Sukces

Opublikowano 1 kwietnia 2009

0

Sukces (04/2009)

Edyta Górniak znów ryzykuje

Przystanek San Francisco

Nad jej karierą nieraz gromadziły się czarne chmury. Edyta Górniak po 20 latach na scenie inaczej patrzy na swoje życie i dzięki Darkowi znów wierzy w siebie. Kupiła apartament w San Francisco i tam chce spróbować szczęścia.

W jej życiu spektakularne sukcesy przeplatały się z widowiskowymi klęskami. Obok wielkiej miłości fanów doświadczała niszczącej nagonki brukowców, obok splendoru międzynarodowych scen już w pierwszych latach kariery – samotności zagubionej dziewczyny.

Kiedy 20 lat temu na Koncercie Debiutów w Opolu ciemnowłosa nastolatka wyśpiewała sobie wyróżnienie za piosenkę z repertuaru Lory Szafran „Zły chłopak”, z miejsca pojawiły się opinie, że kroi się artystka wielkiego formatu. Anielski głos i intrygująca uroda miały otworzyć jej drzwi do międzynarodowej kariery. I choć proroctwo po części się spełniło, wciąż trudno orzec, czy ciąży nad nią fatum, czy przyświeca jej szczęśliwa gwiazda.

Po dwóch latach rzuciła technikum ogrodniczo-pszczelarskie i zajęła się śpiewaniem. Zdobywała Platynowe Płyty, Wiktory i Fryderyki, zajmowała pierwsze miejsca na europejskich i krajowych listach przebojów. Zaliczyła też kilka upadków. Do legendy przeszła już jej „nietrafiona” interpretacja hymnu narodowego przed występem polskiej drużyny na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w Korei.

Od początku kariery wzbudzała zainteresowanie mediów. Pisano o jej cygańskich korzeniach, wychowaniu w rodzinie bez ojca, chimerycznej naturze. Gdy na świat przyszedł syn Allan, paparazzi kilka dni koczowali z aparatami pod szpitalem. Przez pięć miesięcy po porodzie nie opuszczała domu, a zwykłe ogrodzenie wokół jej posiadłości w Milanówku zamieniło się w 2,5-metrowy mur.

Teraz jej mąż, Darek Krupa, walczy z polującymi fotoreporterami. Musiał pożegnać się z wizerunkiem skromnego muzyka, choć kilka „życzliwych” osób z branży odradzało mu znajomość z kapryśną gwiazdą. Krupa był jednak uparty.

Dwa lata po urodzeniu Allana Edyta dała się namówić na nagranie francuskiej piosenki „Lunatique”, a potem „Sexuality”. Kilka miesięcy później wystąpiła w Opolu i przekonała się, że polska publiczność wciąż reaguje na nią entuzjastycznie. Postanowiła więc nagrać nową płytę i razem z mężem założyła własną firmę producencką EG Production. Efektem tych działań stał się krążek „EKG”, który rozszedł się w nakładzie ponad 100 tys. egzemplarzy i zyskał status platynowej płyty.

Pierwszą osobą, która dostrzegła w Edycie zadatki na gwiazdę światowego formatu, według Krupy, był Wiktor Kubiak, właściciel wytwórni fonograficznej. Po oszałamiającym występie Edyty na festiwalu Eurowizji w 1994 roku z piosenką „To nie ja” Kubiak został jej managerem i zabrał artystkę do Londynu. Szybko też wydał singel z angielską i polską wersją „To nie ja”.

Polską wokalistką o magicznym głosie, niebanalnej urodzie, z talentem do robienia show na scenie zainteresował się też Chris Neil, jeden z czterech liczących się na świecie producentów muzycznych, człowiek odpowiedzialny za karierę Céline Dion. Neil do spółki z Kubiakiem stworzył jej pierwszy, anglojęzyczny album zatytułowany „Edyta Górniak”.

Trudno było w niej rozpoznać kruchą dziewczynę, która przed laty pierwszy raz pokazała się szerszej publiczności w programie telewizyjnym „Śpiewać każdy może”. Zły makijaż, niedobra fryzura, szczupłe nogi na rozchwianych obcasach, ale już dało się wyczuć jej ogromny potencjał. Występ na opolskich „Debiutach” był pierwszym spełnieniem jej dziecięcych marzeń. Przychodziła do amfiteatru jeszcze jako dziewczynka i marzyła, że kiedyś zaśpiewa dla tłumów. Wychowana z siostrą przez mamę, nigdy nie wspominała dzieciństwa jako czasu sielanki. Brakowało jej ojca, który opuścił rodzinę, gdy miała pięć lat. Lekarstwem na deficyt uczuć okazał się śpiew. Zauważyła, że gdy spala się na scenie, słuchacze oddają jej dobrą energię. Muzyka stawała się jej sposobem na miłość. Cyganka, której kiedyś pomogła zatelefonować z budki, wywróżyła jej, że choć nie ma ojca i czuje się z tego powodu nieszczęśliwa, kiedyś będzie kochana przez miliony.

Okrzyknięta wkrótce twarzą „Metra”, odeszła z teatru Buffo w chwili święcenia największych teatralnych triumfów. Chciała robić karierę solo. Niedługo po zachwycającym występie na festiwalu Eurowizji w Dublinie ukazał się jej pierwszy krążek „Dotyk”, który już po miesiącu zdobył status Platynowej Płyty. Miała 22 lata i była jak na rozpędzonej karuzeli. Po latach przyznała, że nie była gotowa, nie dojrzała do sukcesu. Czuła się jak zagubione dziecko w złowieszczym, obcym świecie.

– Życie w show-biznesie wymaga wzmożonej czujności i umiejętności obserwowania. Wymaga odsłony wrażliwości na scenie i ukrywania jej za kulisami. Współżycie w tym biznesie to trochę jak współpraca z dobrze zorganizowaną mafią – mówi nam Edyta Górniak.

Do prasy zaczęły przeciekać informacje o jej niestabilnych emocjach, nadwrażliwości, gwiazdorskich zachowaniach, słabości do luksusu. Do rangi symbolu urosła herbatka rumiankowa, którą kazała sobie podawać przed występami. Z drugiej strony, od początku zadziwiała profesjonalizmem i ogromną pracowitością. – Jej fenomen polega na olbrzymim talencie, tytanicznej pracy i ogromnej zawodowej odpowiedzialności. Nie pamiętam żadnej próby, na której nie byłaby przygotowana czy skoncentrowana. A we wszystkim, co robi, jest szalenie przekonująca – powiedział o niej Janusz Stokłosa.

Elżbieta Zapendowska, dobra wróżka piosenkarki, która odkryła ją, jeszcze kiedy pracowała w opolskim Ośrodku Kultury, zapamiętała ją jako śliczną, młodziutką dziewczynę, świetnie się ruszającą i intrygującą. Zwróciła uwagę na wybitny talent Edyty i nadwrażliwość gwiazdy, która na ogół jej pomaga. Ale czasami także bardzo szkodzi.

Również Janusz Józefowicz, któremu przez lata wmawiano niechęć do artystki za jej wycofanie się z musicalu, nie wypowiadał o niej publicznie złych słów. Edyta, jak za dawnych lat, wystąpiła w styczniu tego roku w teatrze Buffo, a jej pojawienie się uznano w branży za zapowiedź współpracy ze sceną.

Dlaczego więc w ciągu 20 lat kariery wydała zaledwie trzy polskojęzyczne płyty, a jej międzynarodowe przedsięwzięcia – mimo początkowego wielkiego rozgłosu – kończyły się zerwaniem kontraktów i poczuciem porażki? Edyta jest przekonana, że wiele utraciła z powodu zwykłego pecha.

Uważa, że kilka razy odebrano jej piosenki, które pokochała. Tak miało być z jej drugim międzynarodowym singlem „One&One”. W tym samym czasie utwór wypuścił na rynek Robert Miles. Najbardziej przeżywała, kiedy nagrała piosenkę „I Surrender” – jak mówi Dariusz Krupa – odebraną jej i przekazaną Céline Dion. Usłyszała ją podczas pobytu w nieszczęsnej Korei, kiedy zażywała masażu. To m.in. dlatego doszło do nieporozumienia między artystkami, kiedy Górniak dostała propozycję wystąpienia przed koncertem Dion w Polsce. Ostatecznie nie wystąpiła, chociaż Górniak odmowę samej Céline poczytuje sobie za akt odwagi. Mówi, że trzeba również podejmować niepopularne decyzje i „że pewnych rzeczy nie robi się ani dla pieniędzy, ani dla prestiżu”. Edyta wspomina, jak Céline powiedziała jej kiedyś: „Będziesz słyszała w swoim życiu wiele rad i wielu będziesz miała doradców, ale pamiętaj, że na końcu musisz słuchać tylko swojego serca”.

Odkąd w życiu Edyty pojawił się Darek, wspólnie koncertują, udzielają wywiadów, cieszą się, wychowując syna. Edyta uwielbia podkreślać w wywiadach, jak uczucie do męża uporządkowało jej wewnętrzny chaos, a on odwzajemnia się wyznaniami, że żona jest niczym koliber: „krucha, delikatna istota, która realizuje swoją misję”. Kiedy ich sobie przedstawiano, usłyszała za plecami: „Uważaj na jego oczy”, a on „poczuł w powietrzu kłopoty”.

– Darek swoją miłością i prawością dał mi poczucie stabilizacji. Dał mi niebywałą siłę wewnętrzną. Zmotywował mnie do działań, których nie planowałam. Przy nim po raz pierwszy uwierzyłam w szczęście – wyznała.

Rodzina stała się dla niej prawdziwym azylem. Zarzekała się nawet, że od kiedy ma przy sobie ukochanych mężczyzn, śpiewanie schodzi na dalszy plan. W jednym z wywiadów powiedziała: „Całe życie śpiewałam głównie dla poczucia miłości i teraz mam jej tyle, że nie jestem zachłanna, by mieć jeszcze więcej”. Najchętniej opowiada o synku: – Allan jest bardzo radosnym dzieckiem. Po Darku odziedziczył chyba więcej, przede wszystkim niesamowite zdolności plastyczne i manualne. Mikrofon trzyma pewniej niż kredkę.

Edyta najlepiej czuje się, kiedy ma włosy związane w kucyk, na sobie dresy, sama wrzuca rzeczy do pralki i planuje obiad. A przede wszystkim spędza czas z dzieckiem, oglądając z nim bajki czy ucząc go angielskiego. Zwyczajność uszczęśliwia ją najbardziej: – Niepotrzebne są spektakularne wydarzenia, by odczuwać szczęście. Mnie potrafią cieszyć i uszczęśliwiać ludzie, drzewa, zapachy, muzyka, pieczone przez przyjaciółkę ciasto – wyznała.

Coś jednak ciągnie Edytę za ocean, chce jeszcze raz spróbować, odnowić stare kontakty z tymi, którzy mówili, że takich osób, jak ona, się nie zapomina, i podszkolić wokal. Odwagi dodaje jej Darek, ceniony także wśród zagranicznych muzyków. Edyta już zdążyła się przekonać, że z nim można śmiało chodzić na spotkania i negocjować warunki współpracy. Obecność męża wpływa na nią kojąco. Według niego w amerykańskim show-biznesie liczy się uroda i taka prozaiczna rzecz, jak angielski. Edyta mówi w tym języku swobodnie. To zasługa Wiktora Kubiaka, który wysłał ją kiedyś do najlepszych szkół w Londynie.

Darek już pracuje nad jej nową płytą, ale korzysta tylko z propozycji zagranicznych kompozytorów i tekściarzy. W domowym studiu nagrań przesłuchuje napływające w e-mailach kawałki, a w wolnych chwilach wyjmuje plan pustego jeszcze apartamentu w San Francisco i zastanawia się, gdzie postawić ulubione meble. Nie jest wykluczone, że razem z Edytą za ocean przeniesie się też jej rodzina.

Tekst: Joanna Kujawska
Zdjęcia: Aldona Karczmarczyk / AF PHOTO
Stylizacja: Anna Zeman
Asystentka: Magda Floryszczyk
Makijaż: Eryka Sokólska
Fryzury: Marek Sierzputowski – Atelier Leszka Czajki



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑