Sukces

Opublikowano 1 maja 2003

0

Sukces (05/2003)

Zakochana i niewidzialna

„Proszę Pana o jeszcze chwilę cierpliwości, cały dzień nam się przesuną i uciekła mi przerwa na posiłek. Poczeka Pan 15 minut?” Edyta Górniak jest uroczą kobietą, więc cierpliwie czekałem, aż wróci z obiadu. Nie mogłem przecież dopuścić, by artystka, której nowa płyta Invisible ukazała się w dwudziestu trzech krajach, cierpiała głodowe katusze. Zwłaszcza, że ostatnimi czasu nie narzekała na brak stresów…

Co było dobrego na obiadek?

Ziemniaczki, mięsko, warzywka.

Stosuje pani jakąś dietę?

Właściwie nie, choć unikam fast foodów. I mam ulubioną kuchnię – japońską. Lubię kuchnie azjatyckie, ale polską też uwielbiam.

Rozumiem, że lubi pani kuchnię bardziej od strony jedzenia niż przygotowywania posiłków?

Ostatnio obudziła się we mnie pasja do gotowania – oczywiście, na razie się uczę, ale z radością potrafię spędzić w kuchni dosłownie cały dzień. Natomiast nie umiem podać nazw moich potraw, bo to na ogół kulinarne eksperymenty. Podobno są smaczne, ale może smakują jedynie z miłości. Ostatnio jednak jadam zazwyczaj w hotelach. W Niemczech mają dobrą wędlinę – podobną do polskiej więc korzystam  z tego, bo w Wielkiej Brytanii wędliny są niezbyt smaczne.

Ten rok zaczęła pani od działań promocyjnych w Niemczech… Tęskni pani za Polską?

Nie tęsknię na tyle, żeby mnie to rozpraszało w codziennym życiu. Ale muszę raz na jakiś czas przyjechać do Polski, żeby spotkać się z przyjaciółmi, przytulić do bliskich mi osób, spędzić czas z fanami, pójść do ulubionych miejsc, poplotkować.

Przyjeżdża pani prywatnie czy służbowo?

Najczęściej służbowo, co zawsze powoduje jakieś zaległości towarzyskie. Nawet jeśli jestem w Polsce nieoficjalnie, nie pozostaje to długo tajemnicą.

Po promocji w Niemczech czuje pani więcej zmęczenia czy satysfakcji?

Zdecydowanie więcej zmęczenia, co nie znaczy, że brakuje satysfakcji. Zostałam przyjęta bardzo ciepło, pozytywne reakcje przerosły nasze oczekiwania – moje, wytwórni płytowej i menadżera.

Płyta Invisible 31 marca miała premierę w 23 krajach. Ale my już znamy te piosenki?

Płyta Invisible jest odpowiednikiem polskiej Perły, tak więc polska publiczność już miała szansę usłyszeć te piosenki. Ale zawsze staram się wyróżnić polską publiczność i dawać im coś, czego nigdzie indziej nie ma, dlatego powstała Reedycja Perły zawierająca kilka piosenek, których żadna inna wersja mojej płyty na świecie nie będzie miała.

Będzie międzynarodowa trasa koncertowa?

Mam nadzieję, choć jeszcze za wcześnie na takie plany. Mam dopiero za sobą pierwszą turę promocyjną – w Szwajcarii, Austrii i Niemczech. Teraz będę leciała do Portugalii, Norwegii i Szwecji.

Jak pani jest przyjmowana przez zachodnie media? Jako egzotyczna artystka z Polski czy po prostu Europejka, która fajnie śpiewa i zaraz będzie gwiazdą?

Myślę, że jestem przyjmowana trochę egzotycznie. Obserwując duet Rosjanek Tatu miałam wrażenie, że media podświadomie spodziewały się jakiegoś zaaranżowanego skandalu również z mojej strony. Szczerze mówiąc, nawet nie musiałam się specjalnie wysilać, bo relacje korespondentów zagranicznych przebywających w Polsce doniosły o absurdalnej plotce – mojej rzekomej ciąży z prezydentem naszego kraju. Było mi przykro słyszeć, w jakim świetle prasa międzynarodowa postawiła polskie elity polityczne w przededniu wejścia naszego kraju do Unii Europejskiej.

Próbowała pani dociekać źródłem plotki o prezydencie i pani, żeby oddać sprawę do sądu?

Nie. Szkoda mi na to czasu i energii. Właściwie żałowałam tylko tego, jak wielu ludzi w nią uwierzyło. Byłam zdziwiona, że Polacy dali się złapać na ten haczyk. Tak czy inaczej, ta plotka z pewnością przyniosła więcej przykrości państwu Kwaśniewskim niż nam.

Krzywdząca plotka, o której mówimy, i sprawa z wykonaniem polskiego hymnu na mistrzostwach świata w piłce nożnej – czy te dwa wydarzenia sprawiły, że ubiegłego roku nie wspomina pani najlepiej?

Nie był to łatwy rok i nie oszczędził mi przykrości. Jednak wydarzyło się tak wiele ważnych albo nawet ważniejszych dla mnie rzeczy, że cały rok się zrównoważył. Choćby to, że cały zeszły rok okazał się bezpieczny dla wszystkich mich bliskich. Poza tym co wielu latach oczekiwań urodziło się dwoje dzieci w dwóch zaprzyjaźnionych mi rodzinach. Ponadto Perła została przyjęta z ogromnym entuzjazmem, a mój recital w Opolu ciepło komentowany. Więc rok 2002 będę wspominała raczej dobrze, chociaż wstrząsnęły mną na pewno reperkusje mojego występu w Korei. Zoś co do plotek, myślę, że odkąd nie mieszkam w Polsce, zawsze będzie łatwo obciążyć mnie jakąś historią. Mam jednak nadzieję, że już nigdy Polacy nie przyjmą absurdalnych informacji z takim entuzjazmem, jak stało się ostatnio.

Na Zachodzie skandale bywają elementem autopromocji…

Tak, wiem, ale ja od początku swojej pracy artystycznej prowadzę inną politykę. Jeżeli miałbym zaznaczyć swoją obecność na innych rynkach, poza polskim, to tylko w taki sposób, w jaki robiłam to wcześniej – swoją pracą, kreatywnością i profesjonalizmem. Jako artysta, który dostarcza ludziom wiele dobrych emocji i wrażeń.

Cały czas idzie pani do przodu. Ma pani jakiś konkrety cel?

Zastanawiałam się nad tym ostatnio. Nawet umieściłam na swojej stronie (www.edyta.net) list do moich fanów, w którym napisałam, iż mam wrażenie, że trochę zgubiłam ten cel. I zaczynam mieć wątpliwości, czy to wszystko rzeczywiście doprowadzi mnie do szczęścia. Mój wysiłek nie jest wprost proporcjonalny do spełnienia oczekiwań wytwórni płytowej. Zawszę będę miała ogromną pasje do muzyki, zawsze będę chciała opracowywać nowe piosenki, nowe projekty, koncerty, dopóki mi starczy sił i weny twórczej. Ale od jakiegoś czasu muzyka nie jest już moją jedyną miłością. Teraz mam je dwie. Hierarchia wartości zmienia się z wiekiem. Czasem myślę, że pod względem zawodowym już nic więcej w życiu nie osiągnę, bo gdzie jeszcze mogę się wspiąć? Te rejony, których nie dosięgam, są tak nadzwyczajne i tak nierealne, że chyba nawet nie warto spoglądać w ich stronę, żeby nie robić sobie nadziei. Oczywiście, gdybym tam dobrnęła, zrobię wiele, żeby jak najlepiej się we wszystkim odnaleźć. Tak czy inaczej, przyszedł dla mnie czas, kiedy mam płytę, nad którą muszę czuwać, i związek, który muszę pielęgnować. Będę się starała zachować harmonię i równowagę pomiędzy tymi światami.

W końcu muszę zapytać – jakiegoż to szczęśliwca pani pokochała?

Wyjątkowego człowieka – choć oczywiście pewnie jest jestem obiektywna w jego ocenie. Jest bardzo wrażliwy, ale jednocześnie silny. Spostrzegawczy, ale nie narzucający swojej opinii. Ma klasę, choć najczęściej chodzi w adidasach. Na ogół jest opanowany – jak się denerwuje, to dość komicznie wygląda, więc zaczynam się śmiać, a to natychmiast łagodzi napięcie. Są dni, kiedy sobie przeszkadzamy, irytujemy się nawzajem – jak chyba w każdym związku. Generalnie jednak jest osobą, która ma na mnie zbawienny wpływ. Uwielbiamy ze sobą przebywać.

Jest cudzoziemcem?

Anglikiem. Ma na imię Paul.

Czy fakt, że nie jest Polkiem, ma znaczenie?

Są pewne różnice w mentalności, w zwyczajach. Poza tym Paul postrzega mnie inaczej niż większość ludzi w Polsce. Nigdy nie patrzy na mnie przez pryzmat osoby publicznej.

Ma coś wspólnego z muzyką?

Uwielbia muzykę, chyba jeszcze bardziej niż ja.

Długo ze sobą jesteście?

Od dwóch lat. Ale przyjaźnimy się od czterech.

Myśli pani o założeniu rodziny?

Oboje o tym myślimy.

Kiedy ślub?

Ależ pan dociekliwy. Jeszcze nie wiem.

Nie wróci pani do Polski na stałe?

Na pewno nie wrócę.

To bardzo poważna deklaracja. Co się za nią kryje?

W Polsce nigdy nie mogłabym mieć normalnego życia, chyba nawet po wycofaniu się z życia publicznego. Zbyt wiele emocji wywołuję w ludziach. Poza tym lubię mentalność Anglików.

Była pani kiedyś u wróżki?

Tak. W Londynie poszłam kiedyś do chiromantki. Nic o mnie nie wiedziała, nie podałam jej nawet swojego imienia. Linie papilarne więcej mówią o przeszłości niż przyszłości – byłam zdumiona, jak wiele ta kobieta wyczytała z mojej ręki. Natomiast w Polsce, dawno temu, odwiedziłam bardzo miłą panią numerolog. Ona oczywiście wiedziała kim jestem. Kiedy podałam jej wiele szczególnych cyfr i pozwoliłam „zajrzeć” do mojego życia – była przerażona. Powiedziała, że sobie nie wyobraża, jak można było to wszystko przeżyć tylko w jednym życiu. Może w poprzednim wcieleniu kogoś skrzywdziłam i teraz mam swoją karmę?

Karma chyba się polepsza?

Chyba tak. Myślę, że wcześniej podświadomie wybierałam trudne związki czy pozwalałam wplątywać się w trudne sytuacje, bo czułam, że niczego się nie nauczę mając łatwe i przyjemne życie. Chciałam być osobą dojrzałą i świadomą ludzi, siebie, życia, zasad. Eksperymentowałam i nawet kiedy czułam się zdeptana emocjonalnie, i tak później odbudowywałam się silniejsza i bogatsza o tamte doświadczenia. Ryszard Kunce, który napisał kilka pięknych teksów dla mnie, bardzo przejrzyście wplótł w nie mądrości życiowe. Moi odbiorcy zareagowali na nie bardzo emocjonalnie, więc zaczęłam myśleć o tym, żeby może pewnego dnia prowadzić terapię dla ludzi, którzy nie potrafią się w życiu odnaleźć i obronić.

Gdzie prowadziłaby pani taką terapię? Gabinet pani otworzy?

Może, albo przychodziłabym do domów tych osób. Mogłabym też poprowadzić spotkania z kilkoma rodzinami jednocześnie, na przykład w talk-show w którejś ze stacji telewizyjnych. Problemy między ludźmi się powtarzają, więc osoby bardziej wstydliwe mogłyby zawsze podejrzeć moich gości w swoich domach, czerpać siły i znajdować odpowiedzi na pytania innych osób.

Spotkała się pani z Michałem Wiśniewskim na planie programu Jestem jaki jestem – Ring. Jak wrażenia?

Bardzo miłe. Na próbie była od rana. Ale żeby wszystko wyszło autentycznie, z Michałem spotkaliśmy się dopiero podczas programu. Ja Michała bardzo dobrze odbieram. Trzeba być wyjątkowym złośliwcem albo człowiekiem kompletnie niewrażliwym, żeby nie docenić jego człowieczeństwa, szczerości i mądrości życiowej. Ten rodzaj muzyki, którą on kreuje, nie porusza mnie emocjonalnie, ale mus to być autentyczne, skoro trafia do tylu serc w Polsce. Jedno jest pewne – mając tak trudny start w życiu, jaki przytrafił się Michałowi, trzeba być na granicy wytrzymałości i być może utraty życia, żeby odnaleźć w sobie siły i wolę walki, by wystrzelić w górę tak wysoko.

Czy pani zgodziłaby się na udział w takim programie?

Może zgodziłaby się, ale tylko na tydzień i oczywiści w ograniczonym stopniu. Wpuściłabym kamery do mojego życia zawodowego i ewentualnie do kuchni. Myślę, że Polacy mieliby niezłą komedię, gdyby zobaczyli, jak przygotowuję chińszczyznę…

Fani Edyta Górniak czekają na pani koncert w Polsce. Doczekają się w tym roku?

Będą dwa koncerty w Polsce na przełomie lata i jesieni. Planuję też koncerty w Stanach i w mniejszym składzie w Niemczech. Żałuję, że niełatwo jest na dzisiejszym rynku zdobyć wsparcie sponsora, by zminimalizować cenę biletów dla gości. Niemniej z polską publicznością będę się starała spotykać regularnie.

Nie mieszka już pani w swoim apartamencie w Portugalii?

Nie, apartament stoi pusty. Mieszkamy z Paulem w Londynie. Myślę o tym, żeby go sprzedać. Kiedy apartament kupowałam, wychodziłam z założenia, że będę w życiu sama i przyda mi się takie piękne miejsce, które będzie moją oazą. Taką zresztą pełniło rolę. Ale teraz mam Paula, więc całe moje życie muszę trochę przemeblować.

Rozmawiał Igor Stefaniwicz

 



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑