Filipinka

Opublikowano 1 kwietnia 2002

0

Filipinka (04/2002)

Edyta Górniak wzbudza wielkie emocje: od uwielbienia po nienawiść. Sama mówi, ze miarą sukcesu jest liczba wrogów. Jednak jej sukces może być mierzony milionami płyt i fanów na całym świecie. Ostatnio wydała nową płytę pt. „Perła”.

Dobra wróżka babcia

W szkole miała kłopoty z powodu ciemniejszej skóry: jej ojciec jest Cyganem. Edyta często mówi, że po nim odziedziczyła cygańską duszę, słabość do podróży i talent muzyczny. Przyszłość wywróżyła jej babcia.

Filipinka: Podobno babcia dała Ci imię po Edith Piaf. Czy wierzysz w przeznaczenie?

Edyta Górniak: Tak, wierzę. Moja babcia przez lata była jedyną osobą, która mówiła, że będę piosenkarką. Miałam mieć na imię Anna, ale ponieważ ona bardzo ceniła Edith Piaf, postanowiła nadać mi imię po niej. Podobno spierała się z moimi rodzicami, którzy upierali się przy Ani. A babcia chciała, żebym śpiewała tak pięknie jak Edith Piaf i żebym była tak kochana przez ludzi jak ona.

F.: A co chciałabyś robić, gdybyś nie została piosenkarką?

E. G.: Mogłabym, na przykład, być kelnerką. Oczywiście, pod warunkiem, że jedzenie byłoby znakomite i mogłabym namawiać do zjedzenia czegoś z przekonaniem. To chyba mile: ktoś przychodzi, jest głodny, zmęczony, zestresowany i można go pocieszyć uśmiechem i ulubiona potrawą. Myślę, że można lubić ten zawód.

Marzenia do spełnienia

Jako mała dziewczynka często bawiła się w „festiwal”. Przekradała się do amfiteatru w Opolu, w którym mieszkała, i udawała, że występuje na scenie. Już wkrótce miała zespół, z którym śpiewała na dyskotekach. Zarobione w ten sposób pieniądze oddawała mamie.

F.: Czy spełniły się Twoje dziecięce wyobrażenia o byciu piosenkarką? A może przeżyłaś rozczarowanie?

E. G.: Potwierdziło się to, że muzyka daje ludziom ogromnie dużo radości, wzrusza, pociesza i bawi. Mimo że byłam wtedy tylko dzieckiem, czułam, że muzyka może zmieniać ludzi na lepsze i pomagać im żyć trochę przyjemniej i piękniej. Natomiast wszystko, co się za tym kryje, całe zaplecze, przygotowania, ilość pracy, którą trzeba włożyć, wygląda zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałam. Chęć dawania siebie jest okupiona poświęceniem i wyrzeczeniami, zanim kiedykolwiek zostanie zauważona czy doceniona. To nie znaczy, że narzekam. Czy to nie jest nielogiczne?

F.: Pamiętasz swoje pierwsze wyjście na prawdziwą, dużą scenę?

E. G.: Oczywiście, że pamiętam. Razem z kolegami z internatu pojechałam do wrocławskiej Hali Ludowej na koncert różnych polskich gwiazd. Chciałam zobaczyć Papa Dance, ale mimo zapowiedzi nie przyjechali. Był za to zespół Kombi, który również uwielbiałam, znałam cały ich repertuar. Podczas koncertu zaczęłam komuś opowiadać o tym, jak bardzo lubię Kombi, i ta osoba zaprowadziła mnie do ich garderoby. Zespół czekał na jakieś dziewczyny z chórków lub tancerki. Ponieważ nie dojechały, zapytano mnie, czy zechciałabym wystąpić. Oszołomiona i zdziwiona zgodziłam się bez namysłu. Kilka minut później stanęłam na wielkiej scenie, przerażona kilkutysięcznym tłumem. Miałam 14 lat. Anegdota ma swój finał: powiedziałam liderowi Kombi, ze mam na imię Sandra. Tak na mnie mówili w szkole, bo bardzo lubiłam Sandre – piosenkarkę austriacka. Kilka lat później, gdy grałam już w „Metrze”, nagrywaliśmy coś w studiu S4. Okazało się, że tuż po nas sesje ma właśnie Kombi. Chłopaki zauważyli mnie i wszystkie osoby, które mnie znały z „Metra”, nagle usłyszały: „O Boże! Sandra!? Co ty tu robisz?”. Musiałam się później tłumaczyć z tego małego oszustwa. Było śmiesznie.

F.: Od początku byłaś porównywana do innych gwiazd. Może nie do Sandry, ale do Whitney Houston, Marian Carey, Celine Dion. Chyba musi Cię to bardzo denerwować…

E. G.: Na początku były to dla mnie ogromne komplementy, ale z czasem, kiedy starałam się zapracować na swoje nazwisko, bywało to irytujące. Dzisiaj godzę się na takie porównania tylko w krajach, w których moja muzyka nie jest dość popularna. Dziennikarze potrzebują ich dla ułatwienia, to naturalne.

Trudne wybory

Kariera Edyty nabrała rumieńców, gdy cała Polska zobaczyła ją w telewizyjnym programie „Śpiewać każdy może”. Wkrótce potem wystąpiła w Opolu, tym razem na prawdziwym festiwalu. Punktem przełomowym było jednak „Metro”.

F.: Aby grać w „Metrze”, musiałaś rzucić szkołę. Z pewnością był to dla Ciebie trudny wybór. Zrobiłabyś to jeszcze raz?

E. G.: Wiedziałam, że przerwa w szkole oznacza niemożność powrotu do niej. Bardzo się bałam, że jeśli nie przejdę przez kolejne eliminacje u Józefowicza, nie będę miała dokąd wracać.

F.: Jednak postawiłaś wszystko na jedną kartę…

E. G.: Tak, i od tamtej pory nie boję się wyzwań i trudnych decyzji. Ponieważ eliminacje odbywały się w czasie wakacji, wyjechałam do Warszawy z myślą, że będę tam tylko przez chwile i we wrześniu wrócę do szkoły. Okazało się jednak, ze przeszłam wszystkie etapy i dostałam angaż w teatrze. Pamiętam trudne, nocne rozmowy z rodzicami. Podziwiam ich za to, że mi zaufali. Nie jestem pewna, czy gdybym miała siedemnastoletnią córkę, pozwoliłabym jej przerwać naukę i rozpocząć pracę i życie na własną rękę.

F.: Ty jednak wygrałaś. To jest jak los na loterii.

E. G.: Czułam, że jeśli nie wykorzystam tego, co ofiarowuje mi życie, to zawsze będę się bała ryzyka. A w tym zawodzie nie wolno się bać. Czasami trzeba postawić wszystko na jedna kartę. To był mój pierwszy raz i zarazem początek lawiny podobnych sytuacji.

Wszystko co najlepsze

„Metro” było dla niej „uniwersytetem piosenkarstwa”. Wkrótce potem przyszły sukcesy: nagrania, drugie miejsce na festiwalu Eurowizji, występy z wielkimi gwiazdami, takimi jak Jose Carreras, wreszcie kontrakt światowy. Edyta wydała właśnie drugą międzynarodową płytę zatytułowaną „Perła”.

F.: Pojechałaś do Anglii, gdzie byłaś debiutantka. Jak udało Ci się namówić do współpracy znanych producentów, którzy nagrywali z gwiazdami pokroju George’a Michaela?

E. G.: Oczywiście nie prowadziłam rozmów z biznesmenami. Po prostu starałam się, tak jak wcześniej w Polsce, być profesjonalna, zdyscyplinowana, obowiązkowa i śpiewać najlepiej jak potrafię. Miałam dużo szczęścia.

F.: Starasz się podążać za trendami, by podbić cały świat?

E. G.: Nie robię niczego za wszelka cenę. Jeżeli na mojej płycie pojawiają się elementy r&b czy flamenco, to po prostu dlatego, że sama fascynuję się taką muzyką.

F.: Nie komponujesz ani nie piszesz tekstów. Co sprawia, ze możesz identyfikować się z tym, co śpiewasz?

E. G.: Przed realizacją płyty dużo rozmawiam z kompozytorami i autorami tekstów. Opowiadam im o swoich spostrzeżeniach, o tym, czym chciałabym się podzielić z publicznością, jak widzę świat, jak rozumiem ludzi. Tak wyglądała moja współpraca z Edyta Bartosiewicz, która ofiarowała mi dwa przejmujące teksty na tę płytę. Piękne teksty napisał dla mnie także Rysio Kunce, który wcześniej współpracował z Natalką Kukulską. Wydaje mi się, ze „Perła” jeszcze bardziej oddaje moją osobowość niż poprzednie płyty. Podzieliłam się na niej wszystkim, co mam najlepsze.

Nie boję się schizofrenii

Edyta nie próżnuje. Nie tylko nagrała płytę, ale wystąpiła także w serialu „Na dobre i na złe”. Zagrała tam… piosenkarkę. To jej filmowy debiut.

F.: Poważnie myślisz o aktorstwie?

E. G.: Na razie nie jest tak, ze budzę się i zasypiam z ta myślą. Udział w „Na dobre i na złe” był dla mnie kuszący, bo to mój ulubiony serial telewizyjny. Ma dobry scenariusz, obsadę, scenografie, montaż, światło i dźwięk. Pomyślałam, że jeśli mam zadebiutować, to może właśnie w serialu, który lubię. Poczekam na komentarze i zastanowię się, czy chcę rozwijać w tym kierunku. Może zagram w jakimś poważniejszym filmie kinowym.

F.: W piosenkarstwie trzeba być naturalnym, szczerym i otwartym, natomiast aktorstwo to ciągłe udawanie. Czy nie boisz się, że nadmierna identyfikacja z graną postacią może być dla niezawodowego aktora niebezpieczna?

E. G.: Może tak być, ale czy to ma jakieś znaczenie, jeśli moja praca uraduje chociaż kilka osób?

Rozmawiał Bartek Raczkowski



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑