Maxim

Opublikowano 1 czerwca 2002

1

Maxim (06/2002)

Profesjonalistka

Najpierw Edyta udzieliła nam szczerego wywiadu. Potem wystąpiła w ekskluzywnej sesji dla naszego magazynu. Zauroczyła wszystkich luzem, dowcipem i niesamowitym wręcz profesjonalizmem. Przy niej nawet my, totalni bałaganiarze, staliśmy się profesjonalni. Zresztą, co tu gadać. Popatrzcie na te zdjęcia!

Czy lepiej uczyć się od mężczyzn będąc z nimi czy też na błędach popełnionych wówczas gdy się z nimi było?

Oczywiście, że lepiej przy okazji związków z nimi. Nie można nauczyć się życia teoretycznie. Trzeba praktykować. Pozwalać sobie na związki udane i nieudane.

A jak to jest z Edytą Górniak?

Wydaje mi się, że kobiety są bardziej świadome partnerstwa i odpowiedzialności za słowa i czyny, które w związkach są przecież obietnicą. Trudne związki uświadomiły mi, czego w życiu pragnę najbardziej, a czego na pewno chcę uniknąć.

Zawsze winien jest mężczyzna?

O nie! Kobiety potrafią być w związku marudne, zazdrosne, nie inspirujące i nadopiekuńcze. Ale mężczyźni są z natury bardziej egoistyczni i mnie poważnie traktują przywiązanie i lojalność. A czasem są po prostu niedobrze wychowani.

Ostatnio jednak prasa kreuje Cię na pożeraczkę męskich serc. Jesteś modliszką?

(śmiech) A wyglądam?

Co powiesz na taki tytuł: „Złamałam mu serce”? To brzmi groźnie?

No, kilak serc złamałam. Przyznaję się.

Naprawdę potrafisz być okrutna?

Potrafię nie dać się oszukiwać.

Możemy porozmawiać o wieku?

Oczywiście. Mamy XXI wiek…

O Twoim wieku. Jak z perspektywy niemal 30 lat życia i kilkunastu lat bycia na scenie oceniłabyś miejsce w jakim sie dziś znalazłaś? Twoi znajomi mówią, że jesteś dziś bardziej uporządkowana. Co Ty na to?

Myślę, że rozwijam się i zmieniam przez całe życie, tak jak każdy człowiek. Być może jednak moje tempo życia i ilość pouczeń, jakie systematycznie funduje mi życie, przyspiesza nieco mój rozwój. Mam nadzieje, ze zawsze na lepsze. Lubię nas sobą pracować.

Korzystasz w tym swoim dojrzewaniu z doświadczenia innych?

Zdarza mi się, choć jestem dobrym obserwatorem i najczęściej to mi wystarcza.

A jak z Twoim uporządkowaniem w życiu codziennym?

Różnie. Na ogół jestem osobą zorganizowaną, ale są okresy, kiedy ilość pracy mnie przerasta, wtedy wiem tylko, jaka jest pora roku.

Jak długo pakujesz walizkę?

20 minut. Przy czym nie robię tego chaotycznie. pakując się od razu segreguję dokumenty i ubrania na popołudniowe spotkanie, wieczorne i na następny dzień. Oszczędzam w ten sposób czas na kolację lub spacer po przylocie na miejsce.

Jest taka teoria, że kobieta około trzydziestki wchodzi w swój najlepszy wiek, kiedy jest idealna równowaga między jej doświadczeniem, wiedzą o życiu i jej seksualnością. Odpowiada Ci ta teoria?

Nie wiem, czy mi odpowiada, ale muszę sie z nią zgodzić. Mam 29 lat i wrażenie, że dopiero od niedawna zaczęłam swoje życie w pełni. Dopiero od niedawna tak naprawdę czuję się kobietą. Od niedawna jestem świadoma pewnych mechanizmów w życiu, których nie rozumiałam wcześniej i to wszystko razem dało mi ogrom siły i spokoju.

Z wywiadów, których udzielasz, wyłania się dwoista natura Edyty Górniak.

Tylko dwoista? (śmiech) Mam ich co najmniej kilka.

Z jednej strony masz ciągoty niemal metafizyczne, a z drugiej mocno stąpasz po ziemi. Gdzie Ci bliżej?

Słuszna obserwacja. Choć są to skrajności, obie te sfery są dla mnie równie prawdziwe i równie ważne. Mam kilka cech, które teoretycznie wzajemnie się wykluczają. Chociażby silna potrzeba podróżowania, odkrywania nowych miejsc, poczucia stabilizacji, harmonii i spokoju. To bywa męczące, bo czasem ścieram się sama ze sobą, ale też ma pozytywny, istotny wpływ na to, jak tworzę. Poza tym te skrajności nigdy nie pozwalają mi się ze sobą nudzić.

Czy ten „skrajny sposób życia” jest słyszalny w Twojej muzyce?

Z pewnością. Choćby na mojej nowej płycie „Perła” – szalenie barwnej i oplecionej wieloma emocjami.

Jak Ci się udało namówić do współpracy przy tej płycie Edytę Bartosiewicz, która jeszcze nie tak dawno zarzekała się, że nie będzie współpracować z innymi artystami?

Podobno nasz pierwsza rozmowa o tym zdecydowała, jak powiedziała mi później Edyta. Spotkałyśmy się jeszcze potem kilak razy. Dużo rozmawiałyśmy, porównując nasze życiowe doświadczenia i wnioski. Przyznam, iż nie wierzyłam, że przekonam ją do siebie. Wiem, że branża muzyczna bardzo zmieniła obraz mojej osoby, więc musiałam założyć, że nawet nie dojdzie do naszego spotkania. W efekcie Edyta napisała dla mnie dwa tak piękne teksty, że kiedy przeczytałam je po raz pierwszy ,nie potrafiłam oddychać.

Ostatnio zadebiutowałaś też w filmie. To jednorazowe wydarzenie czy też zapragnęłaś sprawdzić się na innym polu?

Udział w „Na dobre i na złe” potraktowałam po trosze jako chęć sprawdzenia się, ale też jako zabawę. Od emisji tego odcinak dostałam do przeczytania kilka scenariuszy, ale na razie nic mnie nie kusi.

Ale, jak sama doświadczyłaś, nie jest to lekki kawałek chleba.

Owszem. W dodatku ryzykuje się utratę szacunku, tak jak stało się po premierze filmów z udziałem Mariah Carey czy Britney Spears. Trzeba być nieprzeciętnym artystą, żeby sie udało, tak jak udaje się Barbrze Streisand czy Jennifer Lopez.

Bycie artystą wiąże się nie tylko ze sztuką, ale i z pewną formą publicznego obnażania się…

Mhm, ja to nazywam emocjonalnym striptizem.

OK. Striptiz. Jakie są granice tego striptizu, jeśli chodzi o wywiady?

Niektórzy dziennikarze mylą swoją profesję z zawodem ginekologa… (śmiech). Są pewne sfery intymności i pewne granice etyki, które zbyt często są przekraczane.

Złe wspomnienia?

Coś w tym rodzaju. Jesteś szczera i prawdziwa na scenie, bądź szczera i prawdziwa w wywiadach. I byłam szczera, ale niektórym z dziennikarzy mało było mojej szczerości. Zaczęli żaglować słowami i wydarzeniami, aż pogubili się zupełnie i pewnego dnia już nikt nie wiedział, kim tak naprawdę jest Edyta Górniak. Zapomnieli, gdzie zaczęły się kłamstwa. Wymyślili sobie osobę, którą nazwali tylko moim imieniem i nazwiskiem. Nie zgadzała się nawet data urodzenia.

Ale uporałaś się z tym jakoś?

Chyba pokora mnie ocaliła. Poza tym moi fani od lat niezmiennie okazują mi ogromnie dużo ciepła i troski, ich wsparcie też bardzo się wtedy liczyło. Przeczekałam, nie dałam się sprowokować, aż pewnego dnia dziennikarze i fotoreporterzy przyznali mi swoją nagrodę i od tamtej pory wszystko się zmieniło. W końcu jednak zyskała ich szacunek, który teraz okazują mi na każdym kroku. A i ja chętniej z nimi współpracuję.

Sytuacja zmierza do ideału?

No, niezupełnie. I dziś zdarzają się, nazwijmy to: „dziwne sytuacje”.

Na przykład?

Na przykład, ostatnio pewien dziennikarz, mężczyzna, i to nie z brukowca, patrząc mi prosto w oczy, bez wahania i skrępowania zadał mi pytanie: „Jakiego koloru były Pani majtki na Wiktorach?”. Gdybym nie była osobą publiczną, a jedynie kobieta, spoliczkowałbym go. Ale uśmiechnęłam się tylko i zachęciłam do uruchomienia wyobraźni, i do tego, żeby zamiast słowa majtki używał na przyszłość słowa bielizna, mógłby tym np. oszukać, że ma klasę. Ciekawe pytanie, nie sądzisz?

Nazwijmy rzeczy po imieniu: po prostu bez klasy.

Zawsze wydawało mi się, że lojalnym nie można być wobec całego świata, trzeba sobie wybrać osoby, które chce się tak traktować, ale szacunek powinien być naturalną podstawą komunikacji i wzajemnych relacji. Szkoda, że takt nie jest dzisiaj w modzie, prawda?

Rozmawiał Andrzej Ignatowski
Zdjęcia Tomasz Drzewiński



Komentarze




One Response to Maxim (06/2002)

Dodaj komentarz

W górę ↑