PlusGSM

Opublikowano 1 czerwca 2001

0

Magazyn PlusGSM (06/2001)

Jak siostra i spowiednik. Z Edytą Górniak rozmawia Marta Sztokfisz.

Edyta Górniak ma pozycję największej gwiazdy polskiej muzyki pop. Od debiutu w musicalu Metro przez udział m.in. w spektaklach Do grającej szafy grosik wrzuć, Nie opuszczaj mnie, II nagrodę na Festiwalu Eurowizji, płytę Dotyk, piosenki do filmów Disneya przez płytę anglojęzyczną Edyta Górniak, wydaną w 29 krajach świata, po koncertowy album Live ’99 piosenkarka kroczy od sukcesu do sukcesu. Ostatnio została uznana w Hiszpanii za najlepszą wokalistkę zagraniczną.

Spotkałyśmy się w japońskiej restauracji. Edyta Górniak lubi tę kuchnię ze względu na jej prostotę i zarazem wykwintność.

Na ile w swojej karierze kieruje się pani zasadami profesjonalizmu, a na ile intuicją?

Aby moje koncerty i płyty były na jak najwyższym poziomie, nie tylko pod względem wokalnym, poświęcam im wiele uwagi, pracy i przemyśleń. Chciałabym pozytywnie zaskakiwać publiczność, dostarczać jej coraz bogatszych wrażeń i coraz głębszych przeżyć. Sama intuicja nie przyniosłaby takich efektów, o jakie się staram.

Niemniej kieruje się nią pani zarówno przy wyborze repertuaru, jak i asystentów, których często pani zmienia.

Cztery razy w ciągu sześciu lat to nie jest często. Robię to tylko wtedy, gdy moi asystenci okazują się mało odpowiedzialni, nie zachowują dyskrecji bądź nie rozwijają się w podobnym tempie co ja. W tej branży asystent powinien biec równolegle ze mną, a jeśli zostaje w tyle, to hamuje rozwój i paraliżuje dynamikę działań.

Chociaż ma pani świetny głos, do pasma sukcesów nie przyczynił się tylko talent wokalny, ale przede wszystkim miłość fanów.

Kolejność jest raczej odwrotna. Najpierw była sumienna, systematyczna praca, pełna pasji i oddania, której nigdy nie wykonywałam mechanicznie, a dopiero potem sympatia publiczności. Ponadto, gdy zdarzało mi się wątpić w to, co robię, fani dopingowali mnie, mobilizowali, a kiedy ich ogarniał smutek – prosili, żebym śpiewała, więc z radością spełniałam ich prośbę.

Jeszcze do niedawna, opierając się na prasowych doniesieniach, sądziłam, że to Wiktor Kubiak doprowadził panią na Festiwal Eurowizji w Dublinie, gdzie w 1994 roku piosenką To nie ja wyśpiewała pani drugą nagrodę. Prawda jest podobno inna.

Tak, było zupełnie odwrotnie. Kiedy otrzymałam propozycję reprezentowania Polski na festiwalu w Dublinie, Wiktor był przeciwny mojemu udziałowi. Wbrew jego woli przyjęłam jednak zaproszenie. Wiktor zawsze uważał, że robienie czegokolwiek tylko dla polskiej publiczności jest stratą czasu. Chciał, bym jak najwcześniej rozpoczęła karierę za granicą. Na festiwal pojechałam bez własnego albumu lub choćby singla. Mieć ich zresztą nie mogłam, ponieważ od odejścia z teatru minęły zaledwie cztery miesiące, więc wydawało mi się, że pod żadnym względem nie jestem gotowa do nagrania solowej płyty. Zrobiłam to jednak za namową fanów i trochę pod presją sukcesu piosenki To nie ja. W efekcie płyta ukazała się w rok po festiwalu i zawierała kilka nowości. Resztę stanowiły piosenki z wcześniejszego, musicalowego repertuaru.

Czy fani nadal zasypują panią listami?

Bywają okresy, kiedy dostaję ponad półtora tysiąca listów tygodniowo. Zdumiewające jest to, jak bardzo ludzie mi ufają: opisują w listach swoje życie i powierzają sekrety, których nie powierzyliby nawet najbliższym. Czasem traktują mnie jak siostrę, czasem jak spowiednika. Proszą o życiowe rady. Często zaczynają listy słowami „Droga przyjaciółko”. Nie sądzę, by był to zwrot grzecznościowy, ale raczej dowód przywiązania, bliskości i pokładanych we mnie nadziei, których staram się nie zawieść.

Po trasie promocyjnej płyty Dotyk, w grudniu 1995 roku, powiedziała pani w wywiadzie telewizyjnym, że od nowego roku robi przerwę w pracy. Czy brała pani pod uwagę, że nigdy już nie wejdzie na scenę?

Szczerze mówiąc, zakładałam taką wersję, ponieważ muzyka kojarzyła mi się wtedy wyłącznie ze stresem, a nie – jak wcześniej – z pasją i radością tworzenia. Od siedemnastego roku życia pracowałam bez przerwy, właściwie bez wakacji. Byłam naprawdę zmęczona, również psychicznie; zarówno stresami, jak i odpowiedzialnością, jaka wówczas na mnie spadła.
Postanowiłam wtedy, że muszę siebie chronić. Czułam poza tym, że to nie w porządku wobec publiczności, która mi zaufała, jeśli zmęczenie zacznie być widoczne na koncertach. Decyzja dotycząca przerwy w pracy była jak najbardziej przemyślana. Dojrzewałam do niej kilka miesięcy.

Zawsze jest wybór, mogła pani rozsądniej gospodarować siłami – nie przyjmować tak wielu propozycji.

Nie jest wcale tak prosto rezygnować z propozycji – często bardzo prestiżowych, ponieważ są one poniekąd spełnieniem marzeń. Poza tym, mimo że płaciłam wysoką cenę, często nadwerężając organizm, nie chciałam nikogo urażać odmową.

A może to zachłanność?

To nie była kwestia zachłanności, raczej cena, jaką płaciłam za poczucie odpowiedzialności wobec podjętej w życiu roli, wobec ludzi. Jeżeli zdecydowałam się na taką pracę, nie mogłam tłumaczyć, że przez cały tydzień nie miałam czasu zjeść ciepłego posiłku i jestem osłabiona albo że muszę wreszcie się wyspać, ponieważ jestem przemęczona. Zresztą i tak nikogo by to nie obchodziło. Przyjmując niektóre propozycje nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo będą czasochłonne i ile wysiłku mogą mnie kosztować. Dopiero w trakcie pracy okazywało się, że nie mam już czasu dla rodziny, przyjaciół, a nawet na troskę o własne zdrowie.

Dlaczego rozstała się pani z Wiktorem Kubiakiem – swoim protektorem i menedżerem?

Wiele było ku temu powodów. Wiktor przez kilka lat troszczył się o mnie jak o własne dziecko, natomiast prawie nigdy nie zgadzał się z moimi decyzjami. Bez mała wszystko, co postanowiłam, udawało mi się realizować tylko dzięki temu, że nie zgadzałam się na żaden kompromis. Bardzo rzadko potrafiłam go przekonać do słuszności własnych postanowień. Takie pertraktacje kończyły się na ogół kłótniami, a to nie było przyjemne. Dopiero kiedy zrealizowałam kolejny projekt, przyznawał mi rację. Choć w ciągu lat naszej współpracy udowodniłam mu wiele razy, że moje decyzje przynoszą dobre efekty, do końca nie przestawał się ze mną spierać. Współpraca między menedżerem a artystą nie powinna polegać na walce, dlatego to był jeden z powodów naszego rozstania.

Czy sądzi pani, że zbyt wcześnie chciał zaprezentować panią światu, mimo że kilka lat temu nie była pani do tego jeszcze gotowa?

Gdybym jako dwudziestolatka wpadła wówczas w machinę, w jakiej jestem dzisiaj, nie wiem, co by się ze mną stało. Wszystkie doświadczenia, jakie zdobyłam w Polsce, okazały się bardzo potrzebne przed wydaniem płyty Edyta Górniak na rynku międzynarodowym. Zrealizowana kilka lat wcześniej, byłaby znacznie gorsza, ponieważ nie miałam wówczas po swojej stronie takich producentów, a więc nie zdobyłabym piosenek, które ostatecznie nagrałam. Cieszę się więc, że zaufałam sobie i że się nie poddałam.

Kiedy patrzę na pani czarny golf, spodnie, żakiet i buty w tym samym kolorze, stwierdzam, że wbrew temu, co piszą o pani, nie jest pani snobką.

Szczerze mówiąc, takiej opinii o sobie nie słyszałam. Staram się – co jest chyba naturalne – być kobietą zadbaną, ale na pewno nie należę do osób snobistycznych. Dobierając sobie garderobę, nie kieruję się marką, lecz własnym gustem i wygodą.

Po kolejnych uczuciowych rozczarowaniach mówiła pani: „Nie spotkałam dotychczas mężczyzny, który mógłby dać mi więcej szczęścia niż muzyka.” Co dodałaby pani dzisiaj?

Większość mężczyzn nie potrafi sprawdzić się w związkach z kobietami, które mają na swoim koncie zawodowe sukcesy.

Czekamy na kolejną pani płytę, kiedy się ukaże?

Przygotowuję ją w Wielkiej Brytanii i Ameryce, na Zachodzie ukaże się w wersji anglojęzycznej. Polskie wydanie będzie miało innych autorów tekstów. Bardzo się cieszę, że znowu zaproponuję coś nowego mojej publiczności. Tytuł płyty, której premierę przewidujemy na koniec lata, jeszcze nie jest ustalony.

Co dodaje pani sił do pracy?

To, co kocham, czyli muzyka, radość tworzenia, przyjaciele, bezinteresowność przypadkowo spotkanych ludzi, kwiaty pod drzwiami.

Rozmawiała Marta Sztokfisz

Magazyn PlusGSM, nr 39



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑