Warto odnowić ten temat.
Z radością i sentymentalnym wzruszeniem poszedłem na koncert pani Uli do Starego Klasztoru w moim mieście, wczoraj. Kupiłem bilet w przedsprzedaży, w końcówce urlopu, jako kaprys, nie byłem przekonany, czy właściwie potrzebuję tam być. Aktualnie - nie wątpię. I chętnie udałbym się na większy występ Urszuli. Ten, jubileuszowy, poświęcono niemal wyłącznie hitom z lat 80-tych. Część z nich zestarzała się, nawet nie tyle muzycznie, co tekstowo - Urszula wtedy korzystała głównie z tekstów cudzego autorstwa. Nadal jednak fascynująca jest dla mnie jej fenomenalna kariera... to taka polska, nasza Madonna-Kylie-Kim Wilde i... Alanis Morrissette. Bardzo niedoceniona, może z tego powodu, że stoi trochę pomiędzy twardszym rockiem a kiczowatym popem, może z powodu tego, że jest bardziej dziewczyną z sąsiedztwa niż wielką diwą... może z uwagi na długą przerwę w karierze. Sam nie od razu orientowałem się, które piosenki są jej, kiedy zaczynałem słuchać popu. Wydawała mi się podstarzała nudziarą, w 2001r., a że miała na koncie takie wciąż aktywne wtedy w radiu szlagiery jak
Rysa na szkle,
Anioł wie - jakoś powoli do mnie docierało. Młodzież często tak nie docenia znanych, świetnych piosenkarzy, widząc i oceniając tylko to, co tu i teraz.
Co najsmieszniejsze, myślałem, że Sipinska to ona, tzn. nie znalem nic Sipinskiej, a Urszuli prawie nic, ale tak to sobie ująłem.
I wczoraj znajoma mówiła mi, że poszłaby ze mną na koncert, ale nie zna w ogóle jej piosenek. Pytam: a
Konik na biegunach? Odpowiedź: Myślałam, że to Rodowicz!
Na początku 2002 Urszula okazała się ulubioną piosenkarką mojego znienawidzonego nauczyciela muzyki w gimnazjum i przeto, chcąc nie chcąc, jakoś i mi się zaczął podobać i ten
Konik, i
Na sen, itd. WIększy udział miało w tym chyba to, że parę atrakcyjnych koleżanek w klasie mocno protestowało, gdy krzywiłem się na hasło: Urszula - wtedy to była jeszcze dosyć popularna wśród młodzieży wykonawczyni.
Wraz ze zmianą biegów w dojrzewaniu, parę lat pozniej, wykształciły mi się też lepiej (?) gusta muzyczne i nabrałem większego szacunku i wrażliwości dla starszych wykonawców. Urszula wróciła z
Dziś już wiem, zdobyłem jej kolędową płytę... I potem długo, długo nic.
Przyznam, że nie pamiętam ni w ząb jej dalszych nagrań.
Jednak około 5 lat temu uderzyła we mnie mała fala Urszulomanii - najpierw pierwszy wiosenny dzień, randka z jakąś panną w ogóle nie wartą łez, piękne rodzinne popołudnie [prawie] za miastem - i tak się stało, że przypadkiem ona też tam była, w radiu
Dmuchawce zanuciła... Cały czas mam olbrzymi sentyment do tego utworu i także do teledysku, dla mnie kwintensencji lat 80-tych w Polsce, czyli czasu mojego przyjscia na planetę.
Potem miałem jeszcze silną jesienną fazę na
Malinowego króla (z teledyskiem, tak, nawet zorganizowałem inspirowaną nim sesję zdjęciową xD) - i to też trwa, choc przeszkadza mi trochę wyraźna inspiracja
In The Moonlight Shadow.
Koncert wczoraj otworzył mnie na sporo nieznanej mi dotąd muzyki Urszuli.
Przy okazji odświeżyłem to, czego na nim nie grano. Chyba nie zdawałem sobie sprawy, że
Baw mnie to też jej.
Wokalistka - w świetnej formie, bez żadnej przesady, bez brawury, bez udawania nastoletniej cizi, a jednak bardzo młodzieżowo i zadziornie. Zespół, w tym chórzystka - też super. Lubię koncerty klubowe, jest przeważnie możliwość przyjrzenia się każdemu bliżej i poczucie lepszego kontaktu z artystami.
Urszula i jej zespół wręcz przechodzili na poziomie swojej widowni, bok w bok, schodząc ze sceny.
Zero gwiazdorzenia.
Świetne wizualizacje w tle - inna do każdego utworu - wszystkie niemal nawiązujące do klimatów z lat 80-tych. Moja ulubiona to widoczki z plaży, do
Luz bluesa chyba.
Znakomite, chwytające za serce, wg mnie zagrane lepiej niż z samą Budką Suflera
Latawce, dmuchawce, wiatr - kiedy weszło pianino, głośno, chrapliwie, surowo, to było nieziemskie. Dawno nie byłem tak blisko muzyki na koncercie. Piosenka dostała zupełnie nowe życie, podobnie jak
Bogowie i demony, gdzie również pan klawiszowiec zorganizował zupełnie inny, zwariowany, psychodeliczny wstęp instrumentalny.
Urszula oszczędzała się na początku koncertu (
Malinowy król bez górki na srebrnym nożu), ale
Dmuchawce zaśpiewała pełną parą, po przerwie.
Podobała mi się jej stylizacja - kilka prostych, błyszczących od cekinów, seksownych a godnych ciuchow i fryzura też w klimacie lat debiutu.
Jeśli kogoś ciekawi pełna setlista, to mogę dać.
Dodam tylko, że na bis poszły znane hity z lat 90-tych:
Konik, Na sen (z nawiązaniem do niedawnej rocznicy śmierci męża - i tu też było wiele łez w oczach na widowni),
Niebo. Widownia dopraszała się przez moment
Dnie Ye, ale jakoś nie dostała.
Nie było też
Baw mnie ani chyba żadnej piosenki z czwartego albumu. Wbrew temu, co pisze przedmówca, chyba nie była to zresztą aż taka popularna płyta... Hm.
Podsumowując, jestem pod wrażeniem profesjonalizmu, warsztatu i dorobku UK... I czekam na więcej
I taki mały szoczek: nie wiedziałem, że Dmuchawce miały angielską wersję!