Viva!

Opublikowano 1 lipca 2002

0

Viva! (07/2002)

„Czasem dziwię się, że przetrwałam”

Ciągle ucieka. Kiedyś przed natarczywością fanów. Teraz przed niechęcią, którą ściągnęła na siebie wykonaniem hymnu podczas mundialu w Korei. Londyn stał się jej domem. O życiu po drugiej stronie kanału Edyta Górniak opowiada Agnieszce Maciąg.

Z Edytą spotykamy się w Londynie, kilka tygodni po jej powrocie z mistrzostw świata w Korei. Spodziewałam się, że będzie nadal przygnębiona reakcją, którą wywołało jej wykonanie hymnu, jednak Edyta była radosna i zrelaksowana. Bawiła do łez całą ekipę, tłumacząc polskie dowcipy angielskiemu kierowcy, który woził nas po Londynie. Opowiedziała mu o sensacji, którą wywołał jej strój na Wiktorach. Nam pokazała sklep, w którym kupiła najsłynniejszą kreację estradową w dziejach polskiego show-biznesu. Na rozmowę zaprosiła mnie do swojego apartamentu położonego w eleganckiej dzielnicy.

Gdy szłam do Ciebie, minął mnie uśmiechnięty i zadowolony Ronan Kitting wracający z zakupów ze swoją żoną. Masz wielu sławnych sąsiadów?

W tej okolicy mieszka wiele osób publicznych. To jedna z bardziej lubianych przez londyńczyków dzielnic. Mieszkańcy przyzwyczaili się już do obecności gwiazd i właściwie nikt nie reaguje na ich widok.

To prawda, nikt nie krzyczał za Ronanem, jednak zupełnie inaczej jest z Tobą. Gdy chodzisz ulicami Warszawy, co jakiś czas słychać: „Edyta, Edyta!”. Wyjazd do Londynu miał być ucieczką?

Tak, właściwie zawsze tak było. Pierwszy raz uciekłam po festiwalu Eurowizji. Nie chciałam uczestniczyć w sporze dotyczącym podejrzeń piosenki „To nie ja” o plagiat. Ten wyjazd był krótkotrwały, byl formą odreagowania, odpoczynku. Naprawdę uciekłam w 1995 roku. W Londynie schowałam się przedświatem. Byłam wtedy bardzo przemęczona i przygnębiona.

Przygnębiona? Przecież odniosłaś ogromny sukces.

No tak, ale pracowałam przez bardzo długi czas. przed premierą „Metra” przez pół roku miałam intensywne próby i przygotowania. Potem wystąpiłam w ponad 700 spektaklach. Następnie był Broadway, Eurowizja, płyta, jej promocja, trasa koncertowa w wielu miastach Polski. Byłam zupełnie wyczerpana. W dodatku wszystko działo się tak szybko, że nie miałam czasu, by się zastanowić, czy w tym momencie zawodowym potrzebuję agentów, menażerów, ochrony osobistej. Gdy następnego dnia po powrocie z Dublina wyszłam do sklepu, okazało się, że nie będę już mogła prowadzić normalnego życia. Ta popularność była dla mnie paraliżująca. Nie zdawałam sobie sprawy, jak ogromną siłę mają media. Stałam się własnością publiczną. Paparazzi śledzili mnie, gdy wynosiłam śmieci, mój prywatny adres i numer telefonu był publikowany w kolorowych pismach. Telefon dzwonił dosłownie co 10 sekund. Nawet gdy go wyłączałam, miałam wrażenie, że ciągle go słyszę. Telefonowały do mnie nie tylko osoby życzliwe, zdarzały się też pogróżki. Przez jakiś czas mój telefon był na podsłuchu założonym przez policję.

Ktoś Cię prześladował?

Coś w tym rodzaju. Do moich rodziców do Opola przyjeżdżał pewien mężczyzna, który groził, że jeśli nie zostanę jego żoną, on naśle na moja rodzinę Rosjan”. najpierw był uprzejmy, przyjechał z kwiatami, przedstawił się, poprosił rodziców o moją rękę. Po jakimś czasie pojawił się ponownie i pokazał mojej mamie dokumenty, z których wynikało, że cały swój majątek przepisał na mnie – dom, samochód, firmę. Wszystko po to, bym została jego żoną. Po sugestiach mamy, że cała ta sytuacja nie ma sensu, ponieważ nawet się nie znamy, stał się agresywny. Dzwonił, wysyłał listy z pogróżkami. W końcu został aresztowany.

Czułaś się zagrożona?

Każde, absolutnie każde moje wyjście do miasta wiązało się z jakimiś przygodami, nie zawsze miłymi. Czasami robiono mi żarty, na przykład wzywano o piątej rano karetkę pogotowia, podając mój adres i moje nazwisko. Niemal przez cała dobę pod moimi drzwiami siedzieli kilkunastoletni fani. Z jednej strony było to wzruszające, z drugiej czułam się okropnie, wiedząc, że ktoś zaniedbuje szkołę tylko po to, by przez chwilkę móc mnie zobaczyć. Często robiłam im kanapki, bo pieniądze wydawali na podróż. Na ścianach klatki schodowej dzieci pisały do mnie listy, malowały. Musiałam to regularnie zamalowywać, bo dozorca miał o to do mnie pretensje. Poza tym byłam zwyczajnie zmęczona, miałam wrażenie, że już nie żyję dla siebie. Każdy miał kawałek mnie. Wtedy zdecydowałam się na wyjazd. Sprzedałam dom, który kupiłam w Konstancinie z nadzieją na szczęśliwy związek z Piotrem Kraśko. Wyjechałam.

Spaliłaś za sobą wszystkie mosty.

W pewnym sensie tak. Ten dom był moim ogromnym marzeniem. Razem z nim sprzedałam to marzenie. Uciekłam do Londynu i przed światem, i przed niespełnioną miłością. Ta ucieczka była dla mnie o tyle trudna, że prawie wcale nie mówiłam wówczas po angielsku.

Dlaczego więc wybrałaś właśnie Londyn?

Mieszkał tu mój ówczesny menażer Wiktor. W Londynie chciałam pójść do szkoły, ale brakowało mi motywacji, by uczyc sie języka. Miałam ochotę po prostu siedzieć w ciszy i nigdzie nie wychodzić, z nikim się nie spotykać. Cieszyłam się tym, że nikt na ulicy mnie nie rozpoznaje, że mogę siedzieć na chodniku albo wyjść w kapciach do piekarni. Fakt, że w Polsce byłam okradziona z prywatności, spowodował, że wykorzystywałam do maksimum swoją anonimowość w Anglii. Przez rok syciłam się tą swobodą, niezależnością, tym, że mogę mówić co chcę, bez obawy, że ktoś zmieni sens moich słów, wykorzysta je przeciwko mnie.

To była terapia?

Tak, z tym wyjątkiem, że byłam skazana na Wiktora, a on na mnie. Każde wyjście na posiłek czy wizyta u lekarza wiązały się z jego obecnością. Było to dla nas obojga męczące. Dla mnie głównie z tego powodu, że Wiktor, niestety, bywa wulgarny. Uciekłam z jednego piekła w drugie. Nasze relacje coraz bardziej się pogarszały. Przestaliśmy się zupełnie rozumieć i szanować. Było to dla mnie o tyle przykre, że od momentu, gdy poznałam Wiktora, mając 17 lat, przejął on w moim życiu rolę ojca. Nasze rozstanie kilka lat później emocjonalnie przypominało niemal rodzinny rozwód.

Nie było szansy na porozumienie?

Niestety nie, ze względu na różnicę charakterów i upodobań muzycznych. Wiktor chciał, żebyś śpiewała jak Celine Dion. Początkowo to porównanie było dla mnie ogromnym komplementem, potem zaczęło mnie męczyć. Nie chciałam być porównywana do innych wokalistek, nawet najlepszych. Różnice w naszych gustach muzycznych wyraźnie zaznaczyły się podczas realizowania mojej pierwszej płyty anglojęzycznej. Nagrywałam ją z Chrisem Neilem, który wielokrotnie współpracował z Celine. Takie było marzenie Wiktora. Ja za wszelką cenę chciałam, by płyta była stonowana, nie chciałam w ekspresji artystycznej zbliżyć się do Celine. Nie chciałam być z góry skazana na przegraną. Do tego doszło wiele innych problemów, jak choćby finansowe. Wszystko to nawarstwiło się wtedy i zupełnie nagle, bez słowa wytłumaczenia, Wiktor zostawił mnie samą w hotelu Hilton, wiedząc, że nie jestem w stanie z nikim się porozumieć. Wcześniej zawsze mieszkałam z nim i jego dziewczyną w apartamencie. Napisał mi adres studia na kartce, którą codziennie rano pokazywałam taksówkarzowi.
Mimo że pracowałam nad anglojęzyczną płytą i rozumiałam, co śpiewam, nie mówiłam wtedy jeszcze w tym języku.

To dziwne życie mogło trwać latami…

Dramat zaczął się wtedy, gdy się rozchorowałam. Nie wiedziałam, jak mam wezwać lekarza, jak opowiedzieć o tym, co mi dolega. Miałam wówczas niezwykle bolesne dolegliwości nerkowe i problemy z krtanią. Pewnego dnia, z powodu choroby, nie pojechałam na nagrania. Wtedy zadzwonił do mnie Chris z pytaniem, co się stało. Wszystko, co potrafiłem mu powiedzieć, to” Pain, pain”. Kilka godzin później przyjechał do mnie z polską gazetą i chałwą. Kupił je w polskiej dzielnicy, bo – jak powiedział – chciał przywieźć mi kawałek domu. Trudno mi teraz opisać, jak bardzo poruszający był jego gest. Mimo bariery językowej zaczął rozumieć moją sytuację z Wiktorem.

Czy oprócz Wiktora i Chrisa znałaś kogoś w Londynie?

Właściwie nie. Byłam zdana tylko na siebie. Przez te trzy miesiące pobytu w hotelu musiałam nauczyć się życia w innej rzeczywistości. Czułam się bardzo samotna, ale po pewnym czasie stanęłam na nogi, odnalazłam w sobie siły i pewnego dnia zerwałam kontrakt z Wiktorem. Potem zaczęła się promocja mojej płyty.
Nawet wtedy, gdy dużo jeździłam po świecie, przyjeżdżałam do Londynu po to, by odpocząć. Polskę znów odwiedzałam częściej, gdy poznałam Roberta Kozyrę, a gdy między nami przestało się dobrze układać, znów mogłam odnaleźć spokój w Londynie. I tak jest do dzisiaj.

Z tą różnicą, że człowiek, którego teraz kochasz, jest stąd.

To prawda i jestem z tego powodu szczęśliwa. Tu mieści się siedziba mojej wytwórni, tu zapadają wszystkie ważne decyzje i tu mam przy sobie najbliższego mi człowieka.

Londyn jest teraz Twoim domem?

Trudne pytanie. Kiedy po powrocie z Korei zastałam nagłówki gazet, które świadczyły co najmniej o tym, że nie jestem w rodzinnym kraju mile widziana, coś we mnie pękło. Zwołałam konferencję prasową. Nikt przecież do mojego powrotu nie znał relacji z miejsca wydarzeń.Tak czy inaczej, kiedy wsiadłam do samolotu, żeby wrócić do Londynu, tuż po starcie, gdy samolot oderwał się od ziemi, usłyszałam w sobie: Boże, ja już nie mam domu”. Nie wiem, czy kiedyś jeszcze będę przylatywała do Polski z radością i entuzjazmem, tak jak kiedyś. Z pewnością nie będę się już czuła jak u siebie, ale przyjmuję to całe doświadczenie z pokorą.

Nie myślałaś o tym, by zatrzymać mieszkanie w Warszawie?

Nie miałam takiej potrzeby. Zresztą, gdy przyjeżdżam do Polski, przyjaciele zapraszają mnie do siebie.

Trudno jest przywyknąć do myśli, że w Warszawie jesteś tylko gościem.

Nigdy nie odcinam się do Polski. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że moja anglojęzyczna część płyty mogła ukazać się właściwie rok temu, bo już wtedy zakończyłam nad nią pracę. Jednak uparłam się, by nagrać płytę w języku polskim, a to z kolei opóźniło premierę światową. Niestety, dużo bardziej, niż mogłam się tego spodziewać, ale cieszę się, że nagrałam dla polskich słuchaczy białą „Perłę”.

Twoje życie w Londynie ma jakiś rytm?

Stałą rzeczą jest chyba tylko to, że codziennie myję zęby. Poza tym każdy dzień różni się od poprzedniego. Ponieważ mieszkam nad rzeką, czasem spaceruję wzdłuż brzegu, przyglądam się ptakom i wiewiórkom albo chodzę do pobliskiego parku popatrzeć na sarny i jelenie. Niezależnie od tego, ile pracuję, muszę się wysypiać, staram się zawsze jeść śniadania.

Londyn słynie z nocnego życia, a Ty mówisz o wysypianiu się!

Do klubów raczej nie chodzę. Jestem osobą niepalącą i męczy mnie zapach dymu. Poza tym nie lubię hałasu, bo jestem zbyt często na niego skazana w pracy. W ciągu dnia mam wiele zajęć. Spotykam się z moim menażerem, który przyjeżdża ze Szwajcarii. czasem jeżdżę na spotkania do wytwórni płytowej. Dostaję około 60 e-maili dziennie, każdy z nich muszę przeczytać, bo sama również zajmuję się biznesową i marketingową stroną mojej pracy artystycznej. Dlatego pod koniec dnia, kiedy mój umysł jest przemęczony, najchętniej odpoczywam w ciszy i spokoju.

Jesteś bardzo zajęta, a kiedyś chciałaś po prostu śpiewać do skakanki.

No właśnie! Czasem nadmiar spraw odbiera mi radość z tego, co robię. Chciałabym skupić się tylko na muzyce, interpretacji tekstów, produkcji koncertów. Jednak żeby tak było, potrzebuję nie pięciu, lecz dziesięciu osób do współpracy. Na razie nie znalazłam tylu zaufanych.

Często dziękujesz swoim przyjaciołom. Kim oni są?

To są osoby z Polski, Wielkiej Brytanii, Portugalii. To niewielkie grono osób. Mam tak mało wolnego czasu, że chcę go dzielić tylko z ludźmi dla mnie wartościowymi.

Czy przetrwały Twoje przyjaźnie z „Metra” lub ze szkoły?

Niestety nie. Niedawno wzięłam udział w programie telewizyjnym, gdzie miałam okazję spotkać osoby, z którymi się uczyłam. Niektóre z nich widziałam po raz ostatni 13 lat temu. To było dla mnie ogromne przeżycie, byłam tego dnia bardzo szczęśliwa.

Podczas takich spotkań przypominamy sobie nagle, kim byliśmy kiedyś. Doświadczyłaś tego?

Tak, podczas realizacji programu była przerwa techniczna. Podeszłam z mikrofonem do grupy moich szkolnych przyjaciół i z zamkniętymi oczami zaczęłam śpiewać. Wstydziłam się, tak samo jak wtedy, gdy śpiewałam dla nich w salach gimnastycznych, na przerwach, w łazienkach czy podczas lekcji, gdy tylko na chwilę wychodził nauczyciel. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że wiele osób naprawdę się wzruszyło. Po raz pierwszy od dawna zaśpiewałam tak po prostu, tylko dla nich. Podchodzili do mnie, mówiąc: „Widzisz, udało ci się, udało ci się!”. Nagle spotkałam swoją przeszłość, uświadomiłam sobie, jak długą drogę przeszłam.

Wzbudzasz w otoczeniu potrzebę opieki, ochrony, jednak odnoszę wrażenie, że jesteś niebywale silna.

Szybko się zniechęcam, niewiele trzeba, żebym sie wycofała. Czasem sama się dziwię, że w ogóle przetrwałam, że nie dałam się zniszczyć ludziom, show-biznesowi, że nie nabyłam manier, które powinnam mieć po tylu latach zmagań. Nie uległam żadnym słabościom, o które tak łatwo w trudnych stanach emocjonalnych. Czasem dziwię się, że po tych wszystkich latach trudnych doświadczeń życiowych nadal nie brakuje mi wrażliwości, radości życia i inspiracji.

Jan Himilsbach powiedział kiedyś, że udzielił w życiu 400 wywiadów i w każdym z nich kłamał. Ty jesteś czasem szczera aż do bólu. Czy to się opłaca?

I tak, i nie. Jednak nie wyobrażam sobie, że mogłabym być autentyczna i otwarta tylko na scenie, a zupełnie inna w mediach. Nie mówiąc o sobie niczego lub kłamiąc, chowając się, czułabym się oszustką. Mam nadzieję, że kiedy mówiłam o swoich trudnych doświadczeniach, to dawało to siły tym, którzy też przeżywali w swoim życiu ciężkie chwile. Dziś jestem spełniona i spokojna i chciałabym wierzyć, że gdy mówię o tym otwarcie, to daję nadzieję tym którzy po zmaganiach się z życiem zwątpli, że odnajdą swoje szczęście. Moje doświadczenia są przykładem na to, że nadzieję i siłę zawsze można odnaleźć w samym sobie.

Rozmawiała: Agnieszka Maciąg

Viva!, nr 13



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑