Twój styl

Opublikowano 1 kwietnia 2002

0

Twój styl (04/2002)

Edyta Górniak w oczach Małgorzaty Domagalik

Jaka jest Edyta Górniak? Naprawdę nie wie nikt. O sile, słabościach i poruszeniach serca piosenkarki, z którą łączy ją niezwykła nić porozumienia, pisze Małgorzata Domagalik.

Parę lat temu po wyjątkowo brutalnym ataku prasowym, który okazał się nieudaną próbą zrzucenia gwiazdy z piedestału, zbulwersowana napisałam felieton Komu przeszkadza Edyta Górniak? Nie mogłam pojąć, że to wszystko, co w świecie show-biznesu jest atutem: talent, uroda, profesjonalizm, popularność, wymierne sukcesy, nagle staje się aktem oskarżenia. Edyta dostała po głowie za to, jakoby z prawdy o sobie świadomie czyniła afrodyzjak. Opium dla fanów.

Od tego momentu miała we mnie kogoś, kto zaakceptował ją bezwarunkowo. Bez względu na to, czy jest kapryśna, czy jest na szczycie list przebojów i czy lubią ją koleżanki. Była tego warta. Nawet nie wiem, czy Edyta lubi amerykańską gwiazdę gospel Mahalię Jackson, ale wiem, że zrozumie, co mam na myśli, gdy zacytuję jej słowa: „Łatwo jest być niezależną, kiedy ma się pieniądze. Ale być niezależną, kiedy się nie ma niczego, to sprawdzian Pana”. Edyta miała wielki talent, ale czy do końca zdawała sobie sprawę z tego, na co się porywa? Siedemnastolatka z pro-winq’i, bez ustosunkowanych rodziców, z jedną parą butów i bez matury w kieszeni? „Małgorzata, ja tylu rzeczy nie wiedziałam. Marzyłam o śpiewaniu, o scenie, o angażu do Metra, ale gdy tylko ktoś mnie o coś pytał, był ciekaw mojego zdania, wpadałam w panikę. Chciałam schować się przed całym światem”. Zamiast jednak zwinąć żagle i wrócić tam, skąd przyszła, Edyta podjęła kolejne wyzwanie: muszę wygrać sama z sobą. Do dziś odnoszę wrażenie, że chociaż nie boi się już tego, co przyniesie jej los, to stale coś sobie udowadnia. Że jest najlepsza? Nie, to byłoby za proste. Edyta bez przerwy przekonuje samą siebie, że zasługuje na sukces. Jest spokojniejsza i nie pielęgnuje urazy, ale nadal nie radzi sobie, gdy jest krytykowana. Nie za to, jak śpiewa i wygląda, ale za to, kim jest. Żali się: „Ludzie atakują mnie, żeby zagłuszyć własne niespełnienia”. Jak mała dziewczynka, która nie zna reguł gry obowiązujących na tym świecie, marzy: „Chciałabym raz, tak przypadkiem, usłyszeć o sobie: może jeszcze coś z niej będzie, przecież już wiele się nauczyła”. Niedawno podczas koncertu w radiowej Trójce Zbigniew Boniek, którego była gościem, powiedział do mikrofonu: „Tak się cieszę, że panią poznałem, a straszyli, że stroi pani fochy i nie przyjmie zaproszenia”.

Edyta, jak mało kto, dokładnie wie, kim chce być. Także wtedy, gdy ledwo okryta paskiem materiału na biodrach i z włosami opadającymi na mocno umalowaną twarz kończy ujęcie do nowego teledysku i dostaje brawa od ekipy. Mogą za nią nie przepadać, ale już nie mają wątpliwości, że pracują z gwiazdą i na gwiazdę. Muszą uważać, żeby na planie nie było przeciągów, opóźnień i że jak trzeba, to jeden dubel będą powtarzać tysiąc razy. Edyta wie, jaki efekt chce uzyskać, nigdy natomiast nie jest pewna, czy tak samo zostanie on odebrany przez innych. Nieustanne wątpliwości to jej słabość, ale i siła. Bez nich nie idzie się do przodu. Waha się, nie jest przekonana, poprawia, słucha opinii, a i tak decyzję podejmuje sama. To zdjęcie, ten ruch, ta sukienka, ten uśmiech. Manipulacja? Nie, zawodowstwo.

Edyta wie również, jak trudno wyrwać się z medialnych ram i wymazać raz nieopatrznie wypowiedziane, nawet jeśli szczere, słowa: „Albo seks, albo śpiewanie”. Czy aby jednak Edyta nie powiedziała wówczas na głos tego, o czym coraz częściej szepczą między sobą kobiety? Zwłaszcza te, które robią karierę. Są tak zmęczone, że przestają mieć ochotę na seks. One szepczą, Edyta to powiedziała. Szczerość nie do wybaczenia? Nic więc dziwnego, że gdy po raz setny pytają ją, kiedy wreszcie będzie miała dziecko, prowokuje: „Jutro po południu, o osiemnastej”. Pojętna uczennica.

Gdy zaprosiłam ją do programu Mieszane uczucia, przyszła w dżinsach, kusym sweterku i adidasach. Co jakiś czas pytała, czy dobrze wygląda. Dlatego że jest próżna? Nic z tego. Profesjonalistka taka jak ona wie, że nawet gwieździe nie powinno się świecić czoło. Była naturalna, uśmiechnięta, a mimo to mężczyźni w studiu patrzyli na nią tak, jakby była poza ich zasięgiem. Nie mylili się. I to nie dlatego, że Edycie podoba się Jeremy Irons, a zwłaszcza sposób, w jaki patrzy na Lolitę, ale dlatego, że nie potrafili zobaczyć w niej normalnej dziewczyny. „Ona przynosi pecha w miłości” – brzmiał ich werdykt. Nie interesowało ich, że skoro Edyta nie oszczędza tych, z którymi kiedyś była, to tym samym nie oszczędza siebie. Byli niewierni, czyli była zdradzana. Byli egoistyczni, czyli była wykorzystywana. Nie miała w nich oparcia, czyli była samotna. Psychiczny ekshibicjonizm? Nie, odwaga, i to w świetle reflektorów, bycia tym, kim się jest. Zauważyłam, że wyraźną przyjemność sprawił Edycie fakt, że ten, któremu kiedyś prasowała koszule, wreszcie ją docenił. Złożył samokrytykę, zaoferował przyjaźń. Jak mi sam wyznał, Edyta bardzo wydoroślała i dziś wie o życiu więcej niż on. Kiedy ostatnio jadłyśmy kolację u Japończyka, Edyta przekonywała mnie, że dopiero teraz zaczyna życie i coraz rzadziej boi się być szczęśliwa. Naturalną koleją rzeczy w naszej rozmowie pojawili się mężczyźni. Zadzwoniła komórka. Edyta nie ma już smutnych oczu, którymi przed chwilą się martwiła. Nie byłaby jednak sobą, gdyby natychmiast nie dodała, że najbardziej jej brakuje spokoju w sercu. Już wiem, kto dzwonił, kim jest i jak wygląda. Dochowam tajemnicy. Mimo to z satysfakcją starszej siostry doceniłam jej świetny angielski i to, że coraz mniej w niej dziecka, a coraz więcej kobiety. Chociaż nadal jest równie przekonująca jako niewinna panienka, jak i sięgająca po swoje lwica. Powiedziała mi kiedyś, że chce, by ludzie nie patrzyli na nią jak na cukierek, ale by widzieli w niej prawdę.

Najwyższy czas, żeby spotkała kogoś na życie, kogoś, komu będzie mogła bezgranicznie zaufać. Kogoś, kto będzie na tyle dorosły, że potrafi pokochać gwiazdę i zaakceptuje ją bezwarunkowo. Na razie Edyta przy każdej sprzyjającej okazji bawi się w dom. Ma dość hotelowych pokoi, więc mieszka u przyjaciół. Czasami odprowadza ich dzieci do przedszkola, chodzi z nimi na spacer. Smakuje normalność, której nigdy tak naprawdę nie doświadczyła. W tym roku będzie miała trzydzieści lat. Czy jest na nie przygotowana? Czy jest już prawdziwie niezależna? Czy potrafi sama sobie dać poczucie bezpieczeństwa? Czy sama siebie zaakceptowała? Życzę jej tego.

Gdy dziś rano pojawiła się w hotelowym lobby, wyglądała jak Audrey Hepburn ze Śniadania u Tiffany’ego. Czarny kapelusik i ciemne okulary. Pijemy herbatę, a ona, jedząc kogel-mogel, zapewnia mnie, że wszystko, co do tej pory wydarzyło się w jej życiu, to rozgrzewka. Przyszedł czas na egzamin i dopiero teraz prawda wyjdzie na jaw. Wybucha śmiechem. Zmieniamy więc temat i rozmawiamy o małych biszkoptach posypanych makiem i przełożonych marmoladą. Najlepszych ciastkach świata. Edyta z niewinnym uśmieszkiem pyta: „Małgorzata, ty chyba nie wierzysz, że mężczyznę, którego kocham, mogłabym trzymać na miłosnej diecie?” Naprzeciwko mnie siedzi fajna, naturalna w swojej bezpośredniości dziewczyna. Patrzą na mnie jej bystre czarne oczy. Oczy gwiazdy. Nie muszę pytać, ile łez wypłakały, żeby pewnego dnia mogła narodzić się z nich perła. Na tym właśnie polega nasza nić porozumienia.

Tekst: Małgorzata Domagalik



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑