo zrozumienie i wybaczenie przychodzi, gdy można coś sobie racjonalnie wytłumaczyć. Osoby, które kiedyś natrętnie mnie atakowały, dzisiaj potrzebują mojego przebaczenia. Być może jest tak, jak mówi Ela Zapendowska: artysta musi przeżyć wszystko, by potem móc o tym opowiedzieć w muzyce. Tak więc wszystko, co wydarzyło się w moim życiu, przyjmuję z pokorą”. I dodaje: „Uwierzyłam, że jest to część karmy, którą muszę przyjąć w tym wcieleniu. To jest nieuniknione. I że jeśli się z tego pozbieram, przejdę do następnej klasy”.

Kiedy dziś podsumowuje ten okres, przyznaje, że przez tempo, w jakim żyła, nie była w stanie zatrzymać się i przemyśleć wielu spraw: „Żyłam szalonym życiem. Jedni byli ze mną w tym pędzącym pociągu. Inni starali się pod niego podczepić, a jeszcze inni stali na peronie i oklaskiwali. Pociąg w końcu się zatrzymał. Ludzie poczuli, że mogą mnie dopaść. W ich mniemaniu stałam się taką zepsutą lokomotywą, którą trzeba odesłać do naprawy. Wielu było przekonanych, że jestem ich własnością. Że jeśli odwiedzam ich co kilka dni w telewizji, mają do mnie specjalne prawa. Mogą mnie bezkarnie atakować. Gdy teraz o tym myślę, mam wrażenie, że nie tylko ja w tym wszystkim się pogubiłam. Wiele osób zagubiło się ze mną”.

W tym czasie na przemian musiała mierzyć się z klęskami, by chwilę później przeżywać największe życiowe radości. I jedynie o tych ostatnich chce teraz pamiętać. Zwłaszcza tych, które wiążą się z rodziną. O tym, że w ubiegłym roku wyszła za mąż za Dariusza Krupę, a więc mężczyznę, z którym, jak mówi, „nie wstydzi się zestarzeć”. O tym, że trzy i pół roku temu roku urodził się ich syn.

Mieszkam w Polsce

Jaka będzie nowa płyta Edyty Górniak, która ukaże się w ostatnich dniach września? Rozrywkowa, dynamiczna, zaskakująca. Zapewnia, że z pełną świadomością wybrała „trudniejszą drogę”: „Mam już dość naginania się do masowych gustów. Nie znoszę w muzyce monotonii i letniej temperatury. Na pewno nie będzie to płyta dla wszystkich, z gatunku tych, które się kocha od razu i chce się z nimi żyć, w domu, w samochodzie”.

Czy to oznacza, że Edyta Górniak definitywnie zrezygnowała z kariery międzynarodowej? Nie odpowiada na to pytanie wprost. Na pewno nie jest to w tej chwili jej priorytet. „Nie chcę robić kariery za wszelką cenę – mówi z goryczą. – Jeśli mam śpiewać dla innych nacji, to chcę śpiewać, a nie obnosić się z własnym ciałem. Nie chciałam rozbierać się w teledyskach. Uznałam, że są granice kompromisu”. „Chcę tworzyć dla publiczności, która dorasta i rozwija się w tym kraju”, deklaruje i zaznacza, że nie ma poczucia straconej okazji. „Ja swoją szansę wykorzystałam! Zwiedziłam prawie cały świat, śpiewałam dla najróżniejszej publiczności. I to jest kapitał, którego nikt mi nie odbierze. Dobrze, że to się stało wtedy. Bo umiałam się nimi w pełni cieszyć.

Teraz mogę być matką bez wyrzutów sumienia, że czegoś nie zrobiłam. Nie czuję się niespełniona, niedoceniona. Może po prostu nie posiadam pewnych cech, które są w tym światowym biznesie niezbędne”. Te cechy to, jej zdaniem, próżność i sceniczna wulgarność. „Jeśli jestem kobietą, to wcale nie oznacza, że na każdym kroku muszę eksponować swoją seksualność. Akceptuję swoją kobiecość i nieraz zdarzało się, że na scenę zakładałam krótkie sukienki – raz nawet zbyt krótką. Ale nie do tego stopnia, by odwracało to uwagę od mojej interpretacji piosenki”, wyjaśnia.

Kawałek mojej duszy

Na nowej płycie znalazła się piosenka „Cygańskie serce”. Nie przypadkiem. W ostatnich latach Edyta chętnie podkreśla swoje romskie pochodzenie. „Zaczęłam sobie uświadamiać, jak wiele cech mojego charakteru i przyzwyczajeń ma swoje korzenie w pochodzeniu. Choćby potrzeba wolności i bliskości natury. Lubię jeść rękami, chodzić boso, siedzieć na trawie, biesiadować… Olśniło mnie. To wszystko cygańska krew i cygańskie serce. Przez wiele lat o tym nie myślałam. Kojarzyło mi się to głównie z tatą, z którym przez większość życia nie miałam kontaktu. Dorosłam. Przestałam analizować. Przyjęłam to. I gdy wreszcie spotkałam się z rodziną taty na pogrzebie, zobaczyłam siebie w tych ludziach. W całej ceremonii pogrzebowej. W muzykach, którzy szli za trumną i grali cygańską muzykę. Zrozumiałam, że to wielki kawałek mojej duszy. Przestałam się przed tym bronić. Ta część mnie jest wciąż dziewicza, niewyeksploatowana. Zrozumiałam w końcu, dlaczego tak mocno angażuję się w uczucia. Podobno cygańska kobieta kocha najmocniej, na śmierć i życie. Może tak się tylko chwalą, ale ja w to wierzę”.

Po blisko czterech godzinach rozmowy nie mam wątpliwości, że Edyta Górniak wierzy też w swoją szansę na nowe życie. Mówi, że po chwili wyciszenia obudziła w sobie otwartość na ludzi, na nowo uczy się im ufać. Wymazała z pamięci nieprzyjemne wspomnienia. Uśmiecha się, gdy podaje mi rękę na pożegnanie. A więc optymizm? „Na pewno. I podekscytowanie tym, co będzie jutro”.

GALA: W jakim momencie życia panią zastałem?

EDYTA GÓRNIAK: Zakładając, że życie jest szkołą, właśnie zdałam do następnej klasy.

GALA: Na czym opiera pani życiowy optymizm?

EDYTA GÓRNIAK: Nie potrzebuję spektakularnych wydarzeń, by być pozytywnie nastawioną do życia. Cieszą mnie ludzie, drzewa, słowa, zapachy, muzyka. Choć na szczycie tej piramidy bez wątpienia zawsze będzie Allan. I nasza cała rodzina.

GALA: Co jest dla pani najważniejsze?

EDYTA GÓRNIAK: To, że jeszcze niedawno wydawało mi się, że zrobiłam już prawie wszystko, o czym marzyłam. A dzisiaj rozumiem, ile jeszcze chciałabym zrobić, i czuję potrzebę uczenia się jeszcze więcej. Chcę się rozwijać i pobudzać w sobie kolejne pasje. Odkrywać emocje i uczucia na nowo.

GALA: Lista życiowych priorytetów?

EDYTA GÓRNIAK: Niezmiennie ta sama. 1 – troszczyć się o świat. 2 – dbać o rodzinę i rozwój Allana. 3 – oddawać w muzyce to, co mi podarowano.

GALA: Jakim doświadczeniem jest dla pani macierzyństwo?

EDYTA GÓRNIAK: Kiedyś myślałam, że miłość ma namiętny kolor czerwieni. Kiedy dorastałam po kolejnych doświadczeniach, stwierdziłam, że jednak jest czysta jak biel. Kolejna odsłona czasu przekonywała mnie, że miłość musi być jednak błękitna, jak niebo, z którego patrzy na nas Bóg. Dopiero kiedy urodziłam dziecko, odkryłam, że miłość ma wszystkie kolory.

GALA: Jak pani wychowuje Allana?

EDYTA GÓRNIAK: To, czy wiemy, jak go wychować, pokaże nam czas. Staramy się uważnie go obserwować i reagować stosownie do sytuacji. Dużo o nim rozmawiamy z rodziną, do której mamy zaufanie. Allan uczy się bardzo dużo od dziadków i te wartości są dla nas najcenniejsze. Zaskakuje nas mądrością i wrażliwością, a najbardziej tym, że czasem to nie my go chronimy, jak nam się wydaje, ale on nas.

GALA: Czego nauczyła się pani od syna?

EDYTA GÓRNIAK: Przy nim wzmogła się moja czujność i umiejętność obserwowania ludzi i ich uczuć. Naturalnie zahartował moją cierpliwość.

GALA: Jaka będzie nowa płyta?

EDYTA GÓRNIAK: Energetyczna, a zarazem stonowana.

GALA: Skąd jej tytuł „E.K.G.”?

EDYTA GÓRNIAK: Na razie pozostawiam dowolność interpretacji słuchaczom.

GALA: Na nowej płycie jest piosenka „Cygańskie serce”. Podkreśla pani swoje cygańskie pochodzenie.

EDYTA GÓRNIAK: Z wiekiem raczej odkrywam swoje cygańskie korzenie. Mam nadzieję, że starczy mi czasu, by poznać moją, jak się okazało, wielką rodzinę…

GALA: Ostatecznie zrezygnowała pani z kariery międzynarodowej?

EDYTA GÓRNIAK: Teraz zależy mi tylko na tworzeniu muzyki. Na tym, by proponować nowe, piękne piosenki swoim fanom częściej, niż robiłam to dotychczas.

GALA: Jakich błędów by pani więcej nie chciała popełnić?

EDYTA GÓRNIAK: Błędy w życiu są nieuniknione. Są jego naturalną częścią. W moim życiu błędy okazały się cennym i jedynym nauczycielem, choć konsekwencje niektórych decyzji były bolesne. Nie żałuję więc niczego, co pomogło ukształtować moją osobowość, w tym również artystyczną.

GALA: Co myśli pani o dziewczynie, którą była pani na początku kariery?

EDYTA GÓRNIAK: Tęsknię za nią.

GALA: Mogłaby pani być już nauczycielką dla tamtej, nastoletniej Edyty?

EDYTA GÓRNIAK: Wszystko, co osiągnęłam do tej pory, udało się tylko dlatego, że nie bałam się trudnych decyzji, że ryzykowałam i sprzeciwiałam się stereotypom. Nie chcę być mentorką dla nikogo. Jeśli moja postawa życiowa, decyzje i działania kogoś zainspirują, będę szczęśliwa.

Tekst: Maciej Wesołowski
Zdjęcia: Marek Straszewski
Autor projektu okładki: Beata Misiewicz

Gala, nr 38/39 (300)



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑