Idol

Opublikowano 4 kwietnia 2002

0

Idol (04/04/2002)

„Najlepsza przez całe życie”

Mam nadzieję, że ta „Perła” wbrew przesądom przyniesie szczęście – mówi o swoim nowym albumie Edyta Górniak. Jej kariera to jeden z niewielu, jeżeli nie jedyny w swoim rodzaju przykład, że można się z naszego grajdołka przebić na światowe salony muzyczne. Wokalistka, która zaistniała dzięki musicalowi „Metro”, na pewno miała bardziej pod górkę niż ktoś, kto zostanie pierwszym polskim IDOLEM.
Cóż, Edyta Górniak ma już mocną pozycję na rynku, a jednak ciągle musi walczyć…

Walka z przesądami to ryzykowne zajęcie…

Edyta Górniak: Wiem, ale czasem lubię ryzykować. Mam wrażenie, że ludzie są uwięzieni w przyzwyczajeniach, stereotypach i przesadach, że boją się zmian i wyzwań. Tytuł „Perła” jest może zuchwały, ale wierzę, że radość i ogromna dawka pozytywnej energii jakie włożyłam w tę płytę, będą nie tylko odczuwalne, ale również przyciągną odbiorców. Czy perły mają aż taką siłę? Zobaczymy.

Jaką to „Perłę” nam Pani daruje?

E.G.: Na pewno różnobarwna. To dwupłytowy album – jego polska część, czyli siedem utworów, jest nieco inna niż reszta materiału, który opracowywaliśmy z myślą o rynku międzynarodowym. Polską płytę realizowałam z myślą o publiczności, którą znam – wiem mniej więcej, czego się po mnie spodziewa. O wiele trudniej nagrywało mi się pozostałe piosenki. Nawet w samej Europie, w poszczególnych jej rejonach, gust, mentalność czy temperament odbiorców bardzo się różnią między sobą. Ogromnie trudno zebrać taki materiał muzyczny by mogli identyfikować się z nim zarówno południowcy, jak i Skandynawowie. Najdłużej trwającym etapem pracy nad tą płytą było zdobycie nietuzinkowych piosenek. Bardzo mi w tym pomógł Chris Briggs, doradca repertuarowy, anioł stróż tej płyty. Pracował wcześniej m.in. z Joe Cockerem, Robbiem Williamsem… Marzyłam o współpracy z kompozytorami, producentami i muzykami, których cenie i podziwiam, a Chris te marzenia kolejno realizował. Tylko dzięki jego sukcesom i reputacji, jaką cieszy się w środowisku, udało mi się dotrzeć do tak wybitnych artystów.

Chris Briggs jest bardzo ceniony, ponieważ systematycznie dostarcza wydawcom płyty, które staja się hitami sezonu. „Perła” będzie hitem?

E.G.: Nie wiem…

Ma Pani jakieś uzasadnione wątpliwości?

E.G.: Naturalnie, jak mogę nie mieć? Przecież to loteria. Konkurencja na świecie jest gigantyczna. W dodatku w rozgłośniach króluje muzyka plastikowa. Jeżeli ktoś próbuje być oryginalny, to często skazuje się na przegraną… No cóż, tworząc tę płytę, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, i najlepiej, jak mogliśmy. Nadal jednak nie ma gwarancji, że „Perła” będzie sukcesem komercyjnym. Staram się być realistką. Muszę być przygotowana na skrajne reakcje słuchaczy i krytyków.

Mówiła Pani o gustach, temperamentach. Można odnieść wrażenie, że ważniejsze jest to, co powiedzą słuchacze, niż Pani stosunek do własnej twórczości…

E.G.: No nie, niezupełnie. To proces bardziej złożony. Nigdy nie zaśpiewam piosenki, która nie zrobi na mnie wrażenia, nie poruszy lub nie zostanie w pamięci po pierwszym jej przesłuchaniu. To jest podstawowe kryterium. Nie potrafię zdobyć się na kompromis w sferze artystycznej. Poza tym jestem bardziej artystką estradową niż studyjną, co oznacza, że powinnam lubić piosenki, jeżeli mam potem przekonywująco śpiewać je na koncertach. Chcę mieć taki repertuar, który będzie dobrze brzmiał zarówno dziś, jak i jutro czy za parę lat. Nie ma nic gorszego niż zrobienie płyty jednego sezonu.

Zawodowcy, wielkie nazwiska, machina producencka – chyba żaden z polskich artystów nie znalazł się tak blisko światowego show-biznesu. Jak Pani się w tym odnajduje?

E.G.: Do pewnego momentu żyje się w świecie nierealnym, w świecie wyobraźni. Londyńska orkiestra symfoniczna – proszę bardzo, załatwione. Gitarzysta Lauren Hill – proszę. Hotel 5-gwiazdkowy – nie ma problemu. Pełen komfort realizacji płyty w dowolnym czasie i w dowolnym rytmie. Trudno o większą wygodę. Natomiast kiedy skończyłam sesje nagraniowa, zrodziła się we mnie tak ogromna presja, chęć zrewanżowania się, podziękowania, przekonania wytwórni, ze moja osoba warta była takiej inwestycji… Stres spowodowany tym wszystkim niemal mnie sparaliżował, Wiem, ze będę musiała zrobić wszystko, by nie stracić szacunku i zaufania wielu osób, a przede wszystkim mojej firmy płytowej. Czeka mnie ogromna praca i sprawdzian. Wiedziałam, ze tak będzie, byłam na to przygotowana, jednak chwilami po prostu mnie to przytłacza i przerasta. Zrobię wszystko najlepiej jak potrafię. Wykorzystam cala swoja wiedze i umiejętności, które zdobyłam i rozwinęłam w swoim rodzinnym kraju. Ale czy to wystarczy? Podobno teraz śpiewa Pani bardziej dla słuchaczy niż dla siebie samej…

E.G.: To prawda, częściej i chętniej dla nich.

Czyli bardziej rzemiosło niż sztuka?

E.G.: Nie, po prostu kiedyś realizowałam swoje marzenia bardzo spontanicznie, niewinnie i dziewiczo, wiec miałam z tego więcej radości. Ale od momentu podpisania kontraktu wyraźnie odczulam, ze moje życie już w bardzo niewielkim stopniu zależy tylko ode mnie. Presja stała się większą niż radość tworzenia. To chyba niedobrze

E.G.: Kontrakt daje możliwość realizowania marzeń, ale tez wymaga wyrzeczeń na wielu płaszczyznach. Wielość obowiązków i zobowiązań potrafi się odbić na zdrowiu. Nawet na psychicznym. Wiele gwiazd nie wytrzymuje presji i ucieka w narkotyki, alkohol.

Mam nadzieję, że Pani ma zdrowsze sposoby na radzenie sobie ze stresem?

E.G.: Sposoby mam różne, aczkolwiek czasem dobrego wina do kolacji sobie nie odmawiam. Wszystko zależy od tego, jakiego typu są te negatywne emocje, z jakiego powodu się we mnie zebrały. Zawsze najłatwiej i najszybciej jest mi odnaleźć spokój, przebywając bliżej przyrody, daleko od zgiełku, daleko od ludzi, spojrzeń, komentarzy, oczekiwań czy presji. Z tego powodu miedzy innymi zdecydowałam się na kupno apartamentu pod Lizbona.

l tam Pani rezyduje na stałe?

E.G.: Właściwie nigdzie nie rezyduje na stale. Do Portugalii lecę, kiedy jestem przemęczona lub zbyt długo czymś przygnębiona. Wtedy odsypiam, boso chodzę po trawie, słucham ptaków, podglądam wiewiórki, siedzę nad jeziorem albo nad oceanem. Staram się fundować sobie taki odpoczynek regularnie! bo wtedy łatwiej mi zachować równowagą ducha. Coraz bardziej kurczy się mój wolny czas, coraz więcej ludzie ode mnie oczekuj, ja sama tez zresztą nieustannie podwyższam sobie poprzeczkę. Ścigam się sama ze sobą, by się przekonać, czy stać mnie na jeszcze więcej. No właśnie – tej presji, która sama na sobie wywieram, najtrudniej się pozbyć. Dlatego nagrywam płyty rzadko, nie tak jak wielu moich kolegów, którzy co roku wydają nowy album. Podczas promocji czy trasy koncertowej nie wymiguje się od żadnych Obowiązków, a potem czuje się wypalona i bardzo zmęczona. Wolę nagrywać rzadziej, ale za to nie niszczyć siebie… No cóż, przyroda to jeden sposób na stres. Chętnie odpoczywam też w towarzystwie dobrych, życzliwych i mądrych ludzi, których na szczęście w moim życiu nie brakuje.

Pani przyjaciele to tacy od wielu lat czy tez pozyskani stosunkowo niedawno?

E.G.: Różnie, ale wiem, do czego pan zmierza. Często pojawia się podszyte obawa pytanie – dlaczego ci ludzie mnie lubią i chcą przebywać w moim towarzystwie? Kiedyś byłam bardzo nieufna pod tym względem. Ale z kilkoma osobami przeżyłam tak różne sytuacje, tak różne stany… Krótko mówiąc, te osoby udowodniły, ze nie są interesowne. Prawdziwe intencje można odczytać w detalach.

A sytuacje odwrotne – czy poczuła się Pani kiedyś srodze zawiedziona?

E.G.: Bardzo srodze – nie. Zdarzyło się kilka rozczarowań, ale nie ma co balsamować złych wspomnień. Trzeba wyciągnąć wnioski i iść do przodu. Decyzja o kupnie domu akurat w Portugalii była świadoma i przemyślana czy tez to raczej kwestia przypadku?

E.G.: To nie jest wolno stojący dom, jak przekłamała prasa brukowa, tylko apartament letni.

Rozumiem…

E.G.: Najczęściej nie podejmuję decyzji bez zastanowienia. Chciałam nadal mieszkać w Europie. Nie chciałam być w mieście i nie chciałam żyć u kraju, w którym przez pól roku trwa zima. Myślałam o Hiszpanii – jest równie piękna jak Portugalia, ale nie tak czysta i zbyt popularna wśród turystów. Zdecydowałam się na Portugalie, ale nie zakładałam, że uda mi się znaleźć miejsce, które aż tak mnie zauroczy. Zjeździłam z kierowcą Lizbonę i okolice – w tamto miejsce trafiliśmy przypadkiem. Mieliśmy jechać gdzie indziej, ale zabłądziliśmy. Zdarza mi się działać spontanicznie, ale akurat cała okolica i sam apartament były tak drogie, ze trudno było o spontaniczność. Położony jest na terenie rezerwatu, przy jeziorze, kilka minut spacerem do oceanu. Jest bardzo zielono, panuje tam łagodny mikroklimat. Zaprzyjaźniła się Pani z sąsiadami?

E.G.: Taki z pewnymi Portugalczykami i Brytyjczykami Osoby z zupełnie innych branż niż moja. Bardzo się z tego cieszę, bo mamy dużo więcej tematów do rozmowy. Są uroczy i bezinteresowni.

Ma Pani szczęście pracować z najwyższej klasy fachowcami. Na pewno są dla Pani jakimiś autorytetami w swoich dziedzinach. A wzorzec moralny?

E.G.: Nie mam. Jedyne, co prowadzi mnie przez cale życie, to silne poczucie sprawiedliwości i tego, co jest dobre, a co źle. To z jednej strony dobrze, bo pomaga mi dokonywać lepszych wyborów życiowych. Źle, bo jestem bardzo krytyczna nie tylko wobec siebie, ale i wobec innych. Czasem zapominam, ze jesteśmy tylko ludźmi, ze mamy gorsze dni, prawo do błędów i słabości. Staram się być najlepsza „wersja człowieka”, jaka tylko jest możliwa. Staram się nie robić ludziom przykrości, nie zostawiać w nikim żalu, a wyrzutów sumienia w sobie. Staram się służyć ludziom. Dawać im radość i zabiegać o ich uśmiech. Ale niestety, przez to, że wiele oczekuję od siebie, mam też wysokie wymagania w stosunku do innych i to jest moje nieszczęście. Nikt nie powinien patrzeć na postępowanie innych, mierząc ich swoją miarką. Staram się rozumieć ludzi i zawsze potrafię sobie wytłumaczyć czyjeś postępowanie, zakładając, ze ta osoba nie miała złych intencji. Jednak i tak uważam, że każdy powinien się starać być jak najlepszy i to przez całe życie – nie chwilami, nie czasami, tylko stale. Zwłaszcza wtedy, kiedy się ma gorszy dzień. Nie sztuka jest być komuś pomocnymi kiedy samemu jest się na fali.

Przymierza się Pani do nowej kariery – filmowej…

E.G.: (śmiech) Muszę sobie rzucać kłody pod nogi, bo jak jest zbyt łatwo, to się nudzę…

Występ w serialu „Na dobre i na złe” to tylko epizod czy zapowiedź aktorskiej przyszłości Edyty Górniak?

E.G.: To zależy od oceny ludzi. Jeżeli uznają, ze postać, która grałam, była autentyczna i przekonująca, to zacznę się zastanawiać, czy nie warto rozwijać się w tym kierunku. Natomiast jeżeli uznają, ze było to przeciętne, to nie będę robiła nic na siłę i zostanę przy tym, co już umiem.

Zagrała Pani w tylko jednym odcinku?

E.G.: Tak, w 93.

Jakie to było doświadczenie?

E.G.: Nieprawdopodobne. Po pierwsze, ogromnie się cieszę, ze mogłam zadebiutować u takiego reżysera jak Maciej Dejczer. Po drugie, bardzo chciałam poznać aktorów tego serialu. A po trzecie, to mój ulubiony współczesny polski serial – najlepiej realizowany, udźwiękowiony, zmontowany i najciekawszy. Pomyślałam, że ten debiut będzie dla mnie o tyle bezpieczny, ze odbędzie się na małym ekranie.

A tego, że kreowana przez Panią postać będzie przez widzów Identyfikowana z Panią samą, nie boi się Pani? Nika Werner jest piosenkarka, która trafiła do szpitala, bo próbowała popełnić samobójstwo…

E.G.: No tak, obawiam się, ze ludzie niestety będą mnie z nią identyfikować. Żeby moja postać była wiarygodna, musiałam wcielić się w Nike, tym samym skazując się na komentarze nieżyczliwych mi osób, jakobym miała za sobą podobne doświadczenie i dlatego byłam w tej roli przekonująca. Chce się pan założyć, że tak będą pisać? (śmiech) Nie zostawiajmy niedomówień – ma Pani na koncie próby samobójcze? E.G.: (śmiech) Nie, nie mam.

Rozmawiał: Igor Stefanowicz



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑