Polityka

Opublikowano 31 lipca 2004

0

Polityka (31/07/2004)

„Violetta Górniak”

Nie można mieć jednocześnie sławy i świętego spokoju

Edyta Górniak ogłosiła na swojej stronie internetowej koniec kariery, oskarżając dziennikarzy, że niszczą jej życie prywatne i zawodowe. Jak się okazuje, nie można mieć jednocześnie sławy i spokoju, za to trzeba mieć dobrą strategię marketingową.

Zaczęło się jak w bajce o Kopciuszku. 17-latka z prowincji trafiła do telewizyjnego programu Zbigniewa Górnego „Śpiewać każdy może”. Po tym występie przyszło zaproszenie na opolskie Debiuty, a później jedna z głównych ról w musicalu „Metro”. Piękna, obdarzona niepospolitym głosem dziewczyna stała się perełką naszego raczkującego show-biznesu.

Polska przeżywała właśnie początki systemowej transformacji, zaś w branży estradowej zapowiedzią nowych czasów stał się ów pierwszy w historii polski musical, w dodatku finansowany z prywatnych pieniędzy. Powszechne wyobrażenia o karierze nie odbiegały jednak od tych dawniejszych, peerelowskich: masz talent, dobrą prezencję, piszą o tobie w gazetach, pokazują w telewizji, więc jesteś ulubienicą i tak będzie zawsze. Jak się zdaje, sama piosenkarka w pełni takie wyobrażenia podzielała.

Edyta Górniak znalazła się na topie w 1994 r., kiedy na Festiwalu Eurowizji w Dublinie zajęła II miejsce wykonując piosenkę „To nie ja”. Sukces przyjęto z olbrzymim entuzjazmem, tym bardziej że Polska zaprezentowała się w konkursie po raz pierwszy. Edyta była na fali, a jej debiutancki, wydany rok później album „Dotyk” błyskawicznie osiągnął status platynowej płyty. Krytycy muzyczni zaczęli porównywać młodą piosenkarkę do Celine Dion, zaś prasa kobieca uczyniła z niej symbol nie tylko estradowego tryumfu, ale i urody. Generalnie – gazety i nawet pierwsze w III Rzeczypospolitej kolorowe magazyny zachowywały się tak jak dawniej. Pisano głównie o tym, jak śpiewa i nagrywa, a nie o tym, jak żyje.

Wydawało się, że nic więcej do szczęścia nie trzeba – kochała ją publiczność, media traktowały z atencją, na festiwalu opolskim była już gwiazdą pierwszej wielkości, rozpoczęła wreszcie karierę międzynarodową pod opieką biznesmena Wiktora Kubiaka, producenta „Metra”, czego efektem stał się wydany przez wytwórnię EMI w 1987 r. anglojęzyczny album „Edyta Górniak”, który sprzedał się w nakładzie 172 tys. egzemplarzy, co za granicą nie udało się nigdy żadnemu innemu polskiemu wykonawcy.

Jednak nawet Wiktor Kubiak mieszkający na stałe za granicą nie zdawał sobie sprawy z tego, że w kraju zachodzą istotne zmiany w sferze mediów, zaś status gwiazdy jego podopiecznej wymaga fachowego wsparcia w zakresie public relations. Kiedy Edyta świętowała sukces swojej zagranicznej płyty, dziennik „Super Express” odnalazł Jana Górniaka, ojca piosenkarki, który rozstał się z rodziną, gdy jego córka miała pięć lat. Ojciec wyznał gazecie, że bardzo chciałby się z córką spotkać i poprosić o wybaczenie. „Super Express” zadeklarował się zaaranżować takie spotkanie. Przy tej okazji zaczęła krążyć informacja o cygańskim pochodzeniu artystki. Edyta na apele gazety nie odpowiedziała i po raz pierwszy odczuła dyskomfort w kontaktach z prasą, która tym razem zamiast cieszyć się wraz z nią, że trafiła na europejskie listy przebojów, wchodzi z butami w jej życiorys.

Tymczasem dla popularnych komercyjnych mediów osiągnięcia artystyczne liczyły się już o wiele mniej niż życie prywatne piosenkarki. Gwiazda nie wyczuła, że to nie ona, lecz media dyktują reguły gry i że każde jej słowo wypowiedziane publicznie może być spożytkowane w charakterze łatwego do sprzedania towaru. Tym lepszego, im bardziej byłby sensacyjny. Dziennikarze zaczęli wyciągać od niej zwierzenia osobiste. Mało tego, ona sama, jak się wydaje, prowokowała, by zadawać jej tego typu pytania. Opowiadała, że nie ma zwyczaju uprawiać seksu przed występem i z kim aktualnie wiedzie swoje życie intymne. Wspomniane porównanie z Celine Dion mogło mieć jakiś sens, gdy idzie o styl muzyczny, ale Celine Dion, jak każda gwiazda ze światowego topu, ma w odróżnieniu od Edyty Górniak kilkudziesięcioosobowy sztab, który skrzętnie dba o jej wizerunek i charakter kontaktów z prasą.

Piotr Kabaj, dyrektor Pomaton EMI, firmy fonograficznej, w której Górniak wydawała swoje płyty, wspomina, że artystka z nikim nie konsultowała publicznych wystąpień. Sama decydowała o tym, komu i jakiego wywiadu udzielić, sama autoryzowała swoje wypowiedzi dla prasy. Zaś prasa, zwłaszcza ta kolorowa, przeznaczona dla mas, najchętniej wykorzystywała jej rozmaite kiksy i potknięcia. Ot, choćby jej wykonanie „Mazurka Dąbrowskiego” przed meczem Polska-Korea w czasie piłkarskich mistrzostw świata dwa lata temu. Zrugana przez media Górniak odwołała swoje koncerty w Polsce, zaplanowane na okres po mistrzostwach.

– Wysiadło nagłośnienie – mówi Marcin Perzyna, ówczesny menedżer Edyty Górniak – ale nikt w Polsce nie chciał słuchać naszych wyjaśnień, bo przecież wszystkie media podchwytywały każdą sensację związaną z Edytą.

Największą sensacją okazała się później plotka, że Edyta jest w ciąży z prezydentem Kwaśniewskim, zaś do poczęcia miało dojść w czasie podróży samolotem z Korei do Polski albo z Polski do Korei. Piosenkarka bardzo to przeżyła, a przy okazji wyszło na jaw, że zupełnie nie może poradzić sobie z podobnymi sytuacjami kryzysowymi. I to jest sedno sprawy.

Otóż przypadek Edyty Górniak niemal laboratoryjnie pokazuje dysproporcję między wciąż dominującymi w naszej muzycznej branży sposobami funkcjonowania artysty, a zwłaszcza kreowania jego wizerunku publicznego, a specyfiką rynku mediów. Dziś polskie media o dużym zasięgu, adresowane do niewybrednych odbiorców, nie różnią się zasadniczo od swoich odpowiedników zachodnich. Traktują we właściwy sobie sposób, czyli sensacyjnie, postaci powszechnie znane – polityków, aktorów seriali telewizyjnych czy wreszcie gwiazdy estrady.

Tych ostatnich, które są dla tego typu mediów atrakcyjne, nie jest tak wiele: Michał Wiśniewski, przeżywający drugą młodość Krzysztof Krawczyk, Tatiana Okupnik z Blue Cafe, Liroy czy wreszcie Edyta Górniak. Zasadą jest, by opowiastka o każdej z takich postaci sprawiała wrażenie odkrywania tajemnicy. O ile 15 lat temu, kiedy Edyta po raz pierwszy wystąpiła w telewizji, panowała swego rodzaju symbioza między popularnym artystą a prasą czy telewizją, o tyle dziś mamy do czynienia z bezwzględnym i bezlitosnym wykorzystywaniem prywatności i czyhaniem na każde potknięcie. Kiedyś mogliśmy co najwyżej czytać o instytucji paparazzi, skrajnie wścibskich fotoreporterów. Teraz fotoreporter „Faktu” robi zdjęcie Joanny Brodzik, kiedy ta osuwa się na ziemię pod jednym z warszawskich klubów. Albo stara się za wszelką cenę wcisnąć na oddział noworodków łomżyńskiego szpitala, gdzie przebywa Edyta Górniak z właśnie narodzonym synkiem. I nie wiadomo, co z tym zrobić – wezwać policję, straż miejską, wdać się w awanturę?

Są wykonawcy, którzy potrafią się w tym znaleźć. Michał Wiśniewski, który świadomie prowokował media do określonych działań; Agnieszka Chylińska, która umiejętnie wykreowała siebie jako „niegrzeczną, ostrą dziewczynę” i potrafiła z korzyścią wyzyskać oburzenie po słynnych „fuckach” adresowanych do nauczycieli. Przewagą może być ekstremalna sztuczność albo ekstremalna szczerość. Jeśli głoszę, że nie mam nic do ukrycia i rzeczywiście się odkrywam, to wygrywam. Zwróćmy jednak uwagę: w każdym z tych przypadków gwiazda jest skazana na własny promocyjny talent i w tym obszarze, ogólnie rzecz biorąc, panuje u nas epoka amatorskiego rękodzieła.

A jeśli gwiazda tego akurat talentu nie posiada? Problemy ma nawet tak ekspansywny artysta jak Maciej Maleńczuk. Niegdyś symbol bezkompromisowej alternatywy, dziś wykonawca, który przeszedł na stronę komercji, zgodził się jurorować w „Idolu”, lecz dalej chce być postrzegany jako suwerenny podmiot swoich wyborów, więc mówi, owszem, sprzedałem się, bo każdy artysta jest na sprzedaż. Tyle że jego nowa rola nie wypada zbyt wiarygodnie. Starsi fani odwrócili się od niego, młodsi nie bardzo pojmują, na czym polega jego sceniczna dezynwoltura, zaś najlepiej wychodzi na wszystkim Polsat, któremu bezczelność Maleńczuka-jurora podniosła oglądalność programu.

Edyta Górniak zaczęła z wysokiego pułapu i w momencie, kiedy media działały tak jak w PRL. Teraz nie rozumie, co się dzieje. Po atakach „Faktu”, „Super Expressu”, „Twojego Imperium” sama, niezbyt udolnie, stara się atakować za pomocą swojej strony internetowej nazywając dziennikarzy robactwem i pier… szczurami. Zdenerwowana i zdziwiona zdaje się pytać: co się stało, przecież mieliście mnie kochać?

To zaskoczenie, które daje się wyczytać z internetowych oświadczeń Edyty Górniak, przywodzi na myśl inną gwiazdę, a mianowicie Violettę Villas. W jej przypadku też zaczęło się od podziwu dla fenomenalnego głosu, talentu, urody, oryginalności. Po latach zaczęto mówić, że Violetta Villas była takim nieoszlifowanym diamentem, którym… pozostała. A nawet gorzej – jej autoprezentacja, niewsparta jakąkolwiek pomocą, zaczęła śmieszyć. Ostatnio mówi się, że była prekursorką campu, pretensjonalnego stylu, którego w Polsce nie rozumiano, ale nie oszukujmy się, bo w grę wchodzi raczej czysto osobiste mniemanie gwiazdy PRL na temat tego, jak powinna wyglądać i co mówić. Nikt nie pomógł, Violetta Villas została osamotniona, dokładnie tak jak teraz Edyta Górniak.

Zbigniew Hołdys, człowiek z ponad 35-letnim doświadczeniem w branży muzycznej, uważa, że prasowa nagonka na Górniak jest pospolitym przejawem chamstwa. – To zdumiewające – powiada Hołdys – mamy przecież do czynienia nie z gangsterem, ale z piosenkarką, w dodatku świetnie śpiewającą, a przy tym kruchą, wrażliwą kobietą. Inna rzecz, że Edyta zupełnie niepotrzebnie tyle razy wypowiadała się publicznie o swoich intymnych sprawach. Na tym żeruje tania prasa, która potem rozpisuje się o jej orgazmach.

Zdaniem Hołdysa wielu artystom najzwyczajniej brakuje asertywności w kontaktach z mediami, zwłaszcza tymi popularnymi, które często naśladują zachodnią prasę brukową. Nie każdy jest Krzysztofem Majchrzakiem, którego dziennikarze bulwarowej prasy po prostu się boją i nikt nawet nie pomyśli, by pytać go o sferę prywatną.

EMI zerwał kontrakt z Edytą, bo jej ostatnia płyta przyniosła straty. Podobno podpisała nowy kontrakt z Orcą, firmą, z którą dawniej współpracowała. Koleżanki i koledzy z branży nie wierzą, iżby rzeczywiście mogła przestać śpiewać. Czy możliwy jest powtórny sukces? Pewnie tak. Bo, po pierwsze artystka umie śpiewać, a po drugie skandale gwiazdom nie szkodzą, jeśli stanowią część ich rynkowego wizerunku. Ale czy sama Edyta Górniak wie już jaki chce mieć wizerunek?

Tekst: Mirosław Pęczak

Polityka, nr 31 (2463)



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑