Luiza

Opublikowano 1 marca 1993

0

Luiza (03/1993)

„Muszę mieć nad sobą bat!”

Pierwszy raz Edytę Górniak zobaczyłam w telewizyjnym programie „Śpiewać każdy może” prowadzonym przez Zbigniewa Górnego.
Młodziutka, zaledwie siedemnastoletnia dziewczyna śpiewała piosenkę z repertuaru Sam Brown „Stop” i o dziwo zrobiła to bardzo dobrze. Wzbudziła moje zainteresowanie. W kilka miesięcy później ta sama młoda osoba pojawiła się na scenie opolskich debiutów. Na tle swoich koleżanek i kolegów znowu wypada świetnie! Śpiewa piosenkę z repertuaru Lory Szafran „Zły chłopak”. Cała sobą swoim tańcem wypełnia niewielką, ale jakże ważną scenę opolskich debiutów. Myślę – „O Boże – ta dziewczyna ma talent!” Potem krótka cisza. I znów słyszę Twoje nazwisko. Zostajesz przyjęta do „Metra” (właściwie odszukana i zaproszona).

Obserwuję Twoją artystyczną drogę i z przyjemnością stwierdzam, że śpiewasz coraz lepiej. Szybko dojrzewasz. Czy zgodzisz się z tym…?

Nie umiałabym ocenić swoje prace gdybym nie miała starszych nagrań. Rzeczywiście widzę różnice. Myślę, że śpiewanie to zajęcie dla ludzi bardzo cierpliwych. Kiedy myję się naczynia – efekt jest natychmiastowy. W śpiewaniu tego nie widać. Rozwinęłam się na pewno, ale nie do końca. Gdzieś, w mojej wyobraźni słyszę ten głos, który kiedyś chciałabym z siebie wydobywać. Najważniejsze jest to, że wiem jaki on być powinien. Ubolewam nad swoją niesystematycznością. Muszę „mieć nad sobą bat!”. Dobrze, że trafiłam do „Metra”. Tu cała grupa pracuje jednym rytmem. Uczą nas fachowcy. Profesor Gawęda uczy poprawnej wymowy (dykcja), znakomity aktor Wiesław Komasa „otworzył mnie” (byłam potwornie zastraszona), pomógł wydobyć pokłady nie zużytej energii. Najpierw Aldona Krasucha teraz Elżbieta Zapendowska – udziela cennych wskazówek emisyjnych. Ludzie z AWF-u dbają o moją kondycję fizyczną. Inne przedmioty to step, aktorstwo, taniec. Wśród grona profesorów jest również dr Komorowska (foniatra), która uświadomiła mi jak zbudowany jest aparat głosowy. Często, kiedy wracam do domu, kładę się i próbuję (posługując się świadomie aparatem głosowym) wydobywać dźwięki. Myślę również nad oddechem – jest on w sztuce śpiewania bardzo ważnym elementem.
Moim ulubionym miejscem pracy jest łazienka. Słuchając nagrań tak znakomitych wokalistek jak A. Franklin, W. Houston, M. Carey, J. Jackson, A. Adams – próbuję śpiewać tak jak one. Myślę, że to dobre wzory.

Mówisz, że w „Metrze” pracuje się jednym rytmem – musicie wiec tworzyć jedną rodzinę, w której panuje stuprocentowa akceptacja każdego z Was i… przyjaźń…

Kiedy przyszłam do „Metra” byłam już trochę przygotowana i warsztatowo umiałam trochę więcej niż moi koledzy (wcześniej uczyłam się gry na fortepianie, później kształciłam głos u Elżbiety Zapendowskiej) a tak poza tym nic więcej o życiu nie wiedziałam. Byłam jednak pewna, że „Metro” to coś wielkiego i że to nasza wspólna sprawa. Dlatego próbowałam jako koleżanka podpowiadać innym w dobrej wierze. Zostało to jednak odebrane jako wywyższanie się. Było mi ogromnie przykro. Poczułam się samotna. Nikt mi nie ufał, nie odpowiadał na moje „cześć”. Im więcej oklasków, tym więcej nieprzyjemności. Nie wiem co mogło być powodem, ale fakt jest faktem, że kiedy wchodziłam do garderoby widziałam puste flakony po moich perfumach i wyciśnięte tubki fluidów…
Przeżyłam to tak mocno, że miałam ochotę ze sobą skończyć. Były też tabletki. Wreszcie pomyślałam, że każdy czuje scenę inaczej. Jeden liczy na pieniądze, drugi nie może bez tego żyć. Wróciłam więc i poddałam się wszystkiemu. W międzyczasie zaczęłam dostawać propozycje, dobre recenzje. Koledzy zaczęli mówić mi „cześć”! Los zaczął się do mnie uśmiechać. Drugi skład „Metra” był zdecydowanie lepszy. Wreszcie poczułam, że można być szczęśliwym. Poznałam Darka Kordka – jest dla mnie wszystkim. Kiedy mogę śpiewać i mieć kogoś bliskiego, wtedy czuję się szczęśliwa.

Myślę, że te wszystkie nieporozumienia wynikały po prostu z zazdrości. Jesteś osobą młodą, zdolną, posiadasz jeszcze duży kapitał, który nie został do końca zużyty. Jesteś ładna, zgrabna… Skoro już jesteśmy przy urodzie to powiedz jak rozwinęła się Twoja kariera modelki…?

Miałam przecież propozycje.
Owszem. Będąc w Stanach – Karen Lee z największej agencji modelek „ELLIT” (czyt. Elit) zobaczyła mnie w spektaklu i zaproponowała spotkanie. W towarzystwie Wiktora Kubiaka rozmowa odbyła się. Usłyszałam, że mam idealne wymiary i zaproponowano mi podpisanie dwuletniego kontraktu. Nie skorzystałam. Z prostej przyczyny – musiałabym rozstać się z Darkiem. To byłoby niemożliwe! Podobnie było z podpisaniem siedmioletniego kontraktu z wytwórnią płytową, która zajmuje się miedzy innymi M. Carey.

Czy wiec Edyta Górniak jest w pełni szczęśliwa?

To by było zbyt piękne, a i życie nie byłoby ciekawe gdyby nie było w nim miejsca na pragnienia. Chciałabym mieć dużo wiary w siebie, więcej dobrego zdrowia – ono mnie ostatnio zawodzi. Chciałabym, aby ludzie pisali do mnie listy (ale nie z prośbą o zdjęcie i autograf, ale takie, w których mówiliby o swoich problemach). Chcę również by na świecie zapanował spokój. Marzę o tym, by poznać miejsca, w których bywała M. Monroe. Z bardziej przyziemnych uszczęśliwiłoby mnie posiadanie psa, ale to jest fizycznie niemożliwe. Jeśli kiedyś będę miała okazję, chciałabym podziękować wszystkim tym ludziom, którzy we mnie wierzą. (J. Stokłosa, W. Kubiak, J. Józefowicz, siostry Miklaszewskie…). Chciałabym, żeby kiedyś byli ze mnie dumni.

Nie wiem czy zwróciłaś uwagę, ale nasza rozmowa cały czas „kręci się” wokół „Metra”. Nie powiesz mi chyba, że spektakl jest dla Ciebie początkiem i końcem. Czy tak ambitna dziewczyna jak Ty nie marzy o pracy na własne nazwisko?

Oczywiście, że chcę żeby kojarzono mnie z „Metrem”, ale nie zapominam, że nazywam się Edyta Górniak. Ostatnio rozpoczęłam pracę z kompozytorem P. Rubikiem. Wybieram się na festiwal do Cannes. Myślę o swojej pierwszej solowej płycie…

Twoja dewiza życiowa…

Kiedyś, będąc uczennicą Technikum Ogrodniczo-Pszczelarskiego w Opolu, mieliśmy zajęcia polegające na sadzeniu drzewek. Praca była na akord. A więc – kto posadzi więcej drzewek – ten będzie lepszy. Zdenerwowało mnie to, że już w szkole koledzy myśleli w kategoriach nie „jak”, ale „ile”. Do dziś „mam w głowie” te biedne drzewka, z których połowa na pewno nie wyrosła. Dlatego zawsze robiąc cokolwiek, myślę o tym – jak to zrobić, żeby było najlepsze, idealne. Staram się, w miarę swoich możliwości, wykonywać swoją pracę rzetelnie, solidnie, tak jak potrafię najlepiej. I polecam te dewizę innym.

Wszystko o czym mówisz jest niewątpliwie szlachetne i prawdziwe. Ale przyznaj się, na pewno masz jakieś wady…

Całe mnóstwo! Spóźnialska, nerwowa, zbyt spontaniczna (nie zawsze można sobie na to pozwolić), czasami leniwa. Lubię wydawać pieniądze na różne prezenty dla innych, uparta. Nie lubię ludzi fałszywych, obłudnych i w ogóle kłamstwa. Uwielbiam słodycze – słusznie zauważyłaś, że można mnie nimi przekupić. Nienawidzę taksówkarzy, fotografów i ginekologów. I nie ukrywam tego!

Dzięki za wywiad.

Cześć!

Rozmawiała Beata Molak

Luiza, nr 18



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑