Życie Warszawy

Opublikowano 31 marca 2005

0

Kulisy (31/03/2005)

„Już nie jestem polską patriotką”. Edyta Górniak ujawnia Kulisom swoje nadnaturalne zdolności i… brak głębszych uczuć do ojczyzny.

W życiu Edyty Górniak zaszło sporo zmian. Artystka jednak postanowiła powrócić na scenę, założyła własną wytwórnię płytową (E.G. Production), nagrała nowy singel („Lunatique”) i zapowiedziała poważne stylistyczne zmiany na nowej płycie, która ma się ukazać w lecie 2005 roku i być „chilloutowa”. W rozmowie Edyta Górniak opowiedziała między innymi o ostatnim okresie swego życia, w tym walce z „Faktem” i „Super Expressem”.

Spotykamy się w okresie Zmartwychwstania. Edyta Górniak też zmartwychwstała?

Mądre spostrzeżenie, ale nie mogę potwierdzić. Natychmiast mi zarzucą, że naśladuję Jennifer Lopez, która nagrała płytę „Rebirth” (Odrodzenie – przyp. red.)

Co tam Jennifer Lopez. Powiedzą, że Górniak się porównuje do Chrystusa!

(śmiech) No właśnie. Dlatego wolę mówić raczej o pozbieraniu się, zakończeniu kolejnego okresu w życiu, który na pewno nie należał do najmilszych.

Z Twoich relacji wynika, że dzienniki „Fakt” i „Super Express” zamieniły Ci ostatni rok w koszmar, nasyłając paparazzich i brutalnie ingerując w prywatność. Jak myślisz, dlaczego tak się uwzięli właśnie na Ciebie i Twojego męża Darka?

Z prostego powodu – bo nie daliśmy im zarobić. Kiedy „Fakt” wchodził na rynek, dostałam od nich propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia. Zaproponowali, żebym dobrowolnie dostarczała im informacje z mojego życia prywatnego i intymnego, oczywiście załączając zdjęcia. W zamian obiecali przychylność wobec mojej osoby. Naturalnie odmówiłam. Skutki tej decyzji odczuwam do dziś.

To był z ich strony po prostu zwyczajny szantaż?

Dokładnie tak. A moja odmowa wywołała walkę, w której się pogubili i zatracili wszelkie hamulce. Przekroczyli granice nie tylko etyki dziennikarskiej, ale po prostu zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości. Nie potrafili uszanować dosłownie niczego.

Nawet policja nic nie mogła zaradzić?

Policja była bardzo pomocna, ale nie przed wszystkim mogła nas uchronić. Wiecie -jak nie leci krew, trudno zdiagnozować czyjąś szkodliwość i czyjeś zagrożenie.

Aż dziwne, że ktoś z „Faktu” nie powiedział sobie w pewnym momencie: Jezu, co my robimy! Stop!

A właśnie że powiedział! Dostałam list od jednego z dziennikarzy „Faktu”, który oczywiście poprosił mnie o dyskrecję. W tym liście gorąco przeprosił mnie za wszystko, co przeczytałam i co przeczytam w jego artykułach. Usprawiedliwiał się, że ma troje dzieci na utrzymaniu, a na rynku jest ciężko znaleźć pracę. By przeżyć i wykarmić rodzinę, musi wykonywać polecenia kierownictwa „Faktu” wbrew swoim zasadom i podejściu do życia.

Wybaczyłaś im?

Komu? Grzesiowi? (Grzegorz Jankowski, naczelny „Faktu” -red.) Nie. Tego, co spotkało moją rodzinę, chyba nigdy nie wybaczę. Pocieszam się tylko, że niektórych pracowników obu dzienników po wytężonej pracy stać było na lepsze wakacje. Wiecie -wypoczynek dobrze robi każdemu. Może któryś z nich wyszlachetniał na przykład? Przede wszystkim mam nadzieję, że moi wrogowie porządnie sobie ulżyli i teraz będą „lepszymi ludźmi”.

Jeszcze przed tą całą historią czytaliśmy opinię pewnego prasoznawcy, że w Polsce nie ma prawdziwych paparazzi. Twoi prześladowcy udowodnili, że jednak są…

W pewnym sensie tak. Ale gdyby popatrzeć na to z innej strony, to jednak ten pan miał rację. Bo mimo ogromnej nagonki naszym prześladowcom nie udało się zdobyć najmarniejszego naszego zdjęcia. Jacy więc z nich paparazzi? Ciekawą postacią jest na przykład fotograf, którego spoliczkowałam. Strasznie się później tym chwalił. Wysłano go na mnie przypadkowo, a on zrobił dzięki temu karierę. Dotychczas był specjalistą od fotografowania bocianów, a teraz z niego paparazzi!

Kiedy rusza pierwsza rozprawa w procesie z „Faktem”?

Z „Super Expressem” już się odbyła, czekamy natomiast na termin rozprawy z „Faktem”.

Co konkretnie zarzucacie gazecie?

Pozew liczy około 25 stron oskarżenia. Wytoczyliśmy dwa procesy cywilne i jeden karny.

W swoim słynnym liście internetowym nazwałaś dziennikarskich prześladowców „pierd*lonymi szczurami”, dając im „w prezencie” zdjęcie swojego synka leżącego w kupie. Czy z perspektywy czasu nie sadzisz, że przegięłaś? Że to był niewłaściwy krok?

A czy to, co mnie spotkało, było właściwe? Nie znam osoby, która przyjmowałaby taką dawkę agresji tak spokojnie i tak długo, jak ja. Na 15 lat działalności artystycznej miałam tylko dwie wpadki: dobrałam źle garderobę na Galę Wiktorów i zaśpiewałam hymn nie tak, jak śpiewają kibice. Natomiast historii z listami nie zaliczam do wpadek, ponieważ były one adekwatne do języka i form walki, jakimi posługiwał się mój wróg. Mogę żałować jedynie, że nie wytrzymałam tego napięcia i że nie stałam się w życiu bardziej chłodną i wyrachowaną osobą. Wtedy z pewnością ich działania nie doprowadziłyby mnie do stanu ostateczności.

Ten list pisałaś na zimno czy w amoku?

Na zimno. Sama w nocy. Jego treść zawierała dużo silniejsze słowa niż te niecenzuralne. List niósł o wiele głębszą treść niż tylko mój gniew. Ale oczywiście media tendencyjnie cytowały te same trzy fragmenty listu, spłycając jego istotę. Ten list to był mój rozpaczliwy krzyk, prawdopodobnie forma prośby o pomoc.

A to zdjęcie Allana, które poszło w świat? Nie boisz się, że syn będzie miał o to żal, gdy dorośnie?

Allan wychowywany jest w domu pełnym radości i humoru. Myślę, że gdy dorośnie, będzie się z tego śmiał. Chyba że się wkurzy i za wszystkie przepłakane noce swojej matki znajdzie starego pana Grzesia i zwyczajnie da mu w łeb. Mam nadzieję, że porządnie.

Czy zaskoczyła Cię reakcja Kayah, która w tych ciężkich chwilach stanęła po Twojej stronie mimo wcześniejszych animozji?

Kayah wysłała mi bardzo życzliwego SMS-a. Ona jest taką osobą, która po prostu czasami nie lubi kobiet, o swojej niechęci do mnie powtarzała chyba w każdym wywiadzie. Byłam więc totalnie zaskoczona, gdy dostałam od niej tę wiadomość. Napisała, że nie pozwoli mi odejść, że to byłby „gwałt na prawdziwym talencie”. Myślę, że po prostu odezwała się w niej matka.

A kto Cię najbardziej zawiódł w tym okresie?

Najbardziej zawiodłam siebie samą. Dlatego że pozwoliłam obcym ludziom zdominować tak ważny okres mojego życia, że nie potrafiłam temu zaradzić. Nie to było najgorsze, że przechodzili nam przez płot, ale to, że byli w stanie zapanować nad naszą świadomością. Obcy ludzie po prostu zamieszkali w naszym domu, bo moja psychika, niestety, na to pozwoliła.

A inni ludzie. Do kogo masz największy żal?

Przyjaźniłam się bardzo długo z pewną parą gejowską, która potem umiejętnie mnie okradła. Dość bolesne przeżycie dodatkowe, zwłaszcza w tamtym czasie. Ale z pewnością też pouczające.

W okresie medialnej nagonki przywaliłaś fotoreporterowi, wcześniej oblałaś wódką Roberta Leszczyńskiego. Nie sądzisz, że masz problem z panowaniem nad swymi emocjami?

(śmiech) Nie, choć rzeczywiście może to tak wyglądać. W istocie jestem osobą dość opanowaną. Nauczyłam się tego, między innymi mieszkając 8 lat w sąsiedztwie z Anglikami. Gdybym na wszystkie sytuacje reagowała emocjonalnie, chyba bym oszalała.
Na wszystkich dziennikarzy, którzy ze mną rozmawiali, jednego oblałam wódką, a drugiego spoliczkowałam. Może powinnam była to robić częściej, wtedy nikt by tego nie zauważył. A tak te dwa przypadki świecą jak brylant.

Masz pretensje do gazet, że zatruły Ci życie, a tymczasem sama wykorzystujesz media do ataków na Twoich byłych facetów. Ostatnio w telewizji na dźwięk nazwiska Gembarowski pokazałaś, że Ci niedobrze. Chyba zdajesz sobie sprawę, że to dla niego nie jest przyjemne?

Odruch bezwarunkowy. Jak się zatrujesz, źle reagujesz nawet na zapach. Myślę, że dobrze zrobiłam, mówiąc o niektórych moich doświadczeniach, bo z pewnością ostrzegłam wiele kobiet. Zwróćcie też uwagę na jedną rzecz. Nigdy nie poruszałam w wywiadach rzeczywiście intymnych szczegółów, jak niektórzy mi zarzucają, choć nie potrafią podać konkretnego przykładu. Dokładnie tak samo, jak mówiono kiedyś, że jestem kapryśna. Ale gdy pytałam: „O jakim moim kaprysie Pani słyszała?”, zapadała cisza. Dlaczego? Bo są to bezmyślnie powtarzane historyjki zasłyszane na bankietach.

W końcu udało Ci się wyjść z wielkiej medialnej nagonki. Podobno pomogły Ci w tym zdolności ponadnaturalne, które posiadasz…

Tym razem nie. Żeby dobrze odczytywać kody energetyczne, trzeba być bardzo czystym energetycznie, a ja taka nie byłam przez długi okres czasu. Miałam śmietnik w głowie i w sercu, więc nie mogłam siebie ochronić. Nawet jeśli ktoś wysyłał mi pozytywną energię, to ona odbijała się ode mnie i wracała z powrotem. Za to negatywną energią ludzi dosłownie przesiąkłam.

Brzmi to bardzo ezoterycznie. Jaka to dziedzina wiedzy tajemnej?

Nie chciałabym tego wyjaśniać, bo gdy raz usiłowałam to zrobić, powstały spore nieporozumienia. Kiedyś na przykład myślałam, że rozumie mnie redaktor Najsztub, bo jako jeden z nielicznych wysłuchał mojej historii do końca. Chociaż po jego ostatnich komentarzach na mój temat widzę, że czasem mądrość ludzka gubi się w ilości kompleksów. O dziwo, pan Najsztub ma też dobre dni, wtedy na przykład wysyła mi kwiaty do domu. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, może dręczą go jakieś wyrzuty sumienia? A mówi się, że to kobiety pokrętnymi istotami są… Tak czy inaczej poruszony kilka lat temu temat ezoteryki schowałam do szuflady.

Oj, nie daj się przekonywać! Jeżeli raz nie wyszło, to nie znaczy, że nie uda się za drugim razem.

Dobrze. Mówiąc najogólniej, wszyscy i wszystko, co istnieje we wszechświecie, zbudowane jest z cząsteczek energii, które nieustannie krążą i wysyłają smugi energetyczne. Niektórzy ludzie tworzą wiązki promieni, które działają leczniczo i o takich ludziach mówi się -bioenergoterapeuci. A inni przez takie wiązki potrafią przenosić lub przesyłać choroby. Nie wiem, jak się o nich mówi, ale ja ich nazywam bardzo brzydko. Ja również miewam momenty, kiedy potrafię przewidzieć różne sytuacje na chwilę lub na kilka dni przed ich zdarzeniem. Potrafię również przybliżyć sobie twarz osoby, która wysyła w moją stronę bardzo intensywne strumienie energetyczne.

Naczelny „Faktu” Grzegorz Jankowski wysyła takie negatywne strumienie?

Świadomie nie, on akurat jest bardzo zagubioną osobą. I nieszczęśliwą, co nie znaczy nieszkodliwą. Nadchodzi dla niego czas wyrównania energetycznego; strumienie negatywne zawsze wracają do nadawcy. We wszechświecie ponoć istnieje pewna zasada. Otóż pozytywna energia wraca do nadawcy w trójnasób, a negatywna w natężeniu aż siedmiokrotnym. A przed tak silnym powrotem energii trudno się obronić.

Czy wykorzystujesz jakoś w życiu swoją zdolność przewidywania zdarzeń?

Nie było sytuacji, gdy udało mi się uchronić kogoś przed śmiercią, ale przed różnymi wypadkami na ulicy owszem. Właściwie codziennie mam przewidzenia dotyczące życia moich przyjaciół, na przykład ich relacji w związkach. Natomiast co do siebie samej, to raczej są to drobne rzeczy. Po przebudzeniu na przykład widzę, jak się ułoży cały dzień. I choć mam zaplanowany kalendarz, to się do niego nie przywiązuję, bo wiem na przykład, że ktoś nie przyjedzie na spotkanie, bo coś go zatrzyma. I już wtedy inaczej ustawiam sobie plan dnia, zanim jeszcze dostanę telefon, że zaszła zmiana. Takie drobnostki.

O ty, Karol! Myślisz, że te zdolności wiążą się z Twoim cygańskim pochodzeniem ze strony ojca?

Jest to prawdopodobne. Długo broniłam się przed tym i nawet myślałam, że to jest jakaś choroba. Ale potem trochę sobie poczytałam na ten temat i zrozumiałam, że może to być bardzo przydatne i niekoniecznie należy z tym walczyć.

W pewnym momencie kariery piosenkarskiej zaczęłaś się przebijać również za granicą, aż tu nagle wszystko prysło. Jak myślisz, dlaczego tak się stało?

Myślę, że głównie z dwóch powodów. Gdy piosenka „Impossible” była na siódmym miejscu międzynarodowej listy przebojów, gruchnęła plotka o moim romansie z prezydentem Kwaśniewskim. Korespondenci zagraniczni, niestety, rozesłali te wieści w świat. Ten temat zdominował kierowane do mnie inne pytania, tak więc w sekundę przestałam być poważną artystką. Poza tym nie mogłam dogadać się z wytwórnią, która namawiała mnie na odważniejszy negliż w wideoklipach. Nie sprzedam siebie tylko po to, żeby ktoś mógł powiedzieć: „Ona jest nasza”.

A jak to naprawdę było z tym romansem? Nie podrywał Cię Kwaśniewski w czasie pamiętnego lotu do Korei?

Chyba nie byłam w jego guście (śmiech). Ale poza tym był bardzo miły, spokojny i ciągle otoczony ludźmi. W każdym razie nie było tam nawet okazji do podrywu.

Myślisz, że ktoś celowo rozpuszczał tę plotkę? Na przykład niechętna Kwaśniewskiemu prawica?

Nie jestem pewna. Podobno polityczni przeciwnicy chcieli nieco pobrudzić bardzo dobrą wtedy opinię naszego prezydenta. Ale dowiedziałam się również, że i ja mam zapiekłego wroga, który nie śpi po nocach, wymyślając sposoby, jak tu mi życie uprzykrzyć. Chwali się, że mnie zniszczy i niewykluczone, że w środowisku swoich kolegów dziennikarzy to on rozpuszcza nieprzychylne dla mnie pogłoski. Publicznie go nie ujawnię, ale po wywiadzie powiem wam który to (potwierdzamy – dowiedzieliśmy się, o kogo chodzi – red.). W każdym razie z tej historii z plotkami wyciągnęłam jedną nauczkę. Jeżeli kiedykolwiek podejmę próbę kontynuowania budowy swojej pozycji za granicą, to nie będę mówić, że jestem z Polski.

O rany, to znowu podpadniesz naszym nacjonalistom. Może Ty w ogóle nie jesteś patriotką?

Ostatni raz zdobyłam się na patriotyzm, gdy mimo wszelkich przeciwności zacisnęłam zęby i wyszłam na koreański stadion, by zaśpiewać hymn. Jakoś nikt nie wspomina, że śpiewałam z koreańską orkiestrą dętą, która nie mogła rozumieć mazurka. Nikt też nie pamięta, że pretensje zaczęły się dopiero po meczu. Trener naszej drużyny zaczął się wtedy tłumaczyć, że drużyna dlatego rozegrała mecz po jednej stronie boiska, bo Górniak ich nie zachęciła do walki. A potem moje oficjalne przeprosiny podczas konferencji prasowej, których nikt nie wyemitował. Zamiast tego ukamienowano mnie słowami. Przyjęłam to z pokorą, ale wszystko to mnie wyleczyło z patriotyzmu. Nigdy już nie będę o sobie myślała, że jestem patriotką.

A uznajesz się w ogóle za Polkę?

Uznaję się za Europejkę. Mieszkałam już w tylu krajach, że nie czuję się tylko Polką.

Jakiej teraz najchętniej słuchasz muzyki?

Budzących się do życia ptaków.

A z ludzkich wykonawców? Powiedzmy z kręgu polskiej muzyki?

Najbardziej ceniłam Czesława Niemena. A z żyjących artystów? Reni Jusis i Grzesia Turnaua. Natomiast wśród debiutantów Sistars.

A lansowana w mediach Doda Elektroda Ci się nie podoba? W telewizji wycięli ostatnio fragment, gdy o niej mówiłaś…

Nie wycięli, tylko powiedziałam szeptem: „Doda – krowa”. Ona jest najlepszym przykładem na panującą obecnie w mediach tendencję dopisywania ideologii i charakterów osobom, które ich nie posiadają. Do głosu doszedł kompletny kicz, a z osoby, która przykleja sobie cekiny do sylikonu i nie potrafi się nawet wysłowić, na siłę robi się „kogoś”.

Występujesz teraz z nieznanym dotychczas zespołem Mathplanete. Jak ich poznałaś?

Przez Darka. Członkowie zespołu są znani w środowisku muzycznym, ale nie jako zespół.

Twoja nowa piosenka „Lunatique” jest w innych klimatach niż dotychczasowe utwory. Taka będzie cała nowa płyta?

Tak, zdecydowanie będzie chilloutowa (chill-out: nastrojowa, relaksująca muzyka elektroniczna – przyp. red.) Tyle gadania, żeby powiedzieć wreszcie coś o muzyce. „Lunatique” będzie miał swoją premierę komercyjną po świętach, a płytę planujemy wydać latem.

Rozmawiali: Piotr Ostrach, Marcin Szymaniak



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑