Gazeta Wyborcza

Znalazłeś w mass mediach coś na temat Edyty, zamieść to tutaj.
Awatar użytkownika
Aro
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 11046
Rejestracja: 07 mar 2005, 17:57
Ulubiony album: Dotyk
Ulubiona piosenka: Nieśmiertelni
Lokalizacja: Sosnowiec
Kontakt:

Gazeta Wyborcza

Post autor: Aro »

Z okazji 20 rocznicy powstania Gazety Wyborczej od jutra (do 13 maja) otwarte zostanie archiwum gazety. Na stronie http://szukaj.wyborcza.pl/archiwum/0,0.html będzie można przegladac wszystkie artykuły które zostały opublikowane od 1992 roku. Pewnie znajdzie sie tam troche materiałów na temat Edyty. Zachecam wiec do szperania i zapisywania co sie da. Na pewno się przyda. :D Na poczatek okładka Wyborczej z 4 maja 1994 roku. Jest to pierwsze poeurowizyjne wydanie gazety. Na pierwszej stronie już pisali skandalu z plagiatem "To nie ja". W środku rozmowa z Syrewiczem i wiecej o festiwalu, ale to juz pewnie do znalezienia od jutra w archiwum. :P

Obrazek
Awatar użytkownika
vanity
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9129
Rejestracja: 14 lut 2005, 2:21
Lokalizacja: 666

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: vanity »

Bardzo dziękuję Aro za tę informację, od czasu do czasu robią takie "dni otwarte" i sobie grzebnę oczywiście na różne tematy....
Awatar użytkownika
Matiz99
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9256
Rejestracja: 26 wrz 2006, 21:36
Ulubiony album: Edyta Gorniak
Ulubiona piosenka: ...Hold On Your Heart?
Lokalizacja: Droga Mleczna

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Matiz99 »

Chociaż ze względu na tę rocznicę mogli by udostępniać wszystko a nie durne wykupowania dostępu na 5 min 60min itp. <lol2>
Awatar użytkownika
Aro
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 11046
Rejestracja: 07 mar 2005, 17:57
Ulubiony album: Dotyk
Ulubiona piosenka: Nieśmiertelni
Lokalizacja: Sosnowiec
Kontakt:

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Aro »

Archiwum otwarte. Bez ograniczeń czasowych. Pierwsza wzmianka o Edycie w 1991 roku.

Teksty o Edycie są tu http://szukaj.wyborcza.pl/archiwum/0,48 ... atawydania (aż 904!)

Czekam na najciekawsze cytaty. :D
Awatar użytkownika
vanity
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9129
Rejestracja: 14 lut 2005, 2:21
Lokalizacja: 666

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: vanity »

Zastosowałam się do apelu Aro i znalazłam kilka ciekawostek z życia Edyty. Oto one:

PIERWSZA STACJA
Gazeta Wyborcza nr 545, wydanie z dnia 30/03/1991 , str. 2
Edyta Górniak, lat osiemnaście: ? Gdyby "Metro" nagle przestało istnieć, to tak samo nagle umarłabym.
-------------------------------------------
Wybudujemy wieżę, wierzę...
[podpis] Jolanta SKAWROŃSKA; Fot. Tomasz Wierzejski
Gazeta Stołeczna nr 257, wydanie z dnia 31/10/1992 , str. 4
- Byłam bardzo słabym człowiekiem - zahartował mnie, zaczęłam w siebie wierzyć - mówi Edyta. - Nauczył mnie żyć. Gdybym go nie spotkała, pewnie nie potrafiłabym sobie poradzić z wieloma problemami, z którymi spotykam się teraz i załamałabym się. Zawsze będę mu dziękować za to, że pozwolił mi zaistnieć w tym życiu.

- Wydoroślałam. Wychował mnie właściwie teatr - inaczej myślę, inaczej patrzę, inaczej rozumiem - mówi Edyta. - Na scenie może boję się trochę mniej, bo coś już umiem. Emocje pozostały jednak te same. Po każdym spektaklu zastanawiam się, co zrobiłam źle i dlaczego.

- Początkowo grałam rolę dziewczyny, która uciekła z domu. Kiedyś zdarzyło mi się to naprawdę. Niczego nie musiałam udawać - mówi Edyta.

- Dopiero na Broadwayu zaczęłam się zastanawiać, co będzie dalej - mówi Edyta. - Już nie myślę tylko o "Metrze". Są pomysły, gotowe do przyjęcia kontrakty, ale jeszcze zbyt wcześnie, aby o tym mówić. Teatr to moje życie.
---------------------------
Gazeta Stołeczna nr 266, wydanie z dnia 12/11/1992 , str. 2
(koncert poświęcony piosenkom The Beatles)
Piosenki słynnej brytyjskiej czwórki śpiewać będą Ryszard Rynkowski, Agnieszka Fatyga, zespoły Tamerlane i Żuki, Katarzyna Skrzynecka, zespół Teatru Muzycznego w Gdyni, a także Edyta Górniak i Dariusz Kordek. Swoją interpretację zaproponuje również zespół "Hari Kryszna".
---------------------
To nie ja skradłem piosenkę
[podpis] Grzegorz BRZOZOWICZ
Gazeta Wyborcza nr 102, wydanie z dnia 04/05/1994 , str. 1
Edyta Górniak pod menedżerskim okiem Wiktora Kubiaka (niegdyś producenta "Metra" - musicalu, w którym zadebiutowała) nagrywa w Londynie angielską wersję "To nie ja". Przygotowała już osiem piosenek na angielską płytę.
----------------------
To nie on!
[podpis] Grzegorz BRZOZOWICZ
Gazeta Wyborcza nr 102, wydanie z dnia 04/05/1994 , str. 10
Drugie miejsce piosenki zaśpiewanej przez 21-letnią opolankę Edytę Górniak w telewizyjnym konkursie Eurowizji, który odbył się w sobotę w Dublinie, jest największym sukcesem polskiej piosenki estradowej, tym większym, że był to debiut Polski w tej imprezie. Wprawdzie ranga konkursu Eurowizji nie jest tak wielka jak przed 20 laty, kiedy to dzięki niemu wielką karierę rozpoczął szwedzki kwartet ABBA, jednak dla Edyty Górniak ten sukces może oznaczać przełom w życiorysie.

W niedzielę w krajowych stacjach radiowych rozdzwoniły się telefony z prośbą o zagranie piosenki "To nie ja". Niestety było to i jest niemożliwe, gdyż piosenka została nagrana na 200 kasetach reklamowych zbyt niskiej jakości, żeby odtwarzać je na antenie.

Płyty czy kasety nie będzie jeszcze długo. Polska telewizja, właścicielka nagrania "To nie ja", nie pomyślała o tym, że na konkursowej piosence można najzwyczajniej zarobić. Wynajęty przez TVP szef polskiej ekipy Andrzej Cebula, były wicedyrektor Programu I ds. finansowych, powiedział "Gazecie", że nie podpisano umów o honoraria z Edytą Górniak i autorami muzyki i tekstu, co z góry wykluczało promocję piosenki na rynku fonograficznym. A regulamin Eurowizji pozwalał wydać płytę z konkursową piosenką już od 20 marca.
--------------------
To na pewno ja!
[podpis] Grzegorz BRZOZOWICZ
Gazeta Wyborcza nr 109, wydanie z dnia 12/05/1994 , str. 11
Don Black, autor tekstów do wielu światowej sławy musicali: "W 1984 roku napisałem ze Stanisławem Syrewiczem piosenkę "No One Said It Was Easy". Mieliśmy nadzieję, że zostanie nagrana przez grupę Chicago."

- Osoby związane z Edytą Górniak - powiedział nam Syrewicz - myślę tu o Wiktorze Kubiaku, Aleksandrze Trzcińskiej i Andrzeju Cebuli, posiadają kasety z pierwotną wersją piosenki "To nie ja" lub ją słyszeli. Edyta śpiewała ją początkowo z oryginalnym tekstem Dona Blacka.
================================
Awatar użytkownika
Blur
Chyba nie piszę za dużo, co?
Chyba nie piszę za dużo, co?
Posty: 4487
Rejestracja: 28 lip 2007, 22:23
Ulubiona piosenka: Room For Change
Lokalizacja: Warszawa

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Blur »

Dla Przyjaciół jestem Edzia

GW Kielce nr 93, wydanie z dnia 21/04/1999 AKTUALNOŚCI, str. 3

Rozmowa Z Piosenkarką Edytą Górniak

Piotr Krzemiński: Czy Pani możliwości wokalne to kwestia wytężonej pracy czy też wrodzony talent?
Edyta Górniak: Więcej zawdzięczam Bogu, kodowi genetycznemu. Poza tym dużo pracuję nad swoim głosem. Uważam jednak, że bez nauczyciela niewiele można zrobić. Najlepszym jest praktyka. Pracuję z wieloma znakomitymi fachowcami. To bardzo wzbogaca wewnętrznie. Dużo obserwuję, poza tym ciągle chcę się nauczyć czegoś nowego. Moje śpiewanie ciągle się rozwija. Sama zauważam postępy.
Wchodząc do studia na nagrania zawsze ma Pani utwory zapięte na ostatni guzik czy też wraz z muzykami zostawiacie sobie trochę wolności na improwizację?
- Kiedy wchodzę do studia, to bardzo kocham wszystki moje piosenki, które mam nagrać. Każda melodia, linia wokalna jest już przeze mnie przeżyta wcześniej. Owszem, zdarza się, że w trakcie nagrań jakaś kompozycja nam nie pasuje. Czujemy, że coś nie gra. Wtedy producent dzwoni do kompozytora czy autora tekstów i zmieniamy.
W czasie koncertów pewne piosenki śpiewa się chętniej niż pozostałe. Jak to jest u Pani?
- Wszystkie piosenki, które śpiewam, bardzo lubię. Ale poniekąd to prawda. Przyznam się, że najmniej cieszy mnie śpiewanie najbardziej znanych moich utworów. Na koncertach widownia mnie o nie prosi. Śpiewam je, bo wiem, że w tym momencie daję słuchaczom dużo radości, ale dla mnie nie jest to w pełni satysfakcjonujące.
Jaki sukces Edyta Górniak stawia wyżej, komercyjny czy artystyczny?
- Oczywiście artystyczny. W obecnej sytuacji mam z czego żyć. Śpiewanie to mój zawód, a jednocześnie marzenie, o którym śniłam od dziecka. Spełniło się. Mogę zawodowo robić to, co sprawia mi największą radość.
To prawda, że buduje sobie Pani domek w Portugalii?
- Tak. Portugalia to, moim zdaniem, najładniejszy kraj w Europie. Dużo podróżuję i wiem, że tam jest najmilsza atmosfera. Przede wszystkim zauroczył mnie tamtejszy ciepły klimat i cudowne morze. Uwielbiam słońce. Ludzie są bardzo mili. Poza tym nie ma tam tylu turystów, co w Hiszpanii i jest czyściej.
Mogła Pani zrobić karierę jako modelka. Nie wybrała Pani tego, dlaczego?
- Jak już mówiłam, zawsze chciałam śpiewać. Modelka nie może decydować o tym, co robi. Ja mam wpływ na to, co śpiewam, tak jak i na teledyski i inne sprawy związane z moją karierą artystyczną. Bardzo sobie cenię możliwość decydowania o sobie.
To prawda, że przyjaciele mówią do pani "Edi" albo "Edzia"? - Tak, dla kolegów, z którymi gram, jak i dla przyjaciół jestem "Edzia". Bardzo lubię, jak tak do mnie ludzie mówią. W ogóle teraz okazuje się, że najwięcej prawdziwych przyjaciół mam jeszcze z dawnych czasów, zanim zostałam popularną piosenkarką.
Jaka będzie nowa płyta, do której Pani się przygotowuje?
- Przed nagraniami zastanawiam się, dla kogo płyta ma być. Chciałabym trafić i do młodszych, i do starszych swoich słuchaczy. Na pewno nagram ją na Zachodzie. Tam jest inny, o wiele lepszy komfort pracy w studiach nagraniowych niż w Polsce. Nie wiem jeszcze, czy zdecyduję się na nagrania w USA czy w Anglii. Na pewno jednak będzie też polska edycja tej płyty, oczywiście z polskimi tekstami przynajmniej do części piosenek.
Największe artystyczne marzenie Edyty Górniak to...?
- Chciałabym móc tworzyć muzykę tak piękną i magiczną, aby przeżyła w ludzkich sercach dłużej niż ja będę żyła.
Awatar użytkownika
ja30
No more drama
No more drama
Posty: 3357
Rejestracja: 29 wrz 2006, 19:17
Ulubiony album: dotyk i MY
Ulubiona piosenka: litania....
Lokalizacja: D'land

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: ja30 »

Gazeta Stołeczna nr 257, wydanie z dnia 31/10/1992 ,
Przychodząc do "Metra" przerwałam szkołę - technikum ogrodnicze - mówi Edyta Górniak. - Straciłam kontakt z przyjaciółmi, rzadko widywałam się z rodziną. Tutaj miałam nową rodzinę, wszystko, czego mi zawsze brakowało - opiekuna, ojca i brata. Robiłam to, co mnie interesowało - uczyłam się śpiewu.
Józefowicz nie kieruje się żadnymi sentymentami, na scenę wypuszcza najlepszych, bez względu na to, czy ich lubi czy nie - stwierdza Edyta Górniak. - Bardzo rzadko chwali ludzi, po spektaklu mówi tylko o tym, co było złe. Podziękował nam tylko raz na Broadwayu.

- Byłam bardzo słabym człowiekiem - zahartował mnie, zaczęłam w siebie wierzyć - mówi Edyta. - Nauczył mnie żyć. Gdybym go nie spotkała, pewnie nie potrafiłabym sobie poradzić z wieloma problemami, z którymi spotykam się teraz i załamałabym się. Zawsze będę mu dziękować za to, że pozwolił mi zaistnieć w tym życiu.

zmieniłam się, wiem
Awatar użytkownika
vanity
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9129
Rejestracja: 14 lut 2005, 2:21
Lokalizacja: 666

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: vanity »

O samodzielności, oryginalności, dotyku i "Szamance"
[podpis] Rozmawiał Robert Leszczyński
Gazeta Stołeczna nr 298, wydanie z dnia 23/12/1995 KULTURA, str. 7
DZIKOŚĆ SERCA. Z Edytą Górniak rozmawia Robert Leszczyński


Robert Leszczyński: Podobno przy realizacji albumu "Dotyk" sama podejmowała Pani wszystkie decyzje artystyczne. Przeczy to obiegowej opinii, że jest Pani marionetką sterowaną przez jakieś tajemnicze osoby z przemysłu rozrywkowego.

Edyta Górniak: Rzeczywiście, w pracy zawodowej polegam tylko na własnej intuicji. Nie znaczy to, że nie radzę się doświadczonych osób, ale ostatnie słowo zawsze należy do mnie. Sama decyduję o repertuarze, produkcji, promocji, koncertach, strojach, okładce płyty itd. To z jednej strony wielka satysfakcja, z drugiej - ogromna praca i odpowiedzialność.

Nigdy nie podpisałabym kontraktu, który by mnie ubezwłasnowolnił. Moi współpracownicy wiedzą, że nie potrafię zrobić czegoś, do czego nie jestem przekonana. Nie potrafię np. zaśpiewać piosenki, której w jakiś sposób nie przeżywam. Po prostu mi nie wychodzi.

Słyszałem, że jest Pani perfekcjonistką i bardzo wymagającą szefową.

- Staram się wszystko robić najlepiej jak potrafię. Daję z siebie wszystko i od innych też dużo wymagam. Każde uchybienie, jak np. wyłączenie mikrofonu podczas koncertu w Sopocie, obciąża moje konto. Dlatego nie godzę się na występy w złych warunkach. Ludzie mówią czasem, że to kaprysy gwiazdy. Myślą, że wystarczy, żebym po prostu była.

Premierowe piosenki stanowią mniej niż połowę płyty "Dotyk". To dziwne w przypadku debiutanckiego albumu. Czy to jest wynik kłopotów z repertuarem?

- Dwa lata temu, kiedy wróciłam z festiwalu w Dublinie, wszyscy oczekiwali, że szybko nagram płytę, a w moim repertuarze były tylko piosenki z musicalu "Metro" i spektakli "Do grającej szafy grosik wrzuć" i "Nie opuszczaj mnie". Gdybym miała nagrać 12 wspaniałych premierowych piosenek, zajęłoby to jeszcze więcej czasu. Zresztą wiele osób czekało właśnie na te stare.

"Dotyk" jest szalenie eklektyczny: są tu ballady, muzyka funky, muzyka taneczna, musicalowa, poetycka, kolęda. Prawie każdy utwór jest w innym stylu.

- Jestem jeszcze młoda i trudno mi na razie zdecydować się na jeden styl. Czasem czuję się dobrze tylko w muzyce soulowej, kiedy indziej lubię tańczyć i wygłupiać się. Ważne, żeby te piosenki były dobre, a elementem spajającym będzie mój własny styl i interpretacja.

Tę płytę nagrała Pani w doskonałych warunkach - najlepsze studio, najlepsi autorzy, najlepsi muzycy, najlepszy realizator. Czy jest Pani z niej zadowolona?

- Podczas nagrania zdarzały się momenty, kiedy myślałam, że tej płyty nie skończę. Po 15 godzinach prób zaśpiewania jakiejś piosenki wracałam do domu i płakałam, bo moja interpretacja nie wydawała mi się dość dobra. Czasem po miesiącu słuchałam jakiejś gotowej piosenki, uznawałam, że mogę to zrobić lepiej, i nagrywałam ją od nowa.

Najtrudniejszy jest dla mnie moment rozstania z piosenką. Kiedy ją nagrywam, tworzę, interpretuję, czuję, że jest moja, że mogę z nią robić, co chcę. Ale kiedy już jest zgrana, trzeba jej pozwolić żyć własnym życiem, to jest bardzo trudny moment, porównuję go do urodzenia dziecka.

Teraz, kiedy słucham tej płyty, wydaje mi się, że niektóre rzeczy zrobiłabym inaczej, zmieniłabym chórki tu czy tam, po wielu koncertach niektóre piosenki śpiewam inaczej. Ale wtedy, kiedy zamknęłam za sobą drzwi studia, myślałam, że ta płyta nie może już być lepsza.

Czy któryś utwór z tej płyty wyznacza Pani styl na przyszłość?

- Ciągle mam nowe pomysły. Chciałabym nagrać z wielką orkiestrą standardy jazzowe.

Tak jak Kasia Kowalska?

- Nie wiem, nie słyszałam jej płyty.

Mam wspaniałe wspomnienia z teatru, z pracy z dużą orkiestrą. Mam też pomysł na kameralny koncert akustyczny, żeby był tylko fortepian, kontrabas i saksofon, albo taki, gdzie jest muzyka typowo taneczna i wspaniały show.

A następna płyta?

- Myślę, że pójdzie bardziej w stronę muzyki pop.

A kiedy miałaby się ona ukazać?

- Nie chciałabym podawać żadnego terminu, bo już były terminy i nic z nich nie wyszło. Pracuję nad tą płytą w Londynie. Kiedy zaczęłam nagrania, miałam aż pięć wspaniałych, nowych piosenek. Jeden z producentów powiedział, że skoro mam aż pięć fantastycznych piosenek, to powinnam zostawić je na pięć kolejnych płyt. A ja chcę nagrać płytę od początku do końca genialną.

W wywiadzie dla "Gazety" Basia Trzetrzelewska powiedziała, że największe szanse na karierę za granicą ma Justyna Steczkowska, bo to, co robi, jest bardzo oryginalne...

- Tak, zgadzam się, Justyna jest wspaniała i bardzo oryginalna...

... że na Zachodzie nie potrzebują kolejnej Mariah Carey czy Whitney Houston, tylko czegoś oryginalnego. Co takiego oryginalnego będzie na Pani płycie?

- Może to, że moje interpretacje są bardziej emocjonalne. Może piosenki, które są naprawdę bardzo dobre. Wierzę w mądrość i doświadczenie mojego producenta Christophera Neila, który wyprodukował m.in. ostatni album Cher. Jest jednym z pięciu najlepszych i najdroższych producentów na świecie. Wierzę, że wie, co robi.

Trudno mi oceniać muzykę dopiero powstającą. Wiele jeszcze może się w niej zmienić. Na ile ta płyta będzie oryginalna, ocenią krytycy muzyczni. Ufam im i często sugeruję się ich opiniami.

Cieszę się, że pan o to pyta, bo innych dziennikarzy niestety muzyka interesuje niewiele, bardziej moje życie osobiste. To bywa bardzo męczące.

A czy nie sądzi Pani, że tak to już musi być, kiedy się jest popularną?

- Zdaję sobie z tego sprawę. Oczywiście dostrzegam też pozytywy popularności. Media często pokazują mnie jako przykład na to, że można osiągnąć sukces, jeśli się ciężko pracuje. Że trzeba prowokować los aż do skutku.

Pochodzę z rozbitej rodziny, przez wiele lat dosłownie głodowałam. Długo pracowałam na obecną pozycję.

Ktoś może powiedzieć, że teraz łatwo mi mówić, bo mi się udało, ale mam nadzieję, że jednak jestem pozytywnym przykładem. Nie piję, nie palę, nie biorę narkotyków, nie demoluję hoteli jak niektórzy muzycy, ciężko pracuję, więc chyba wyróżniam się na plus.

Czuję odpowiedzialność, bo wielu młodych ludzi mi ufa. Wokół jest tyle złych przykładów, nie tylko muzycy czy aktorzy, ale też politycy. Nie rozumiem, jak osoby, które żyją z naszych podatków, mogą kłamać. Ja staram się być prawdziwa we wszystkim, co robię.

Czy właśnie dlatego nie przyjęła pani roli w filmie "Szamanka" Andrzeja Żuławskiego?

- Tak. To nie byłabym ja. Już na pierwszej stronie tego scenariusza było więcej przekleństw, niż ja wypowiedziałam w życiu. Nie potrafiłabym udawać kogoś, kim nie jestem. Nie potrafiłabym być wulgarna, wyzywająca, rozbierać się tak po prostu przed obcymi ludźmi. Wszystkie scenariusze, które dotychczas dostałam - z "Porą na czarownice", "Kolejnością uczuć" - wymagały, żebym w którymś momencie się rozebrała, a ja tego nie zrobię. Może to świadczy o mojej niedojrzałości do tych ról, nie wiem.

A wideoklip do piosenki "Dotyk", w którym jest wiele erotyzmu? Czy to nie jest to samo, tylko łagodniej?

- Bardzo by mnie pan obraził porównując mój wideoklip do "Szamanki". Jak zobaczy pan ten film, to wtedy porozmawiamy. Zgadzam się, że w teledysku "Dotyk" jest trochę erotyzmu, ale nie ma w nim nic wulgarnego. Ten teledysk powstał według mojego pomysłu. Miał pokazywać, jak młoda dziewczyna marzy o swoim pierwszym chłopaku, który jest pięknie zbudowany, ma mądre oczy, umie pięknie dotykać. To miało być bardziej o tęsknotach niż o realnym świecie. Robiąc ten teledysk myślałam o moich fankach, które do mnie piszą i dzielą się swoimi marzeniami, emocjami.

Czy dobrze zna Pani swoich fanów?

- Tak mi się wydaje. Dostaję od nich około półtora tysiąca listów tygodniowo. Staram się odpisywać, jak tylko mogę. Przez ostatnie dwa dni siedziałam i podpisywałam kilkaset świątecznych kartek z dedykacjami. Mam do przeczytania jeszcze wiele tysięcy zaległych listów. To straszne, ale jeszcze dzisiaj zdarza mi się otwierać listy z 1993 roku.

Piękne jest to, że ci ludzie mi tak bardzo ufają, powierzają mi sekrety, których nie powierzyliby nawet najbliższym. Czasem traktują mnie jak siostrę, czasem jak spowiednika. Niektórzy piszą regularnie, informują, co u nich nowego i nawet, że wiedzą, że im nie odpiszę, ale i tak przyślą następny list. Znam teraz tyle życiorysów.

Czasem, kiedy kładąc się spać spojrzę na tę stertę listów na stole, wydaje mi się, że słyszę te głosy. Proszą, żeby je przeczytać, a ja jestem zmęczona i już nie mogę.

Czasem młodzi ludzie mają do mnie żal, bo zapraszają mnie na swoje urodziny, a ja nie przyjeżdżam, bo nie mam czasu. Piszą: "Zdradziłaś mnie! Ja cię tak kocham, a ty nie masz dla mnie czasu!". Żałuję, że tego nie rozumieją, ale wszystko, co mogę im dać, to moja muzyka. To jest ta część mnie, którą mogę ofiarować ludziom.

28 grudnia w Sali Kongresowej o godz. 19 odbędzie się pierwszy w Warszawie solowy koncert Edyty Górniak

Rozmawiał Robert Leszczyński

[autor fot./rys] Fot. Image, Adam Krzykwa
WA-DLO
Tekst pochodzi z Internetowego Archiwum Gazety Wyborczej. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione.

[ Dodano: 10-05-2009, 11:41 ]
Ktoś z nas zlicza Edytowe nagrody. Znalazłam coś takiego:
Teleexpressowe nagrody
[podpis] [-]
Gazeta Wyborcza nr 36, wydanie z dnia 12/02/1996 JEDYNKA, str. 1


Michael Jackson, Edyta Górniak, Voo Voo, Pearl Jam i inni otrzymali złote ekrany z antenkami - coroczne muzyczne nagrody "Teleexspressu".

Relacja w "Gazecie Stołecznej".
Marrcino
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 5403
Rejestracja: 20 maja 2005, 18:18
Ulubiony album: Edyta Gorniak
Ulubiona piosenka: Sleep with me
Lokalizacja: Honolulu

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Marrcino »

Edyta dookoła świata

[podpis] Robert Leszczyński
Gazeta Wyborcza nr 262, wydanie z dnia 10/11/1997 KULTURA, str. 17

Przez wiele lat polscy fani żyli w przekonaniu, że nasza muzyka wcale nie jest gorsza od tej zagranicznej. Nie dorównuje jej tylko technicznie, a światowego rozgłosu nie zdobywa dlatego, że Polska wyłączona jest z globalnego obiegu kultury masowej. Do połowy lat 90. nie istniały show-biznesowe kanały łączące Warszawę z Paryżem, Londynem czy Nowym Jorkiem.

Ten mit, w który tak bardzo chcieliśmy wierzyć, utwierdzały choćby sukcesy polskich jazzmanów, którzy na własną rękę wyjechali na Zachód - Komedy, Makowicza, Dudziak, Urbaniaka i innych. W latach 80. zagraniczne epizody w karierach kilku zespołów były, na zasadzie leczenia prowincjonalnego kompleksu, tak rozdmuchiwane przez prasę, że rzeczywiście wyglądały na podbój Zachodu. Dopiero później okazywało się, że Polacy lądowali zaledwie u podnóża światowej piramidy promocyjnej, bez szans na to, aby o własnych siłach wspiąć się na szczyt.

Dopiero w latach 90. nastąpiło połączenie ze światowym przemysłem muzycznym, pojawiły się warunki, aby polscy artyści naprawdę zaistnieli na rynkach zagranicznych. Jako pierwsza próbuje tego Edyta Górniak.

Debiutowała w "Metrze" i z tym musicalem pojechała na Broadway - wtedy się nie udało. Drugie miejsce na festiwalu Eurowizji było zapowiedzią wielkiej kariery, ale na pierwszą płytę trzeba było długo poczekać. Skłonna do perfekcjonizmu Górniak męczyła się z nią bardzo długo. W końcu nieco chaotyczny album "Dotyk" trafił na rynek i stał się wielkim bestsellerem, osiągając 600-tysięczny nakład.

"Dotykiem" zdobyła w kraju wszystko, co było do zdobycia. Następnym narzucającym się krokiem była kariera światowa. Menedżer i producent "Metra" Wiktor Kubiak starał się, aby kolejny album Edyty Górniak otrzymał taką oprawę i promocję, jaka należy się największym światowym gwiazdom pop. I rzeczywiście, po kilku latach starań Górniak podpisała kontrakt, w myśl którego jej płyta ukaże się na całym świecie i stanie się promocyjnym "priorytetem numer 1" koncernu EMI, dla którego nagrywali Beatlesi i Rolling Stonesi, a teraz George Michael, Prince czy Spice Girls.

Tydzień temu płyta "Edyta Górniak" pojawiła się w Japonii, do końca roku ukaże się w pozostałych krajach azjatyckich i europejskich. Wiosną będzie w sprzedaży w USA. Dzisiaj ukazuje się w Polsce.

Polska wersja albumu zawiera 13 utworów pop - przebojowych, starannie zaaranżowanych i nagranych z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Wszystkie rozwiązania muzyczne eksponują znakomity głos Górniak, który lśni tu jak drogocenny kamień w znakomitej oprawie. Nie jest to jednak mój ulubiony gatunek muzyki. Brakuje mi tu odrobiny szaleństwa, oryginalności - słowem, elementu, który odróżniłby tę płytę od wszystkiego, co słyszymy codziennie w MTV. Takie są jednak wymogi rynku i gusty masowego odbiorcy. Jeśli coś ma się spodobać wszystkim, musi być uniwersalne jak filmy Disneya, lalki Barbie czy fast food. Szkoda.

Otrzymaliśmy perfekcyjnie nagrany, przebojowy album z piosenkami czasem tanecznymi, czasem balladowymi, czasem odrobinę musicalowymi czy soulowymi, które równie dobrze mogłyby zostać zaśpiewane przez Mariah Carey, Celine Dion czy Whitney Houston. Jedyna różnica jest taka, że śpiewa tu "nasza" Edyta Górniak.

Edyta i wszyscy, którzy pracowali przy tym albumie, wywiązali się ze swoich zadań bez zarzutu. Teraz od światowej publiczności zależy, czy Edyta podbije jej serca tak jak kilka lat temu podbiła serca Polaków, a później szefów EMI. A jak wiadomo, przynajmniej anatomicznie te serca niczym się nie różnią.

Edyta Górniak: "Edyta Górniak", Pomaton/EMI 1997.

Robert Leszczyński
Awatar użytkownika
vanity
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9129
Rejestracja: 14 lut 2005, 2:21
Lokalizacja: 666

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: vanity »

KRÓTKO
[podpis] (PIW); (les); (DoW); (cop); (PAP)
Gazeta Stołeczna nr 27, wydanie z dnia 01/02/1995 KULTURA, str. 4

Promocja "Dlaczego się kochają"

Tancerki w obcisłych, błyszczących strojach, biały niedźwiedź rodem z Krupówek, szampan i stoły uginające się od owoców uświetniły wczorajszą prezentację książki "Dlaczego się kochają, czyli życie na różowo" Krystyny Gucewicz w warszawskim klubie Tango.

Krystyna Gucewicz (Ewa Mińska) już po raz drugi wydała książkę opisującą znane pary, nie tylko małżeńskie, artystów i dziennikarzy. Poprzednia jej publikacja nosiła tytuł "Kto z kim, czyli jak się kochają".

"Niczego nie lukruję. Ci wspaniali artyści w swych kochających rodzinach po prostu tacy są. Nawet jeśli czasem o tym nie wiedzą..." - napisała autorka we wstępie do swojej najnowszej pozycji.

Na wczorajszą promocję przybyło ponad 80 par opisanych w dwóch książkach Gucewicz. Obecni byli między innymi Edyta Górniak, Dariusz Kordek, Katarzyna Figura, Bogusław Kaczyński, Janusz Ekiert.
RECENZJA DOTYKU
Hołd, marzenia, sukces...
[podpis] Grzegorz BRZOZOWICZ
Gazeta Stołeczna nr 122, wydanie z dnia 27/05/1995 WEEKEND, str. 12

EDYTA GÓRNIAK

"Dotyk"

Pomaton

Pierwszego dnia po wydaniu albumu można było mówić, że odniósł niebywały sukces. Błyskawicznie sięgnęło po niego ponad 100 tys. nabywców. Młoda, atrakcyjna, obdarzona pięknym głosem Edyta Górniak jest typową gwiazdą - uosabia sen, który stał się jawą.

Mało kto bierze pod uwagę fakt, że za tym sukcesem stoi niebywała praca, która po latach dała owoce. A sama płyta? To typowy popowy produkt festiwalowy najwyższej jakości, na którego przygotowanie nie szczędzono środków. Taka muzyka od lat króluje na światowych listach przebojów. Przeważają wzruszające ballady oparte na ciepłym brzmieniu klawiszy często uzupełnianym o saksofon la słodki Keny G. Na tym polu Górniak nie ma konkurencji.
Marrcino
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 5403
Rejestracja: 20 maja 2005, 18:18
Ulubiony album: Edyta Gorniak
Ulubiona piosenka: Sleep with me
Lokalizacja: Honolulu

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Marrcino »

O rumianku, Gołocie i Carrerasie

[podpis] Robert Leszczyński
MAGAZYN nr 46 dodatek do MAGAZYN, dodatek do Gazety Wyborczej nr 265, wydanie z dnia 14/11/1997 , str. 65

Z Edytą Górniak i Wiktorem Kubiakiem rozmawia Robert Leszczyński.

Robert Leszczyński: Polscy fani wiedzą wszystko o Pani karierze w kraju. A kiedy narodził się pomysł kariery światowej?

Edyta Górniak: Poznałam Wiktora Kubiaka siedem lat temu przy okazji pracy nad musicalem "Metro" i od tej pory nieprzerwanie jest moim menedżerem. Jest to człowiek, który gdy słyszy, że coś jest niemożliwe, to natychmiast udowadnia, że to jest możliwe. Zawsze marzyłam o tym, żeby śpiewać, ale w najśmielszych wyobrażeniach nie wybiegałam poza granice Polski. A Wiktor z biegiem czasu zaczął myśleć i mówić o tym coraz częściej. Wcześniej reagowałam na takie pomysły paniką i zamykałam się w sobie.

Wiktor Kubiak: A ja pamiętam moment, ze cztery lata temu, kiedy Edyta przyjechała do Londynu i któryś ze znajomych powiedział mi, że jest pewien klub w Londynie, w którym w każdy wtorek spotyka się 500 czy 700 osób z przemysłu muzycznego, aby posłuchać młodych wykonawców. Normalnie na taki występ trzeba byłoby czekać parę tygodni, ale dzięki znajomemu Edyta wystąpiła tego samego wieczora. I dostała pierwszą w historii klubu owację na stojąco. Od następnego dnia byliśmy zasypywani faksami z różnymi propozycjami współpracy.

Nie byłem tym zaskoczony, bo widziałem, jak publiczność na Broadwayu co wieczór nagradzała ją brawami na stojąco, chociaż nie grała w "Metrze" głównej roli, obserwowałem też jak ludzie właśnie do niej cisnęli się po autografy, jak jej nazwisko przewijało się we wszystkich recenzjach "Metra". Wtedy zdałem sobie sprawę, że trzeba wydać płytę na całym świecie. Pracowaliśmy na to oboje przez następne cztery lata.

R.L. Czym różni się praca w studiu w Warszawie od tej w Londynie?

E.G. Och, to kolosalna różnica. W Londynie są najlepsze studia na świecie i dlatego przyjeżdżają tu nagrywać artyści z całego świata. Pierwszą płytę nagrywałam w warszawskim studiu Buffo, uchodzącym za najlepsze w kraju, ze świetnymi realizatorami, producentami i muzykami, jednak podstawowa różnica tkwiła nie w sprzęcie czy umiejętnościach ludzi, ale w podejściu do artysty i atmosferze pracy. W Anglii miałam ten luksus, że mogłam skupić się tylko na nagrywaniu, a w Polsce na mojej głowie były wszystkie decyzje artystyczne i personalne, dobierałam repertuar, byłam biurem kontaktowym. Wstawałam rano i zanim dotarłam do studia, wydarzało się mnóstwo rzeczy, które wytrącały mnie z równowagi - głupie, anonimowe, nieprzyjemne telefony, przykre komentarze na ulicy, flesze zza pleców, różne głupstwa, które czytałam o sobie w gazetach, więc kiedy dochodziło do nagrania wokalu, byłam już tak zmęczona i rozproszona, że wychodziło to nie tak, jak chciałam, co tylko pogarszało sprawę.

W Metropolis Studio inna jest atmosfera podczas nagrania. Tu wszyscy rozumieją, jak wiele zależy od psychicznej dyspozycji artysty. Dla tych ludzi jest oczywiste, że im lepsze warunki stworzy się artystom, tym lepszy będzie efekt nagrania. Świadczy o tym taki szczegół: w studiu zawsze oprócz producenta i realizatora jest asystent, który ma wiele merytorycznych zadań, ale również opiekuje się artystą. Już pierwszego dnia usiadł ze mną i zapytał, jaką lubię herbatę, czym słodzę, miodem czy cukrem, jaką temperaturę lubię mieć w studiu podczas nagrania, czy włączać grzejnik, czy klimatyzację, sprawdził wysokość mikrofonu, spytał, czy nagrywam na bosaka, czy w butach, jakie lubię światło itd. Nie wiedziałam, dlaczego mnie o to wszystko pyta, myślałam, że po to, by podtrzymać konwersację. Okazało się, że on to wszystko zapamiętał i od następnego dnia, kiedy zjawiłam się w studiu, miałam już ustawioną wysokość mikrofonu, temperaturę i właściwe światło oraz zaparzoną herbatę. I to moją ulubioną rumiankową, która nie jest tu tak popularna, posłodzoną miodem tyle, ile lubię, i podaną w takiej temperaturze, żebym nie poparzyła sobie gardła. To niby drobiazgi, ale dają poczucie, że ktoś cały czas się troszczy, że jest się tu osobą ważną i cenioną. To bardzo dobrze nastraja i naprawdę pomaga w nagraniu płyty.

R.L. Czy planowana jest polska wersja językowa tej płyty?

E.G. Całej płyty na pewno nie. Raz zdecydowałam się na nagranie piosenki w dwóch wersjach językowych. Piosenka "To nie ja" miała wersję anglojęzyczną "Once In A Lifetime" na festiwal Eurowizji. Naraziłam się wtedy na porównania wersji, interpretacji, głosu, akcentu itd. Uważam, że publiczności należy dawać jedną wersję - tę najlepszą. Ten album został nagrany z myślą o rynku międzynarodowym, dlatego śpiewam po angielsku.

W bardzo napiętym kalendarzu promocji polska publiczność zostanie potraktowana szczególnie. Polska edycja tej płyty będzie się znacznie różniła od wydania światowego: wszystkie opisy będą po polsku, będzie też miała inną okładkę.

W.K. Przy takiej randze i stopniu komplikacji projektu i tak napiętym kalendarzu nie mogliśmy sobie pozwolić na taką dwutorowość. Wiem, ile trudu kosztowało Edytę zaśpiewanie wersji angielskich. Praca nad albumem trwała 18 miesięcy. Była tak wyczerpująca i tak zmieniła Edytę i psychicznie, i wokalnie, że piosenki zaśpiewane na początku różniły się interpretacją i barwą głosu od tych nagranych na końcu, dlatego też nagraliśmy je powtórnie. Edyta podchodziła do pracy bardzo emocjonalnie, nie wyobrażam więc sobie, żeby teraz stworzyć całą nową płytę po polsku. Jeżeli czas pozwoli, spróbujemy nagrać jeden utwór specjalnie dla polskiej publiczności.

R.L. Światowa publiczność nie zna piosenek z pierwszej płyty, czy nie warto było któregoś z największych hitów nagrać jeszcze raz?

E.G. Chciałam pracować z nowym repertuarem, poza tym na pewno w Polsce pojawiłyby się zarzuty, że sprzedaję jeszcze raz to samo. Producent Chris Neil dostarczył mi wiele pięknych piosenek. Ostatecznie nagrałam ich nawet za dużo i z żalem musiałam z kilku zrezygnować.

W.K. Jesteśmy na światowym rynku płytowym debiutantami, musimy więc polegać na kimś doświadczonym. Chris Neil jest jednym z najlepszych i najbardziej wziętych producentów na świecie. Produkował albumy takich gwiazd jak Celine Dion czy Cher. Słyszał album "Dotyk" i nigdy nie zaproponował ponownego nagrania którejś z zawartych na nim piosenek. Słynni kompozytorzy przebojów z przyczyn oczywistych wolą dawać swoje najlepsze piosenki wielkim gwiazdom niż debiutantce, ale Chris potrafił przekonać ich, aby dali je Edycie. Poręczył swoim autorytetem, że zrobi ona wielką karierę i te piosenki się nie zmarnują. Dlatego nie musieliśmy się posiłkować starszymi utworami.

R.L. Wydaje mi się, że Chris Neil nagrał album za bardzo osadzony w konwencji albumów takich wokalistek jak Carey, Dion czy Braxton, pozbawiając go tym samym cech Edyty Górniak.

E.G. Jestem pewna, że ta płyta będzie się różniła od płyt Mariah Carey choćby tym, że ja nie skupiam się na technice śpiewania, tylko na interpretacji. Piękny głos nie jest dla mnie wartością samą w sobie, ale instrumentem pozwalającym przekazać nasze emocje i uczucia. Mariah Carey jest jedną z najlepszych, ale jednocześnie najzimniejszą z wielkich wokalistek. Mój śpiew rodzi się nie w gardle, ale w sercu.

R.L. Bardziej chodziło mi o muzykę: kompozycje, aranżacje, instrumentacje.

W.K. Elementy oryginalne są rzeczami bardzo ważnymi. One kształtują mody, ale również stają się niemodne. Zwróć uwagę, że artyści, którzy zaistnieli tylko dzięki oryginalności i nowinkom, szybko znikali. W kategorii wielkich wokalistek nie ma miejsca na oryginalność czy nowinki. Cóż takiego oryginalnego jest na ostatniej, czy jakiejkolwiek zresztą, płycie Whitney Houston, Celine Dion albo Barbry Streisand? Nic! Te płyty powstają według ścisłych, klasycznych, można rzec, i nie zmieniających się od wielu lat reguł. I każda z tych płyt sprzedaje się w ogromnych, często ponad 25-milionowych nakładach. Okazuje się, że są na świecie miliony fanów, którzy czekają na każdą nową płytę swojej ulubionej wokalistki nie po to, żeby dać się zaskoczyć - przeciwnie, wiedzą, co kupują: płytę, która od poprzedniej będzie różniła się tylko piosenkami, które są jak zwykle znakomicie zaśpiewane ulubionym głosem i nie pojawi się tam nic, co będzie z tym głosem konkurować. Inną dziedziną show-biznesu, w której tak się dzieje, jest niewątpliwie musical.

Aż nadto dobrze odczułem to na własnej skórze przy realizacji "Metra". Pojechaliśmy na Broadway ze spektaklem oryginalnym. Okazuje się jednak, że tamtejsza publiczność i krytyka chce ciągle oglądać tę samą prostą historię: jest chłopak, jest dziewczyna, zakochują się w sobie, walczą z przeciwnościami, wszystko kończy się happy endem albo katastrofą - koniec. I nic więcej - żadnych podtekstów, filozofii czy drugiego dna. Dlatego to, co mówisz, traktuję jako komplement pod adresem płyty - tak właśnie miało być.

R.L. Ale czy to nie jest wożenie drzewa do lasu? Czy Amerykanie i Anglicy nie mają własnych pięknie śpiewających wokalistek, żeby ściągać jeszcze jedną z Polski?

W.K. Ale ja to właśnie im mówiłem. Podczas przeciągających się negocjacji kontraktu płytowego krzyczałem na ludzi z EMI: macie w samym Londynie tysiąc lepiej śpiewających wokalistek, po co wam Edyta Górniak z Polski?! Mogłem sobie na to pozwolić, bo i ja wiedziałem, i oni doskonale wiedzieli po co. Najlepiej o tym przed chwilą powiedziała Edyta - jej atutem jest nie tylko wspaniały głos i uroda, ale również to coś, że jak śpiewa piosenkę, to się jej wierzy. Publiczność to czuje. I oczywiście czuli to ci faceci z EMI. Dlatego wiedziałem, że żeby mieć Edytę u siebie, dadzą mi wszystko, czego zażądam. I dali! Płyta Edyty jest tzw. priorytetem numer 1, to znaczy, że wszystkie światowe oddziały jednego z największych koncernów fonograficznych mają obowiązek ją promować wszystkimi dostępnymi środkami. Uzyskaliśmy to, zachowując całkowitą swobodę artystyczną i niezależność decyzji.

E.G. Kiedy pojawiła się propozycja, by producentem mojego albumu został Chris Neil, zdecydowaliśmy się na to natychmiast również dlatego, że on lubi głosy i nie stara się ich zdominować. Ostatnio modne stały się "płyty produkcyjne", na których zabawa brzmieniami uprawiana przez producenta stała się sztuką dla sztuki, ważniejszą od artysty i jego głosu. Chcieliśmy tego uniknąć. Czy spodoba się to publiczności, dowiemy się wkrótce.

R.L. No właśnie - kiedy?

E.G. Kiedy płyta trafi do słuchaczy, teledysk do telewizji, a single, mam nadzieję, na listy przebojów. Premiery w poszczególnych krajach będą rozłożone w czasie, tak żebym mogła w nich uczestniczyć. Pierwszą premierę zaplanowano w Japonii - 7 listopada, potem w Polsce - 10, a następnie planujemy premiery w kolejnych krajach azjatyckich. Tuż po nowym roku album ukaże się w Europie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wiosną płyta ukaże się także w Stanach Zjednoczonych. Rozpoczyna się dla mnie gorący okres.

R.L. Czy w jakimkolwiek momencie tej promocji akcentowane jest to, że Edyta Górniak jest z Polski?

E.G. W każdym. Jest to pierwsze pytanie, które zadają mi w każdym wywiadzie. Skąd jesteś? Opowiedz coś o swoim kraju? Jaką macie kuchnię, jakiej słuchacie muzyki? Odpowiadając chwilami czułam się jak ambasador mojego kraju.

R.L. Od wielu miesięcy mieszka Pani w Londynie, czy interesuje się Pani tym, co dzieje się w Polsce?

E.G. Oczywiście! Mam to szczęście, że satelitarnie odbieram cztery kanały polskiej telewizji, czytam polskie gazety, codziennie wydzwaniam do przyjaciół i rodziny, żeby poplotkować i usłyszeć nowiny.

R.L. Wie Pani, kto np. wygrał wybory. Czy była Pani na wyborach tu, w Londynie?

E.G. Na wyborach nie byłam, bo byliśmy wówczas w Nowym Jorku. Planowaliśmy nawet, by pójść głosować, ale w końcu mieliśmy tyle zajęć, że się nie udało.

R.L. Słyszała Pani o powodzi, która nawiedziła Polskę w lipcu? Pochodzi Pani przecież z Opolskiego!

E.G. Oczywiście, widziałam ją nawet na własne oczy. Jechałam akurat wtedy do Gliwic do szpitala, gdzie leżała moja mama. Przejeżdżałam przez tamte tereny i widziałam straszne sceny, których na pewno nie zapomnę do końca życia. Ofiarowałam później swoją piosenkę na płytę składankową dla powodzian.

R.L. A wie Pani, kim jest np. Andrzej Gołota?

E.G. Oczywiście, że wiem. Nie widziałam jego ostatniej walki, wiem, że przegrał, i że ponoć w Polsce płakano. Było o tym sporo w brytyjskich mediach. Odkąd zaśpiewałam hymn na olimpiadę w Atlancie, zaczęłam poważniej interesować się sportem i uprawiać strzelectwo sportowe. Teraz nie mogę, bo w Wielkiej Brytanii zmieniono prawo. Nie można posiadać broni, a najbliższa strzelnica jest we Francji.

R.L. Uprawia Pani strzelanie z ostrej broni? Ma Pani broń w domu?

E.G. Nie, nie muszę. Broń zawsze jest na strzelnicy.

W.K.W każdych zawodach, w których dotychczas startowała, zdobywała złoty medal.

E.G. Zaraził mnie tą dziedziną sportu mój przyjaciel w Polsce, Artur Iwan, który w 1991 r. w Bolonii został mistrzem Europy w strzelaniu. Namówił mnie, żeby pójść do strzelnicy, a jako że nic mnie bardziej nie mobilizuje niż sukcesy, polubiłam to, bo już za pierwszym razem udało mi się oddać kilka celnych strzałów.

R.L. Czy w związku z polską premierą zamierza Pani spotkać się ze swoimi fanami?

E.G. Wciąż dostaję listy od fanów. Dają mi one dowód, że pomimo tak długiej nieobecności na rynku ludzie ciągle mnie pamiętają, pytają, kiedy będzie płyta i kiedy przyjadę. Nie przyjadę, niestety na premierę albumu. Muszę być wtedy w USA. Ale za to trochę później spędzę w Polsce kilka dni. Będę podpisywała płyty w kilku miastach. Drugi raz przyjadę tuż przed świętami na koncert z Jose Carrerasem.

R.L. Koncert z Jose Carrerasem?!

E.G. Tak, to będzie specjalny świąteczny koncert w Teatrze Wielkim. Jose Carreras, podobnie jak w ub. roku chciał jeszcze raz przyjechać do Polski na koncert charytatywny. Chciał zaprosić do swojego koncertu polską wokalistkę. Spośród kilkudziesięciu płyt, które mu dostarczono, wybrał mnie, co jest dla mnie niezwykłym wyróżnieniem. Zaprosił mnie do swojego domu w Nowym Jorku, żeby mnie poznać, uzgodnić szczegóły i zrobić próbę. Zdecydowaliśmy, że zaśpiewamy piosenkę, która nie znalazła się na mojej płycie.

W dniu polskiej premiery mojego albumu będę w studiu nagraniowym w Nowym Jorku z Jose Carrerasem. W Warszawie zaśpiewamy w duecie kilka piosenek. Dodatkowo Jose Carreras zaproponował, bym wykonała którąś piosenkę z mojej nowej płyty. Jestem potrójnie szczęśliwa z zaproszenia mnie do tego koncertu. Po pierwsze dlatego, że dochód zostanie przeznaczony dla osób rzeczywiście potrzebujących pomocy. Po drugie, że będę miała zaszczyt wystąpić z wyjątkowym człowiekiem i uznaną gwiazdą, a taki jest Jose Carreras, na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego. I po trzecie, że będzie to, mam nadzieję, miły prezent gwiazdkowy dla naszych fanów.

R.L. Przeprowadzałem z Panią wywiad dwa lata temu, po Pani pierwszym albumie i trasie koncertowej, i odniosłem wtedy wrażenie, że jest Pani kłębkiem nerwów. Paradoksalnie teraz, w przededniu pani światowej kariery, wydaje się Pani spokojna, zrelaksowana i szczęśliwa.

E.G. Tak rzeczywiście jest. W Polsce niejednokrotnie przechodziłam prawdziwe piekło. Tu otoczona jestem tylko życzliwymi ludźmi. Poza tym bardzo odpoczęłam od złych stron popularności, co też chyba wpłynęło na to, że zaczęłam częściej się uśmiechać. Oczywiście, od czasu promocji mojej płyty zaczęłam nieco gorzej sypiać, pracuję coraz intensywniej. wykonuję wszystkie polecenia mojego menadżera i wytwórni płytowej, więcej czasu spędzam w samolotach, ale mimo to, w głębi serca, nie wierzę w to wszystko, co się wokół mnie dzieje. I może dlatego jestem cały czas zdystan-sowana zarówno do potencjalnego sukcesu, jak i porażki. Właściwie czuję się trochę tak, jakbym wybierała się gdzieś w podróż samolotem o nieprawdopodobnym napędzie. Mam zapięte pasy, samolot już kołuje do startu, a ja tak naprawdę nie wiem, jak długo potrwa ten lot, czy pojawią się turbulencje, czy też wszystko przebiegnie sprawnie.

Bez względu jednak na to, już dziś wiem na pewno, że warto było zdecydować się na tę fascynującą podróż.

Robert Leszczyński
Awatar użytkownika
Estratos
Że kim ja jestem?
Że kim ja jestem?
Posty: 5339
Rejestracja: 20 maja 2008, 2:42
Lokalizacja: zza swiatow

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Estratos »

Jeden z lepszych wywiadów Edyty z Wysokich Obcasów. Może dlatego, że nieautoryzowany, a tym samym Edyta nie wybielala sie w nim za bardzo.
Edyta Górniak, piosenkarka
Rozmawiał: Dariusz Zaborek
2006-04-17, ostatnia aktualizacja 2006-04-17 00:00

Ludzie chcieliby zainstalować mi kamerę w żołądku i patrzeć, jak trawię. Ale czy media powinny dostarczać im tej karmy?
Konferencja w 'Empiku', Warszawa, 7 czerwca 2005 r.
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Konferencja w 'Empiku', Warszawa, 7 czerwca 2005 r.
więcej zdjęć
Czuje się Pani publiczną własnością?

Tak, bo ludzie przypisali sobie prawo, żeby mnie traktować przedmiotowo i bezdusznie. Gdy zaszłam w ciążę, nie chciałam o niej mówić, była zagrożona. Ale i tak gazety o wszystkim napisały. Moje dziecko potraktowano jak towar handlowy. To był początek piekła.

Ale wcześniej wielokrotnie opowiadała Pani dziennikarzom o swoim życiu intymnym. To było przyzwolenie.

Tak jest wygodnie myśleć wam, dziennikarzom. Myli mnie pan z Dodą czy Michałem Wiśniewskim. Ja nie przychodzę do dziennikarzy i nie mówię: 'Pan usiądzie, opowiem, jak się całowałam'. Zadzwonił jeden: 'Z kim pani teraz sypia, pani Edytko?'. Czułam się urażona.

Więc dlaczego Pani nie przerwała wywiadu?

Byłam uprzejma i ludzie moją kulturę uznają za słabość.

Słabość? W miesięczniku 'Press' specjalista od PR powiedział: 'Pani Górniak świadomie stała się osobą zainteresowania publicznego, opowiadając o swoim życiu erotycznym. Nie można tak robić, po czym grać rolę matrony'.

Nigdy nie opowiadałam o swoim życiu erotycznym.

No to ciąg dalszy: 'Jeżeli się opowiada o swoich orgazmach, naturalne, że media będą chciały zaglądać do alkowy. Jeżeli się tego nie rozumie, nie rozumie się mediów'.

To manipulacja. Dziesięć lat temu Robert Kozyra przeprowadził ze mną wywiad do 'Weekendu' w Radiu ZET. Rozmawialiśmy o wszystkich tematach świata, kilkakrotnie zadał mi pytania o moje życie seksualne. Wykręcałam się, skrępowanie zasłaniałam głupawym śmiechem, aż w końcu palnęłam: 'Ja w ogóle się nie znam na seksie, bo cały czas koncertuję, a przed koncertami zachowuję wstrzemięźliwość'. On na tym fragmencie zbudował cały wywiad. Teraz się to za mną wlecze.

A jak to jest z tą wstrzemięźliwością?

A po co panu te informacje?

W Ameryce gwiazdy są wdzięczne i szczęśliwe, że są zapraszane do talk-show. W jednym prowadząca mówiła o Joan Collins: 'Jest tak rozpustna, że w wieku 70 lat nawet hot dogi smaruje wazeliną'.

O Jezus... (śmiech)Wie pan, zależy od poczucia humoru. Ostatnio w Stanach widziałam program o Jennifer Lopez i jej byłym chłopaku Benie Afflecku. Ludzie opowiadali o swojej rozpaczy, bo para się rozstała, i że szkoda, bo to byłby najbardziej spektakularny ślub w historii, ktoś już kupił prezent. A potem kamery znalazły się w kaplicy z otwartą trumną, do której ludzie wrzucali kwiatki i zdjęcia Jennifer i Bena, żegnając ich: 'Ooo, goodbye, goodbye'. Może Ameryka się z tego śmieje, ale dla mnie to nie było śmieszne. Kiedyś było przeświadczenie, że kąśliwość świadczy o inteligencji. To już dawno nieprawda, ale niektórzy ciągle w to wierzą.Jedyną osobą nietykalną w show-biznesie jest Madonna, która wywołała wszystkie skandale świata i już nie ma jak o niej pisać.

Świetnie porusza się w mediach.

W jaki sposób, że prowokuje? Jest wulgarnym beztalenciem. Choć zazdroszczę jej jednego - że ma wszystko w dupie. Być może takie powinny być gwiazdy. Nie znam się na stylu amerykańskim. Urodziłam się w Polsce. Świat ma kompleks Ameryki, wszyscy się spoufalają 'na ty', zadają ostre pytania. Dla mnie to żaden wzór.

Więc dlaczego mimo wszystko tyle Pani o sobie mówi?

Jak pisały gazety, stałam się idolem pokolenia. Włożono mi koronę i starałam się ją nosić z godnością. Dostaję listy od ludzi w różnym wieku. Gdy przyznaję, że jestem zakochana, jest to przykład dla samotnych, że można kogoś spotkać. Jeżeli mi się zdarza rozczarowanie i rozpacz, nie udaję, że jestem szczęśliwa. Staję się wtedy ambasadorem kobiet porzuconych.

W książce 'Edyta Górniak bez cenzury' jeden z Pani partnerów twierdzi, że to, co Pani opowiada o swoich mężczyznach, to zabieg marketingowy.

Widzę, że świetną lekturę pan sobie kupił, mam proces sądowy z autorem. Chciał, żebyśmy razem napisali książkę, nie zgodziłam się, ale i tak ją wydał, nie autoryzując. Gdybym umarła, może pisać bzdury, ale ja żyję!

A więc jak to jest? Odsłania Pani swoją intymność, w 'Playboyu' pozuje nago, i jednocześnie chce chronić swoje życie osobiste.

Gdy z osobą, z którą byłam przez dwa lata, nigdy nie pokazywaliśmy się razem, wszyscy mi zarzucali, że jestem staroświecka. Bo inni artyści są otwarci, szczerze mówią, że są zakochani, a ja chowam się jak dziecko, nie rozumiem swojej roli. Kiedy pozwoliłam się fotografować, to wtedy okazało się, że za dużo pokazuję.

A przecież tak naprawdę tylko ktoś mało inteligentny nie rozumie, gdzie leży granica pomiędzy szczerością a wdzieraniem się z butami w czyjeś życie.

Może nie jestem dość inteligentny i trudno mi w Pani wypadku dostrzec tę granicę.

Każdy ma prawo komentować moje dokonania artystyczne. Ale nie życzę sobie, żeby w nocy nachodzili mój dom i po kryjomu robili zdjęcia przez okno. Ludzie chcieliby zainstalować mi kamerę w żołądku i patrzeć, jak trawię. Ale czy media powinny dostarczać im tej karmy? Prawda jest taka, że dziennikarze kłamią. Piszą, co chcą, i do mojego nazwiska dopisywali dowolne historie. Jak ja mogę odkręcić 15 lat kłamstw?

Wszyscy dziennikarze?

Mówię o dziennikarzach 'Super Expressu' i 'Faktu'. To osobny, agresywny gatunek. Wartością dla nich jest to, że coś wyrwą komuś z gardła. Myślą, że są detektywami i odkrywają niebywałe historie.

Dla obu tych gazet stałam się kukiełką marketingową. Gdy jedna o mnie napisała agresywnie, druga musiała to przebić. Chcieli nawet zdobyć zdjęcie naszego dziecka na sali porodowej. Nie pozwoliliśmy im na to.

Chcę podkreślić po raz tysięczny, że nie pokłóciłam się z dziennikarzami, tylko z dwoma dziennikami.

W liście zamieszczonym w internecie nazwała Pani dziennikarzy 'p...ymi szczurami'.

Przez 16 lat pracy trzy razy wypowiedziałam słowa niecenzuralne. Pani Chylińska mówi co trzecie i nic. Dlaczego mnie nie wolno?

Może dlatego, że Pani często podkreśla, jak ważna jest kultura osobista.

Przepraszam, nie jestem z kamienia. To było moje przyznanie się, że jestem bezbronna, że ci ludzie mnie zniszczyli. I że zeszłam ze sceny. Oni mnie atakowali przez 14 miesięcy, ja zaatakowałam raz.

A dlaczego Pani zamieściła w internecie zdjęcie synka w kale?

(śmiech) Tak, skupciałego Allanka. To śmieszne zdjęcie. Gdy pan będzie miał dziecko, dowie się pan, dlaczego jest śmieszne. W liście do fanów zaznaczyłam, że to zdjęcie tylko dla paparazzich, za darmo. Więc dlaczego ktoś tam zaglądał, jeżeli nie jest paparazzim? A było tak: o godzinie 22 przyjechaliśmy z dzieckiem do teściowej i zostaliśmy zaatakowani przez fotoreporterów 'Faktu'. Jeden szarpał Darka, drugi mnie z dzieckiem, a trzeci robił zdjęcia i mówili, że ich pobiliśmy. Doszło do sytuacji, w której już nie tylko jesteśmy śledzeni i prowokowani, ale we własnym domu czujemy się jak w więzieniu - musieliśmy wybudować dwuipółmetrowy mur.

Ci ludzie byli gotowi na ekstremalne sytuacje, więc jak już tak strasznie chcieli mieć zdjęcie mojego syna, to proszę bardzo, tylko takie im się należało.

Pierwszy impuls do napisania listu?

Napisałam o świcie, gdy nagle straciłam pokarm. Mam dziecko, które szuka piersi, a tam nie ma mleka, leci krew.

Proszę nie płakać.

Przecież chce pan szczerego wywiadu... Mój syn kończy dwa latka i od dwóch lat o tym opowiadam na salach sądowych, ale to wciąż dla mnie trudne.

Wie pan, co myślę? Gdy Allan będzie miał dwadzieścia parę lat i znajdzie na strychu materiały z rozprawy sądowej, to niejednemu przywali w mordę. Odszuka ich, gdy będą się tego najmniej spodziewali, gdy będą sobie grillować w ogródku. A później będzie księdzem.

Sąd zabronił 'Faktowi' i 'Super Expressowi' pisać o Pani w czasie trwania procesu. Za chwilę nie będzie wolno recenzować Pani płyt...

Wszyscy mają prawo krytykować moje płyty czy koncerty. Parę osób zawiesiło się na moim nazwisku, gdy przegraliśmy mecze w Korei, bo to ja zaśpiewałam hymn. Przeprosiłam wszystkich na konferencji prasowej, ale tego telewizja nie pokazała...

W jednej z gazet przeczytałem, że w Korei zaśpiewała Pani hymn nieczysto. Miała to sprawdzić Najwyższa Izba Kontroli.

Nieczysto? A pan wie, co znaczy śpiewać nieczysto?

Śpiewać nuty nie w tym miejscu, co trzeba.

Ale ten urzędnik na pewno nie skończył szkoły muzycznej.

Skąd pomysł na takie zaśpiewanie hymnu?

A jak to pana zdaniem brzmiało?

Hymn nie był dynamicznym mazurkiem, raczej bluesem.

To nie był blues. A jeżeli naród chciałby artystę ukamienować za to, że zaśpiewał hymn narodowy inaczej niż kibice i orkiestra wojskowa, to należałoby zacząć od tych, którzy zmieniali interpretacje kolęd. Bo przecież jest to kraj bardzo religijny, a powstały dziesiątki wersji jazzowych czy rapujących.

Jeżeli w Ameryce do odśpiewania hymnu zaprasza się Boba Dylana, to Dylan wychodzi z tą samą brodą i gitarą i śpiewa swoim skrzeczącym głosem na countrową nutę. Jeśli się zaprasza muzyczną osobowość, żeby coś zaśpiewała, to przecież po to, żeby zrobiła to po swojemu. Poza tym dźwięk słyszany w telewizorze nie szedł z mojego mikrofonu, tylko z trybun, z mikrofonu na kamerze reporterskiej. Ktoś nie przełączył kabla i dźwięki się rozlewały, nuta trwała cztery sekundy zamiast pół. Pewnie gdybyśmy wygrali mecz, moje wykonanie przeszłoby do historii. Ale przegraliśmy i winna jest ta, która nie dodała ducha walki.

Czy nie traktuje Pani siebie zbyt poważnie?

Trudno nie myśleć poważnie o narodzinach syna. Ale gdy w czasie wręczenia Wiktorów odsłoniła się moja bielizna, śmiałam się: 'No, idiotka, tyle lat praktyki, trzy tysiące koncertów i coś takiego'. Po prostu wstyd.

Zawiść budzi Pani talent czy pieniądze?

Ludzie sobie wyobrażają, że siedzę, pachnę, nic nie robię. Jak to, moja praca jest ciężka - że wychodzę i śpiewam? Czuję, że są tacy, którzy chętnie poderżnęliby mi gardło. Nie po to, żeby mnie zabić, tylko okaleczyć, żebym nie mogła śpiewać.

Pani kariera to przypadek czy zamierzenie?

Marzyłam o niej, ale nie wybrałam szkoły muzycznej, tylko technikum ogrodnicze, potem ogrodniczo-pszczelarskie. To mama i ojczym zdecydowali, że po szkole będę pracowała w kwiaciarni albo będę miała swój sad. Ale uciekałam z praktyk. Trzeba było wkładać fartuchy z maskami, wchodzić między pszczoły i wybierać miód. Wolałam śpiewać różom w szklarni.

Kiedyś na przerwie usłyszałam muzykę na żywo. Okazało się, że to szkolny zespół. Szukali wokalisty, spróbowałam. Potem przeszliśmy obowiązkowe eliminacje, żeby móc zarabiać, grając na weselach czy imprezach studenckich. W weekendy graliśmy na dancingach w domach kultury.

Co Pani śpiewała?

'Słodkiego, miłego życia', rock and rolle, 'Nie ma wody na pustyni' mojej cudownej idolki Beaty Kozidrak.

W czasie przesłuchań w jury siedziała Ela Zapendowska, która powiedziała, że mam szansę robić fajniejsze rzeczy, niż śpiewać z tym zespołem, i że mogę się u niej uczyć śpiewu. To była moja pierwsza świadoma decyzja - dwa razy w tygodniu jeździłam do Eli do Opola na lekcje. Po dwóch latach zaproponowała mi udział w programie Zbyszka Górnego 'Śpiewać każdy może'. Program oglądali Józefowicz i Stokłosa, którzy szukali młodych talentów do 'Metra'.

Kiedy pierwszy raz Pani poczuła, że jest szczęśliwa, bo śpiewa?

Już po Eurowizji w 1994 roku, na pierwszym solowym koncercie w Kielcach. Pięć tysięcy ludzi przez cały koncert stało. Jednak wciąż jeszcze nie czułam, że pracuję na własne nazwisko, ciągle byłam dziewczyną z 'Metra'. W 'Metrze' zagrałam 700 spektakli i był to dla mnie czas rozwijania się. Niezapomniane wrażenia, gdy graliśmy na stadionie, a wszyscy trzymali świeczki i śpiewali z nami piosenki.

I tak powinni zachowywać się fani?

Niech się zachowują, jak chcą. Byle z miłości nie zabijali jak Johna Lennona.

Pamiętam dziewczynkę, która przyjechała zapłakana i zapytała, czy może zostać na noc, bo tata ją zgwałcił. Mówiła tak wiarygodnie, włosy miała potargane. Ugościłam ją, a następnego dnia dowiedziałam się, że się z nią zaprzyjaźniłam, że jej pożyczyłam majtki i ma ze mną lepsze relacje niż inni fani. Zaaranżowała to, żeby zyskać moje współczucie, żebym ją przytulała i głaskała. Więc fani ją przeklęli i mnie na chwilę też, wierząc, że pozwoliłam jednej zbliżyć się bardziej niż innym.

Jak wyglądała praca w 'Metrze'?

Janusz Józefowicz był apodyktyczny. Każdy musiał znaleźć rogi i sobie wmówić, że ma silną osobowość, że wytrzyma. Dawał nam odczuć, że w każdej chwili może nas wyrzucić i zastąpić kimś innym.

Tego się Pani najbardziej bała?

Tak, że na moje miejsce przyjdzie ktoś lepszy i będę musiała wrócić do Opola. Więc poddaliśmy się rytmowi pracy, który Józefowicz narzucił: nie robił przerwy na posiłek, czasem nie pozwalał wychodzić do toalety, nie przyjmował do wiadomości niedyspozycji dziewczęcych, a byłyśmy nastolatkami. Karcił ludzi za kontuzje, bo nieprawidłowo wykonywali jego polecenia. Niektórzy byli rodzicami i nie przyjmował do wiadomości, że muszą iść na wywiadówkę.

Gdy miałam operację wyrostka, po zszyciu rany uciekłam ze szpitala, bałam się, że ze mnie zrezygnuje i wyśmieje, że sobie nie poradziłam. Byłam pokorna z natury, a wychowanie u Józefowicza to pogłębiło. Chciałam mu udowodnić, że jestem godna zaufania, i śpiewałam ze szwami, owinięta bandażami. Myślę, że był ze mnie dumny, widziałam błysk w jego oczach.

Nie przesadzał?

Wiele osób przyzna, że go nienawidziło. Wszyscy płakaliśmy przez niego nieraz, dziewczyny i chłopcy, śpiewający i tańczący. Ale można mu wiele wybaczyć, był dla mnie uosobieniem kreatywności, tworzył coś na naszych oczach. Ludzie lepiej się uczą, gdy mają dyscyplinę, pod okiem kogoś tak krytycznego, niż przy herbacie.

Dla swojej ekipy też jest Pani tak wymagająca?

Wymagam profesjonalizmu, dlatego amatorzy mnie nie znoszą. Ale dla mnie atmosfera jak u Józefowicza jest jednak niedopuszczalna.

Na jakim etapie skończyła Pani przygodę ze szkołą?

Zdałam trzy lata technikum i dostałam się do 'Metra'. Stokłosa, Józefowicz i Kubiak zdecydowali, że umożliwią nam ukończenie szkół w Warszawie. Zaczęliśmy chodzić do liceum dla pracujących zwanego sorboną. Ale poza Kasią Groniec, która zaszła w ciążę, nie grała spektakli i mogła chodzić do szkoły, nikomu nie udało się jej skończyć. Czasami graliśmy po dwa spektakle dziennie, więc nie sposób było kończyć pracę o pierwszej i wstawać o siódmej do szkoły. A nawet gdy udało się pójść, to po lekcjach nie było kiedy się uczyć. I może dobrze, bo kiedy moja mama i ojczym stracili pracę, podobnie jak parę osób z 'Metra' wspierałam rodzinę przez kilka lat.

Czy jako dziecko miała Pani świadomość, że wasza rodzina jest inna, bo tata jest Romem, a mama Polką?

Oczywiście. Widziałam to zwłaszcza w oczach dzieciaków. Gdy byłam nastolatką, wybielałam skórę cytryną i ogórkiem, żeby nie zwracać na siebie uwagi karnacją. Chciałam mieć koleżanki i kolegów, być taka jak oni, nie wyróżniać się. Ale gdy ktoś się źle zachowywał, nauczycielka mówiła, że usiądzie ze mną za karę.

Dlaczego?

Bo - cytuję - jestem brudna. Dzieci nie rozumiały, co znaczy mieć pochodzenie cygańskie. Ale rozumiały, co znaczy, że ktoś jest brudny.

Czy to poczucie inności ma dziś swoje skutki?

Mimo pasji do muzyki i tego, że wychodzę do tysięcy ludzi, jestem wstydliwa. Myślałam, że przyzwyczaję się, że ludzie zwracają na mnie uwagę. Po 16 latach pracy nie przyzwyczaiłam się, że spoglądają w moją stronę. Mam w sobie sprzeczność, nigdy nie lubiłam stać w pierwszym rzędzie, chowałam się, zlewałam z tłumem.

Jak to pogodzić z rolą gwiazdy?

To, że lubię rozdawać siebie ludziom poprzez muzykę, nie znaczy, że lubię siebie dawać ludziom na ulicy, gdy biegnę do dentysty. A ludzie oczekują, że zobaczą mnie taką jak na scenie, co mnie stresuje, bo otwarta jestem, gdy śpiewam. Rozmowa na ulicy jest dla mnie krępująca.

Jedną z moich największych zasług jest pozostawianie w ludziach dobrych uczuć. Chciałam być plasteliną, która ich łączy. Gdy jako dziecko jeździłam na kolonie, wyszukiwałam sytuacje, gdzie inni się gryźli, i szukałam sposobu, żeby przestali się gniewać. Kłamałam, że jedna o drugiej mówiła coś dobrego, i wtedy się na siebie otwierały. Chciałam być dobrą wróżką z bajki.

A tata jaki miał na Panią wpływ?

Przekazał mi większość talentu, wrażliwość na muzykę, myślę, że kreatywność mam po nim, chociaż go nie poznałam, ale tak mi się wydaje z opowiadań mamy. Nasze ostatnie spotkanie było smutne i pamiętam go poprzez dzień, kiedy odchodził.

Gdyby nie odszedł, byłaby Pani dziś inną osobą?

Gorszą.

Jak to?

Gdybym rozwijała się w stabilnej rodzinie, mogła się na kimś oprzeć, nie znalazłabym siły w sobie. Przez wiele lat nikt nie stawał w mojej obronie, dopóki nie spotkałam męża, który broni mojego honoru. Pozwalałam ludziom klepać mnie po policzkach, gdy mieli ochotę.

Ale wie pan, od Eli Zapendowskiej usłyszałam, żebym nie unikała trudnych doświadczeń, bo jeśli mam być wiarygodnym artystą, powinnam opowiadać w muzyce o rzeczach, które sama przeżyłam. Marcin Kydryński też mi powiedział mądrą rzecz o Charliem Parkerze. Ja byłam nawet gotowa pozwolić sobą szargać, żeby potem stworzyć coś niezapomnianego.

Pani nauczycielka śpiewu Elżbieta Zapendowska szarga ludźmi w 'Idolu'.

Czasami było mi żal tych osób, ale jeśli ktoś na początku dostaje taką lekcję, sprowadza go to na ziemię. Jeżeli chce być artystą, musi być gotowy na poniżenia i krytykę - nawet przed całą Polską. Gdy to wytrzyma, to być może się do tego zawodu nadaje.

Dla Pani decydującym momentem było to, że wytrzymała Pani osiem lat w Londynie?

Londyn dużo mi dał, choć początki były trudne, nie znałam języka. Byłam skazana na Wiktora Kubiaka, producenta 'Metra' i mojego menedżera, więc gdy byłam głodna, musiałam prosić, żeby ze mną poszedł coś zjeść. Potem zostałam sama i wzięłam się za siebie. Wiązałam się z ludźmi, którzy nie wiedzieli, że jestem piosenkarką. Mówiłam, że jestem nianią, żeby na mnie normalnie patrzyli. W Polsce nie czuję się jak u siebie. Ze wszystkich miejsc na świecie Londyn jest mi najbliższy.

Czy międzynarodowa kariera, która była tam przygotowywana, zakończyła się już definitywnie?

Nie planowałam tam kariery, Londyn był siedzibą mojej wytwórni. Był pomysł, żeby wydać tam płytę, ale to nierealne, za trudny rynek. Nagrałam jednak dwie międzynarodowe płyty. Piosenki utrzymywały się na listach. Przerwałam, ale nie mam w sobie żalu.

Co było powodem?

Tragedia w Nowym Jorku, bo recesja dotknęła też show-biznes. W mojej wytwórni EMI osoby, które zajmowały najwyższe stanowiska, zostały zwolnione. Nowe musiały zapoznać się z katalogiem artystów EMI, a jest ogromny. Od ukończenia płyty do premiery minął rok. To za długo dla skończonej płyty. Niedobrze układała się współpraca z wytwórnią niemiecką. Zrozumiałam, że w Niemczech nie startuję w konkursie, kto jest bardziej utalentowany, tylko kto zdobędzie się na większy negliż w teledysku. Zaczęłam się psychicznie wycofywać. Potem poznałam Darka, zaszłam w ciążę i ciąża pomogła mi wycofać się stamtąd ostatecznie.

Jak się Pani z tym poczuła?

Najpierw poczułam ulgę, potem żal. Dziś wiem, że rodzina i macierzyństwo miały dla mnie największą wartość, i do tego dążyłam. Teraz pracuję nad płytą trzyjęzyczną. Po singlu 'Sexuality' są fajne reakcje z Niemiec, Hiszpanii i Francji, więc jeżeli coś się wydarzy, pójdę za ciosem, ale nie tak jak wtedy, gdy nie byłam mamą. Rodziny dla niczego nie poświęcę.

Nie ma Pani wrażenia, że zatoczyła Pani koło od czasu, kiedy była Pani poniżana przez nauczycieli, a dzisiaj przez media, że to jakieś zrządzenie losu?

Rzeczywiście historia się powtarza. Ale bardziej mnie już nikt nie może upokorzyć, więc od teraz mogę zacząć normalnie żyć, bo nic gorszego nie wymyślą.



Wywiad nieautoryzowany, choć przygotowany na podstawie nagrań ze spotkań (7 lipca 2005 r. i 16 marca 2006 r.) oraz wcześniejszych ustaleń z piosenkarką


Źródło: Wysokie Obcasy
Ostatnio zmieniony 11 maja 2009, 12:31 przez Estratos, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Matiz99
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9256
Rejestracja: 26 wrz 2006, 21:36
Ulubiony album: Edyta Gorniak
Ulubiona piosenka: ...Hold On Your Heart?
Lokalizacja: Droga Mleczna

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Matiz99 »

szymonek111
If I give myself (up) to you
If I give myself (up) to you
Posty: 324
Rejestracja: 14 paź 2009, 20:08
Ulubiony album: live'99
Ulubiona piosenka: wszystkie
Lokalizacja: Rawa Mazowiecka okolice

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: szymonek111 »

w dzisiejszym wydaniu gazety wyborczej (łódź) artykul na pol strony o szantażu jakim dokonano na Edycie chodzi tu o tych zdjeciach pornograficznych,ktore chcial sprzedac jej wujo do prasy

. Edyta przedstawiona pozytywnie :) :) :)

nie moge zrobic skanu ,niestety
Awatar użytkownika
Matiz99
VIF czyli Very Important Fan
VIF czyli Very Important Fan
Posty: 9256
Rejestracja: 26 wrz 2006, 21:36
Ulubiony album: Edyta Gorniak
Ulubiona piosenka: ...Hold On Your Heart?
Lokalizacja: Droga Mleczna

Re: Gazeta Wyborcza

Post autor: Matiz99 »

szymonek111 pisze:nie moge zrobic skanu ,niestety
Możesz zrobić fotki aparatem tak jak ja to robie. :PP
ODPOWIEDZ