Viva!

Opublikowano 18 listopada 2002

0

Viva! (18/11/2002)

„Czy ktoś mnie kocha w tym mieście?” – Edyta Górniak obchodzi z nami swoje 30. urodziny!

Ludzie, którzy Panią znają od lat, mówią, że jeszcze nie widzieli Pani tak promiennej. Te 30. urodziny będą najszczęśliwsze?

Wierzę, że tak, bo spędzę je z człowiekiem, którego szukałam przez całe życie. Jest najważniejszą osobą w moim życiu. Nigdy wcześniej nie miałam w sobie tak silnego przekonania. Naturalnie zawsze chciałam wierzyć, że każdy kolejny mężczyzna, którego wybierałam, będzie moim przyjacielem, oparciem, partnerem. Na zawsze. Nie wiem, w którym momencie popełniałam błąd, ale kilka razy z rzędu się myliłam. Tym razem wiem, że spędzę te urodziny z kimś, z kim chcę przeżyć całe moje życie.

A on też chce się przy Pani zestarzeć?

On pierwszy powiedział, że jestem odpowiedzią na wszelkie wątpliwości i pytania, jakie przez wiele lat nosił w sercu. To on mi codziennie udowadnia, że chce i potrafi dźwigać ze mną ciężar przeszłości, jaki niosę ze sobą.
Chciałabym za wszelką cenę przerwać łańcuch niepowodzeń, które spotykają kobiety w mojej rodzinie. Moja babcia miała nieudane małżeństwo, podobnie było z pierwszym małżeństwem mojej mamy. Po serii moich nietrafnych wyborów w życiu bałam się, że nie spotkam człowieka, który zrozumie mój styl życia, szalony wysiłek, na jaki często się porywam, moje zmęczenie, depresje i moje euforie. Myślę, że wreszcie udało mi się takiego człowieka spotkać.

Kocha Panią?

Wyraża to w tak przekonujący sposób, że nie mogę mieć wątpliwości. Ja właściwie nigdy nie byłam w nim zakochana. Przyjaźnimy się i nasza przyjaźń od początku była bardzo czysta, głęboka i bezinteresowna. Nagle, po dwóch latach, okazało się, że ta relacja dojrzała do miłości. To uczucie rodziło się we mnie w zupełnie inny sposób niż wszystkie poprzednie i ma zupełnie inne fundamenty.

Wcześniej to były tylko zauroczenia?

Wydawało mi się, że kochałam tych mężczyzn. Jeżeli jednak to, co teraz czuję, jest miłością, to w takim razie to, co czułam kiedyś, nie mogło nią być. Ale z pewnością byłam im bardzo oddana.

Spełniło się marzenie życia?

Tak. Właściwie czuję, że spełniło mi się więcej nadziei i marzeń, niż sobie wyobrażałam. Przez te wszystkie lata nie bałam się tak bardzo o efekty mojej pracy artystycznej, jak o to, czy uda mi się spotkać człowieka, który będzie chciał dzielić ze mną moje życie. Mam nadzieję, że Paul ze mną wytrzyma.

Jak Paul dzieli życie z Panią?

Całkowicie. Nawet kiedy czasem nie chcę go obciążać i nie opowiadam mu o trudnych sytuacjach, które mnie spotykają, denerwuje się i pyta: „Po co mnie masz?” Chce, żebym dzieliła z nim każdą myśl. Nie tyle mnie akceptuje, co niemalże chłonie moją osobę. Mówi, że nigdy wcześniej nie widział świata tak, jak widzi go teraz moimi oczami.

Kim jest Paul?

Jestem przesądna i wydaje mi się, że zapeszam, mówiąc o nim aż tyle. Nie chciałabym zdradzać, czym się zajmuje i kim jest. Ale żeby go urealnić, powiem po cichu, że ma też wady.

Czuje się Pani spełniona?

Mam za sobą 30 lat życia i 13 lat pracy na scenie. To dwie trójki, a ja bardzo lubię tę cyfrę. Zastanawiałam się niedawno nad tym, w którym momencie życia była moja mama, kiedy była w moim wieku. Miała już wtedy mnie i zaczynała budować nowy związek, który przetrwał do dziś. A więc była na początku czegoś nowego i dobrego. Ja, niestety, nie mam jeszcze dziecka, ale z czystym sumieniem mogę spojrzeć w lustro i powiedzieć, że spełniłam się jako artystka.

A jako kobieta?

Chyba też. Tak naprawdę nie spełniłam się tylko jako matka. Ale najważniejsze chyba już osiągnęłam, bo mam bardzo dobrego kandydata na ojca.
Do tej pory, nawet kiedy mogłam sobie pozwolić czasowo i finansowo na to, żeby mieć dziecko, nie miałam przy sobie dojrzałego mężczyzny. Kilka lat temu moja mama powiedziała mi, że najważniejsze jest to, żebym miała dziecko, nawet jeżeli ojcem będzie mężczyzna, na którym nie będę mogła się w życiu oprzeć. Radziła, żebym nie zwracała na to uwagi, bo to dziecko dla kobiety jest sensem życia, a nie mężczyzna. Nie posłuchałam mamy, postanowiłam zaufać życiu i jeszcze poczekać.

Dlaczego?

Chciałam poczekać do momentu, kiedy będę wiedziała, że moje dziecko będzie mogło mieć trochę lepsze dzieciństwo niż ja. Chciałam, żeby mój partner był osobą na tyle silną emocjonalnie i dojrzałą, żebym ja mogła sobie pozwolić na słabości, żebym mogła być zmęczona po trasie koncertowej, żebym mogła się czegoś bać i czegoś nie wiedzieć.

Teraz czuje się Pani gotowa, żeby mieć dziecko?

Myślę, że oboje jesteśmy gotowi. Ja co prawda miewam od niedawna wątpliwości, kiedy zdarzają się jakieś tragedie na świecie. Boję się wtedy, że nie będę w stanie uchronić dziecka przed zagrożeniami.

Jak wyobraża sobie Pani siebie jako matkę?

Chciałabym być mądra i cierpliwa. Chciałabym być wyrozumiałą matką, ale obawiam się, że strach o nasze dziecko, o jego zdrowie i bezpieczeństwo będzie mnie paraliżował i utrudniał wychowanie. Mam nadzieję, że Paul mi wtedy pomoże.

Po lekcji nie zawsze idealnego rodzicielstwa, jakie Pani sama odebrała, wie już Pani, jaką matką na pewno nie chce być?

Na pewno nie będę niecierpliwa. Zawsze będę starała się mieć czas dla mojego dziecka, żeby mu wszystko wytłumaczyć i odpowiadać na każde pytanie. Bo z mojego dzieciństwa niestety najczęściej pamiętam: „Nie teraz, nie mam czasu”. Musiałam szukać odpowiedzi sama. Było to nawet fascynujące, bo czułam się trochę jak mały odkrywca na bezludnej wyspie.

Tuż przed urodzinami odwiedziła Pani Ziębice – rodzinne miasto. Jakie wspomnienia ma Pani stamtąd?

Ziębice… Z tym miejscem kojarzy mi się ostatni szczęśliwy okres mojego dzieciństwa. Szczęśliwego dzięki miłości mojej babci i obecności przy mnie obojga rodziców. Niedługo przed wylotem z Londynu uświadomiłam sobie, że Paul bardzo przypomina mi moją babcię. Czasami jest to sposób, w jaki się uśmiecha, czasami jest to troska, jaką mnie otacza, czasami bezgraniczna miłość. Szukałam takiego człowieka, w którym mogłabym się schronić emocjonalnie. Moja babcia przekazała pałeczkę dopiero Paulowi.

Powrót do tych wspomnień był trudny?

Wracałam do Ziębic wielokrotnie, na grób babci. Ale nigdy – od piątego roku życia, czyli od czasu, kiedy się wyprowadziliśmy – nie odwiedziłam miasteczka. Bałam się zaglądać w stare kąty, bo wspomnienia jeszcze bardziej uświadomiłyby mi, że choć się starałam, życie nie pozwoliło mi uchronić tego, co zabrałam ze sobą z Ziębic, z dzieciństwa.
Teraz, w wieku 30. lat, jako dojrzała kobieta wróciłam do Ziębic po raz pierwszy szczęśliwa. Byłam wzruszona, ale nie smutna. Już nie wracałam tam jak do tego jedynego miejsca, w którym doznałam szczęścia, beztroski, akceptacji. Teraz Paul uzupełnia te wszystkie braki uczuć.

Wróciła Pani tym razem o wiele silniejsza.

Tak, ale mimo to na chwilę osłabłam, kiedy usiadłam na schodkach mojego pierwszego domu. Nagle przypomniałam sobie rodziców, którzy się kochali, przytulali… Na chwilę przestraszyłam się, że los zawiódł mnie tam z powrotem i będę musiała jeszcze raz przejść całą tę drogę, by odnaleźć spokój i szczęście, które zgubiłam gdzieś w pędzie życia. Bałam się, że będę musiała jeszcze raz przeżyć to wszystko, co przeżywałam. To było przerażające.

Nie chciałaby Pani tej drogi przechodzić jeszcze raz, wiedząc, że w pewnym momencie pojawi się to upragnione szczęście?

Nie, już nigdy.

W Ziębicach była Pani wyjątkowym dzieckiem.

W pewnym sensie. Na początku lat 70. byłam w tym miasteczku bodajże pierwszym dzieckiem – owocem miłości ludzi różnych narodowości: Polki i Cygana. Jeszcze kiedy mama była w ciąży, miasteczko zadrżało. Polacy negatywnie nastawieni byli do wybranka mojej mamy, z kolei Cyganie mamę uwielbiali. Podczas ślubu moich rodziców w kościele Polacy i Cyganie siedzieli po przeciwnych stronach. Dopiero po moich urodzinach obie rodziny zbliżyły się i polubiły.

O czym marzyła mała, pięcioletnia wówczas Edyta?

Na skraju miasta był ogromny pomnik upamiętniający chrzest Polski w 966 roku. Ogromny, kamienny orzeł. Wdrapywałam się na jego pazur i patrzyłam na panoramę Ziębic. Marzyłam, żeby dla tych wszystkich ludzi kiedyś śpiewać piękne piosenki i ukraść tym samym ich serca.

Życie pchnęło Panią o wiele dalej.

To prawda, ale teraz, kiedy przeszłam przez te wszystkie wąskie uliczki, miejsca, sklepy, uświadomiłam sobie po raz pierwszy, że jestem ziębiczanką. Nigdy w życiu tak o sobie nie pomyślałam i nigdy tego nie poczułam. Dopiero teraz, w ludziach, których spotkałam na ulicach, rozpoznałam siebie. Teraz, jeśli ktoś zapyta, czy czuję się Polką, Angielką, Portugalką, czy może opolanką, to wiem już, że jestem ziębiczanką.

Na czym polega ta więź?

Mam wrażenie, że w tym miasteczku wszyscy się znają, są sobie życzliwi i są jak jedna, wielka rodzina. Poczułam to zwłaszcza, kiedy podchodzili do mnie ludzie, którzy znali i pamiętali moją babcię, pamiętali, że zawsze była elegancka, zadbana i wszystkim życzliwa. Babcia ponad 35 lat pracowała charytatywnie. Mogłaby mieszkać z rodziną, ale kochała to miasteczko i otwarte serca ludzi w nim żyjących. Myślę, że nie bez powodu pozostała tu aż do śmierci.

Jednak to nie Ziębice będą Pani i Paula wspólnym domem.

Nie, raczej okolice Londynu. Nie chcę, żeby Paul zmieniał swoje życie dla mnie. Zresztą mi jest łatwiej to zrobić. Burza po moim wykonaniu hymnu ostudziła wszystkie moje uczucia wobec Polski. Przez długi czas byłam rozdarta między Polską a Anglią. W Polsce mam to, co pomogło mi przetrwać: przyjaciół, oddanych fanów, a w Anglii – Paula, czyli całą moją przyszłość. Ponieważ byłam silnie związana z Polską, uważałam, że muszę poświęcić jej najwięcej czasu, więc zaniedbałam między innymi europejską promocję płyty. Paradoksalnie ta burza pomogła mi podjąć ważną życiowo decyzję, z którą długo się zmagałam.

Paul był w Polsce?

Był kilka razy, ale zawsze w Warszawie. Chciałabym zabrać go jeszcze do Zakopanego, żeby spróbował prawdziwego oscypka, zobaczył nasze piękne góry, zapadł się w metrowym śniegu, posłuchał śpiewających górali.

A Pani ukochana Portugalia?

Dom w Portugalii kupowałam, kiedy byłam przeświadczona, że będę w życiu sama. A jeśli tak, to wolne chwile chciałam spędzać w pięknym miejscu, blisko przyrody. Zastanawiałam się teraz, czy tego domu nie sprzedać, ale Paul bardzo lubi to miejsce.

Planujecie kupno domu w Anglii?

Już kupiliśmy i chcemy się tam przeprowadzić przed świętami. Paul chce zakończyć wszystkie formalności tak, aby w dniu moich urodzin móc wręczyć mi klucze do naszego domu. Urządzanie domu niestety zbiegnie się w czasie z europejską promocją mojej płyty, która może mnie zupełnie pochłonąć. Czeka mnie zresztą batalia o mój wizerunek. Wytwórnie lubią dziś mieć poczucie wykreowania kogoś od początku. Będą więc za wszelką cenę chcieli zrobić ze mnie kogoś innego. Mogę przegrać.

Wyobraża sobie Pani, że mogłaby już nie śpiewać i zajmować się na przykład tylko dzieckiem?

Tak. Mam nadzieję, że to nastąpi już niedługo. Chociaż Paul, świadomy tego, że muzyka jest całym moim życiem, nie chce, żebym teraz rezygnowała. Mimo że byłabym już gotowa w tej chwili, on mnie namawia, żebym przeczekała jeszcze czas promocji i spróbowała przetrwać i utrzymać się w europejskim show-biznesie. Wiem, że na to liczą również moi fani w Polsce. Ja sama nigdy nie miałam apetytu na karierę międzynarodową. Promocja w Europie trochę mnie odstrasza, więc jeśli będę musiała wybrać między sukcesem a szczęściem, nie będę się zastanawiać.

Boi się Pani teraz czegoś?

Że śmierć mi go zabierze. Życie szczędziło mi radości. Paul to równowaga dla mojej przeszłości, smutków, niełatwego dzieciństwa. To, co on wniósł do mojego życia, jest tak piękne i wyczekane, że boję się, że na to nie zasługuję, że coś się stanie, że ktoś mi to odbierze. Nie ufam życiu. Staram się każdy dzień traktować tak, jakby miał być ostatnim. Boję się co rano o Paula, gdy wyjeżdża do pracy. Kiedy leciałam do Polski tuż po strasznej wichurze, stewardesa uspokajała mnie, że nie będzie turbulencji. Powiedziała: „Przecież pani nie powinna się już bać. Tyle pani lata”. Odpowiedziałam: „Tak, tylko teraz, kiedy jestem szczęśliwie zakochana, nie chciałabym, żeby to życie się skończyło za wcześnie, chciałabym jeszcze przez chwilę być szczęśliwa”. Ona uśmiechnęła się do mnie, a ja uświadomiłam sobie, że obcej osobie powiedziałam coś, o czym nie mówiłam do tej pory – po raz pierwszy jestem zakochana szczęśliwie. Kocham pełnym sercem.

Rozmawiała Katarzyna Montgomery

Viva!, nr 23



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑