Pierwsza połowa dzisiejszego koncertu to w zasadzie kopiuj-wklej koncertu sprzed roku z Zabrza. Różnic ogólnie było niewiele i chyba niekoniecznie na korzyść. Edyta ma już wyuczone pewne teksty, a jak chce coś powiedzieć poza scenariuszem, to nie zawsze wychodzi to lekko i z sensem. Tu właśnie tak było, niektóre wyznania od czapy, inne myśli niedokończone. Ogólnie gadania dużo, zdaniem pań siedzących obok mnie za dużo, i bez lekkości z Zabrzańskiego koncertu. Znowu żarcik z trawką, znowu wychwalanie śląskiego rodowodu towarzyszących muzyków itd. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że tym razem śpiewania było mniej niż rok temu...
Wyglądała ładnie, choć mogę mieć problem z jednoznaczna oceną, bo przez pierwsze 5 minut koncertu dwa reflektory świeciły mi prosto w gały i zaburzyły ostrość na resztę koncertu
W połowie show zmieniła strój na taki co każdy błysk flesza odbijał.
Podczas drugiej połowy koncertu Edyta zapowiedziała premierę, a na sali zapadła cisza. Po chwili rozbrzmiało I'll Never Love Again. Bardzo ładnie, choć dreszczy nie miałem.
Forma wokalna świetna, tym bardziej szkoda, a wręcz szok, że na koncercie nie było To nie ja. Szczerze, dla mnie to jakieś nieporozumienie, aby na biletowanym, 2-godzinnym koncercie, nie zaśpiewać żadnego singla z debiutanckiej płyty ani tym bardziej swojej signature song, bez której tej kariery, a zatem i tego koncertu, raczej by nie było.
Mimo wszystko koncerty akustyczne Edyty uważam za znakomite doświadczenie audio-wizualne. Mogę chodzić co roku