Forma nierówna. Od momentów wspaniałych przez przeciętne aż do zwykłego darcia się. Początek koncertu bardzo ostrożny, asekuracyjny. Oszczędność nawet w ruchach. Widać, że Edyta rzadko występuje i musi się pilnować, żeby odpowiednio rozłożyć siły. Im dłużej trwał występ, tym bardziej była rozśpiewana i pewna. Nie sięgała jednak po niebotycznie wysokie dźwięki.
Jestem kobietą ograne do granic możliwości. Wersja z syrenami, którą katuje nas od ośmiu lat, mnie osobiście już obrzydła. Ileż można? Nic ciekawego nie wnosi niestety. Niestrawne, choć komuś, kto nie śledzi Edyty i kojarzy oryginał, może się wydać to interesujące.
Teraz-tu - niestety zabrakło sensualności, tradycyjnie tekst bridge'u pominięty. Tyle.
Your high - najgorsza część występu. Edyta krzycząca "wszyscy!" zupełnie jakby ktoś ze zgromadzonych poza fanami znał ten utwór. Zupełnie to nie płynęło, fraza nie siedziała, żadnego flow. Na koniec długa solówka gitarowa, podczas której Edyta zeszła ze sceny się przebrać.
Całkiem zgrabnie poszło jej w kultowym
To nie ja, nie była to wersja tak rozwleczona jak zdarzało się w zeszłych latach, choć względem interpretacji ta piosenka jest wyeksploatowana i ciężko wskrzesić Edycie dawną magię. Kiedyś śpiewając, że chce być wielkim płomieniem, było czuć ten żar. Dziś ogień dogasa, została iskierka. Tli się, może jeszcze kiedyś uda się zająć ogniem ludzkie serca?
List jest tak ciężkostrawny i przedramatyzowany, poziom patosu i decybeli zdecydowanie nie na taką okazję jak festyn miejski. Technicznie jednak bardzo sprawnie jak na obecne warunki wokalne diwy. Głos jej się nie załamał. Na początku zapomniała tekstu... kilku słów nie wyśpiewała. Na szczęście to jedyna większa wtopa z lukami pamięci. Na koniec na telebimie wyświetlono zdjęcie Allana. Zupełnie to niepotrzebne. Wystarczyło powiedzieć, że dedykuje piosenkę synowi. Cała Polska i tak wie o nim i jego matce zdecydowanie za dużo.
Najlepiej wyszły jej
Kasztany, gdzie mogła pokazać swoją liryczną stronę. Jak mówiła, jest to piosenka kierowana do najstarszego pokolenia i cieszy ją duży rozstrzał wiekowy publiczności, dla której stara się tak dobrać repertuar, żeby każdy usłyszał coś dla siebie. Nikt na świecie piękniej nie wymawia słowa "wiatr", jestem o tym święcie przekonany. Barwa Edyty śpiewającej piano oddaje tę romantyczną "naturę" wiatru, lekkość i ulotność. Najbardziej wzruszający moment wieczoru. Bura za brak wyraźnych klawiszy.
Andromeda - była energia, muszę przyznać. Bardzo pozytywna aura towarzyszyła Edycie, kiedy śpiewała te górnolotne frazesy. Nie przepadam za tym kawałkiem, ale do okoliczności pasował jak ulał. Optymistyczne i jasne przesłanie, jak rzadko u Edyty. Tylko fragmenty tandetnego lyric video na ekranie mogli sobie darować.
Nie proszę o więcej - mocny punkt programu. Edyta pokazała tam sporo finezji i świadomości muzycznej, również zmiękczając niektóre akcenty piosenki. Śpiewa to inaczej, z ogromnym wyczuciem i narastającym napięciem. Kiedyś jakby mocniej, pełniejszym głosem. Jednak chyba teraz wydźwięk jest właściwszy. Tylko dlaczego uparcie zaczyna "nie mów, że dzisiaj kończy się świat" wyłączywszy słowo "nie" z ciągu?
Impossible i
Jak najdalej w formie medleyu to też już standard. Zdecydowanie wolałbym, żeby zaśpiewała te numery w całości. W ogóle zastanawia mnie zasadność zbicia ich w jedno, nie dostrzegam większego sensu. Folgowała sobie wokalnie zwłaszcza w sekcji polskiej.
No i w końcu bis. Największy szał wśród widowni, śmiało mogę powiedzieć że porwało ludzi. Edyta ekspresyjna. Na kolana padała jeszcze przed finałem. Niestety jednak śpiew na granicy krzyku, struny głosowe napięte do granic, miałem wrażenie że albo jej pęknie instrument albo mi bębenki. Brakowało przestrzeni. Fatalna aranżacja utworu, odbierająca przebojowi Kozidrak rockowy zadzior. Skrojone pod diwę, popisowe bardzo. Później był fragment a capella, który jeszcze bardziej obnażył wydzieranie się. Robiło wrażenie na pewnym poziomie, ale też niepokoiło.
Z ogólnych przemyśleń. Zespół pod kierownictwem Marcina Urbana niestety nie ma polotu. Aranżacje wyświechtane, bez pomysłu i jakiegoś ciekawego kierunku. Takie granie do kotleta, przenoszenie najczęściej 1:1 starych rozwiązań. Nie wyciąga z piosenek tego, co najlepsze, co stanowi o ich wartości. Płaskie. Mnie nie przekonuje. Jakbym usłyszał coś podobnego na płatnym koncercie, uznałbym pieniądze za zmarnowane.
Edyta bardzo ciepła, tradycyjnie dużo biadoliła. Nie mogło zabraknąć tekstu o braku deszczu ("ktoś nad nami czuwa"), pytań kto jest z miasta a kto przyjechał specjalnie na koncert itd. Kilka "kazań" dla zagubionych owieczek i edytowych mądrości ("bycie dobrym zajmuje tyle samo czasu co bycie złym"). Klasyka. Nie mogła sobie też darować nawiązań do nowego faceta... Nie byłaby sobą, gdyby się tym nie podzieliła. Raz szukała się też na wyświetlaczu, prosząc o zbliżenie na swoją twarz, żeby ludzie mogli zobaczyć jaka jest szczęśliwa. "Edi, Edi, gdzie jesteś? Wtyczkę wyciągnęli, czy co?"
Zabawne było również, kiedy zapytała publiczności, dlaczego tak cicho śpiewają a obok mnie padła odpowiedź: "gdybyś tak nie zagłuszała!"
Ogólnie jednak takie zbiegowiska to nie miejsca dla niej... Lubi błyszczeć, ale to nie to samo co zachwycić w Opolu czy Sopocie jedną piosenką na deskach amfiteatru. Górniak to taki showstopper bardziej niż entertainer. Dla ludzi na masowych spędach zajadających kiełbasę, popijających piwem, to się nie godzi. Według zapowiedzi prowadzących - skarb narodowy. Biedna jednak ta nasza mennica polska, że dochodzi do takiej ekspozycji żywego złota. Kwiat potrzebuje odpowiednich warunków, żeby rozkwitnąć. Inaczej trudno docenić jego piękno. Rozumiem, że i takie występy są potrzebne i wszędzie czekają odbiorcy, ale naprawdę powinna unikać takich imprez. Trochę mieszane wrażenia, wyszedłem pozytywnie pobudzony, ale jak widać powyżej ze sporą dozą zastrzeżeń.