Ustawka, ustawka, ustawka.
Całe te czteroodcinkowe eliminacje to była jedna wielka ustawka. Jak tylko je ogłoszono, już pierwszego dnia zaczęliśmy tutaj pisać, że wygra Alicja, i dokładnie tak się stało.
I jeszcze ta zasada, że w razie remisu decydujący głos należy nie do telewidzów, tylko do jurorów.
Powinno być na odwrót.
Skoro piosenkę Alicji napisali autorzy
Anyone I want to be,
Superhero i
Ramię w ramię, to spodziewałem się czegoś bardziej energetycznego, a tymczasem dostaliśmy utwór "filmowy", jakby połączenie
Skyfall Adele,
Grateful Edyty,
Flashlight Kasi Moś i
Rise like a phoenix Conchity. Widać, że ten team Lanberry, Patryk Kumór i Dominic Buczkowski-Wojtaszek konsekwentnie tworzy piosenki nieoryginalne, nie ma u nich nowatorstwa, tylko jest pewien szablon. Co oczywiście nie znaczy, że to są złe piosenki.
Wykonanie
Empires mnie nie powaliło - to nie był występ na miarę zwycięstwa.
Gdyby to ode mnie zależało, wysłałbym z tej dzisiejszej trójki na Eurowizję Alberta. Chłopak jest uroczy, dobrze zaśpiewał, ma niezłą piosenkę (zresztą w stylu
Friend of a friend sprzed roku), choć też nieoryginalną.
Dereń wypadła dzisiaj dobrze, trochę mi jej żal, że była ostatnia i u jury, i u telewidzów.
Nie wierzę, byśmy w tym roku zwojowali coś na Eurowizji z
Empires, ale i tak trzymam za Alicję kciuki.