Re: Olsztyn - 22.04.2016
: 26 kwie 2016, 2:32
"Uważaj, o czym marzysz, bo czasem marzenia się spełniają...
i są początkiem smutnego końca."
Hala URANIA i Edyta GÓRNIAK - dwa relikty przeszłości.
Pierwszy stoi, bo zburzyć szkoda.
Drugi śpiewa, bo żyć za coś musi.
Obskurna hala, mizerna scena, beznadziejna akustyka, muzyka i chórki z taśmy (o zgrozo), trzech grajków (albo bozia poskąpiła talentu, albo Edyta podcięła skrzydła), wszechobecny pogłos, repertuarowy miszmasz, goście i ONA.
No właśnie... ONA, czyli kto?
Artystka? Piosenkarka? Gwiazda?
Rzeczywistość jest brutalna.
Edyta GÓRNIAK - dryfująca na scenie, śpiewająca SZAFIARKA, o marnym guście, acz o jeszcze przyciągającym nazwisku (wypełniona cała widownia).
Koncert ogólnie NUDNY, artystycznie UBOGI, MAŁO muzyczny, momentami TRAGIKOMICZNY (solowy występ Glacy) i PRZEKRZYCZANY, zamiast wyśpiewany.
Miłe momenty:
1) "Say Something" na otwarcie koncertu, który zastąpił syreny z "Jestem kobietą" - siermiężna, odpychająca megalomania.
2) "Szyby" i "Niebo to MY".
3) Fragment "Oczyszczenia", który zaśpiewała po głównym wykonaniu - mały przebłysk artyzmu.
4) Solowy występ Mieczysława Szcześniaka ("Za-czekam"), w którym po raz pierwszy edytowy zespół muzyczny zabrzmiał o dwa poziomy lepiej od grajków weselnych, a czysty wokal Mietka pięknie wypełnił halę - Edyta uzyskała podobny efekt śpiewając "Szyby" i "Niebo to MY".
5) Wręczenie misia i kwiatów - przełamanie lodów w kontakcie z publicznością, sztuczność opadła.
Największa niespodzianka i największe rozczarowanie "Grateful".
Wymarzyłem sobie i taka KLAPA - gorzej niż na preselekcjach.
Hołd dla Prince'a - z początku myślałem, że "Say Something" na otwarcie koncertu było takowym, niedosłownym, subtelnym, inteligentnym.
Po czasie wybrzmiało "Purple Rain"... po stokroć "purple rain", aż do umęczenia głosu i publiczności - zrobił się z tego mały cyrk.
Publika raczej nie skora do wstawania, bujania się przy "Your High" i innych "pomiotach".
Nagradzała brawami na końcu piosenek, lekko z początku, prawie w ogóle w punktach kulminacyjnych utworów (nie było efektu WOW).
Ludzie nie czekali do "bisowego"* "Impossible/Jak najdalej" - po zejściu Edyty zaczęli masowo wychodzić. Kiedy ta szybko powróciła i wybrzmiał medley, ewakuacja z obiektu trochę zahamowała.
* w cudzysłowie, bo ten pierwszy tak naprawdę jest sztuczny. O prawdziwy BIS za bardzo nikt się nie upominał, oprócz garstki fanów spod sceny. Po minucie nawoływań dali sobie spokój. BIS właściwy nie nastąpił.
Jeśli tak wyglądała cała trasa LoVe2LoVe, to jest to czyste chałturnictwo i UOKiK powinnien wymusić na organizatorach umieszczanie takowej adnotacji na plakatach. Na olsztyńskim obowiązkowo.
Nie polecam.
Jedyna prawdziwa trasa koncertowa w karierze EG to LIVE'99 i do nagrań z takowej odsyłam lub do JO & CO.
i są początkiem smutnego końca."
Hala URANIA i Edyta GÓRNIAK - dwa relikty przeszłości.
Pierwszy stoi, bo zburzyć szkoda.
Drugi śpiewa, bo żyć za coś musi.
Obskurna hala, mizerna scena, beznadziejna akustyka, muzyka i chórki z taśmy (o zgrozo), trzech grajków (albo bozia poskąpiła talentu, albo Edyta podcięła skrzydła), wszechobecny pogłos, repertuarowy miszmasz, goście i ONA.
No właśnie... ONA, czyli kto?
Artystka? Piosenkarka? Gwiazda?
Rzeczywistość jest brutalna.
Edyta GÓRNIAK - dryfująca na scenie, śpiewająca SZAFIARKA, o marnym guście, acz o jeszcze przyciągającym nazwisku (wypełniona cała widownia).
Koncert ogólnie NUDNY, artystycznie UBOGI, MAŁO muzyczny, momentami TRAGIKOMICZNY (solowy występ Glacy) i PRZEKRZYCZANY, zamiast wyśpiewany.
Miłe momenty:
1) "Say Something" na otwarcie koncertu, który zastąpił syreny z "Jestem kobietą" - siermiężna, odpychająca megalomania.
2) "Szyby" i "Niebo to MY".
3) Fragment "Oczyszczenia", który zaśpiewała po głównym wykonaniu - mały przebłysk artyzmu.
4) Solowy występ Mieczysława Szcześniaka ("Za-czekam"), w którym po raz pierwszy edytowy zespół muzyczny zabrzmiał o dwa poziomy lepiej od grajków weselnych, a czysty wokal Mietka pięknie wypełnił halę - Edyta uzyskała podobny efekt śpiewając "Szyby" i "Niebo to MY".
5) Wręczenie misia i kwiatów - przełamanie lodów w kontakcie z publicznością, sztuczność opadła.
Największa niespodzianka i największe rozczarowanie "Grateful".
Wymarzyłem sobie i taka KLAPA - gorzej niż na preselekcjach.
Hołd dla Prince'a - z początku myślałem, że "Say Something" na otwarcie koncertu było takowym, niedosłownym, subtelnym, inteligentnym.
Po czasie wybrzmiało "Purple Rain"... po stokroć "purple rain", aż do umęczenia głosu i publiczności - zrobił się z tego mały cyrk.
Publika raczej nie skora do wstawania, bujania się przy "Your High" i innych "pomiotach".
Nagradzała brawami na końcu piosenek, lekko z początku, prawie w ogóle w punktach kulminacyjnych utworów (nie było efektu WOW).
Ludzie nie czekali do "bisowego"* "Impossible/Jak najdalej" - po zejściu Edyty zaczęli masowo wychodzić. Kiedy ta szybko powróciła i wybrzmiał medley, ewakuacja z obiektu trochę zahamowała.
* w cudzysłowie, bo ten pierwszy tak naprawdę jest sztuczny. O prawdziwy BIS za bardzo nikt się nie upominał, oprócz garstki fanów spod sceny. Po minucie nawoływań dali sobie spokój. BIS właściwy nie nastąpił.
Jeśli tak wyglądała cała trasa LoVe2LoVe, to jest to czyste chałturnictwo i UOKiK powinnien wymusić na organizatorach umieszczanie takowej adnotacji na plakatach. Na olsztyńskim obowiązkowo.
Nie polecam.
Jedyna prawdziwa trasa koncertowa w karierze EG to LIVE'99 i do nagrań z takowej odsyłam lub do JO & CO.