Viva!

Opublikowano 9 listopada 2010

0

Viva! (09/11/2010)

„Zmieniłam wszystko!” – Najważniejszy rok w życiu Edyty Górniak

Zakochałam się w życiu

„Dziś mam przy sobie wyłącznie tych, których kocham. Wyeliminowałam wszystkich toksycznych ludzi. Niewygodne sytuacje zmieniam od razu. Ktoś może nazwać to ucieczką, ktoś inny odwagą. Nie boję się już tego, co pomyśli świat. Jestem wolna”.
O najważniejszym roku w życiu Edyty Górniak pisze Katarzyna Przybyszewska.

„Weź życie w swoje ręce!” – krzyczałam tak głośno, że aż rozbolało mnie gardło.
Był styczeń. Mróz. W nocy spadł taki śnieg, że miasto stanęło. Już godzinę jechałam do pracy w gigantycznym korku. I przez tę godzinę darłam się do słuchawki. Edyta wykorzystała ten śnieżny paraliż. Zaszyła się w domu. Wtedy robiła to często. Jak walił się świat, zamykała drzwi, wchodziła pod gruby koc i wyłączała komórki. Za cholerę nie można się było do niej dobić.

Przepadała. W końcu się dobiłam.

To był dla niej trudny czas. Za dwa miesiące miała się rozwieść. Choć robiła dobrą minę do złej gry, tylko najbliżsi wiedzieli, jak bardzo to przeżywała. Chciała nagrać płytę, fani czekali. Ale współpraca z osobami, które produkowały materiał, nijak się nie układała. Po pierwszym zachłyśnięciu, że nowi ludzie, nowe piosenki, świetna muzyka, cudne aranże, teraz entuzjazm jej spadł do zera. Czuła się fatalnie. Do tego od kilku miesięcy nie miała menedżera. Na plecach dźwigała całą logistykę przedsiębiorstwa „Edyta Górniak”. W sumie nie dziwię się, że miała dość. Właśnie dostała ofertę współpracy od kolejnego chętnego, by zająć się jej karierą. Po tygodniach rozmów zaproponował, żeby nagrała płytę w stylu „wczesnego Michała Wiśniewskiego”, a w ogóle to zyskami z jej pracy podzielą się „sprawiedliwie”: on 70 procent, ona – 30.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. „Edyta, na Boga, żaden wielki artysta na świecie nie godzi się na takie warunki!”.

Nie da się ukryć. Była na zakręcie. Wchodziła w swój jubileuszowy, 20. rok pracy na estradzie kompletnie rozbita, wypalona. Znów sama w dużym, pustym domu, bez mężczyzny, bez wsparcia rodziny, bez planu, pełna wątpliwości, pytań.

Ten rok miał wiele zmienić w jej życiu. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziała. Albo inaczej. Kompletnie w to nie wierzyła.

***

Kilka miesięcy później siedziała przede mną zupełnie inna Edyta. Nie wiem, jak to się stało, że przegapiłam tę zmianę.

Przecież już w zeszłym roku się zmieniła. Kiedy po rozstaniu z mężem (to już prawie dwa lata!) w czerwcu po raz pierwszy stanęła na scenie i podniosła z miejsc publiczność sopocką wykonaniem piosenki „Dziwny jest ten świat”, wszyscy zauważyli gigantyczną zmianę.

Ale ze zmianami po trudnych doświadczeniach jest tak, że najpierw trochę na siłę, jakby w szoku, obraca się życie o 180 stopni, ale potem, przy najmniejszym niepowodzeniu, znów spada się w dół. Powtórzyła schemat.

Rozmowy z gwiazdami są wyzwaniem. Nigdy nie wiesz do końca, czy mówią prawdę, czy tylko kreują swój obraz na użytek publiczny. Z Edytą jest inaczej. Nie jest dobrą aktorką, nie potrafi ukrywać uczuć. Z jej twarzy można wyczytać wszystko. Nawet wtedy, gdy już w jej małżeństwie nie działo się dobrze, nie mówiła tego nikomu, ale te oczy na wizji w programie „Jak oni śpiewają”. Te oczy…

Przyjaciółka Edyty (siedem lat przyjaźni, Edyta jest mamą chrzestną jej dziecka) uświadomiła jej znaczącą rzecz: „Kiedy już wszyscy myślą, że się poddałaś, ty podnosisz się jak Feniks z popiołów! I tak jest zawsze”.

I to był ten pierwszy impuls.

Ale wróćmy do tej zmiany. Jest maj tego roku, Edyta w przededniu jubileuszowego koncertu na Top Trendach. Spotykamy się spontanicznie na kolację. Już jest z nią Maja Sablewska, nowa menedżerka, niegdyś pracująca z Dodą. Ten wybór Edyty prasa komentuje do dziś. Maja znana jest z tego, że oddaje się artystom w 100 procentach. Nie boi się wyzwań. Edyta bardzo teraz tego potrzebuje.

Widzę ją pierwszy raz od jakiegoś czasu i zmiany w niej, te widoczne gołym okiem i te, które dostrzegają ci, którzy ją znają, są porażające. Pijemy wino, Edyta pochyla się nad kartą dań. Jak nie ma czasu, potrafi bez mrugnięcia okiem jeść cały dzień suchą bułkę, ale w restauracji zamawia tak jak Sally z „Kiedy Harry poznał Sally”. Ryba, ale sos osobno. Dodatkowo pietruszka, cytryna na innym talerzyku. Kasza, ale nierozgotowana. Więc między tą rybą a kaszą plotkujemy o wszystkim. Kiedy się pochyla, na jej plecach zauważam tatuaż. „Każdy moment jest dobry, aby wszystko zmienić”. Podobno powtarzała te słowa jak mantrę, kiedy tatuażysta operował igłą. Miesiąc później dojdzie jeszcze tatuaż na nadgarstku z tajemniczą datą i napisem „Ja dla świata”. „Zawsze chciałam to zrobić”, mówi Edyta. „Wreszcie się odważyłam”. Rozmawiamy, co zaśpiewa na Top Trendach. Dwadzieścia piosenek na dwadzieścia lat. Ona ma swoje ulubione, Maja swoje, ja swoje. Dyrygent Tomek Szymuś, który na koncercie poprowadzi orkiestrę, poszedł któregoś dnia na plac zabaw z dzieckiem i wypytał wszystkie siedzące tam mamy, których piosenek Edyty Górniak chciałyby posłuchać. Oczywiście „To nie ja” i „Dumkę na dwa serca”, i „When You Come Back to Me”, i piosenkę z bajki „Pocahontas”, i „Dotyk”, i „Nie proszę o więcej”…

Edyta zaśpiewa je fenomenalnie, ale wtedy kręci głową. „Mam już dość tych piosenek. Straciłam do nich serce. Są jak mój życiorys, każda coś przypomina. Jakbym wiecznie cofała się. Wracała”.

„Zobaczysz”, dodaje. „Śpiewam je tak po raz ostatni”.

***

Gdybym nawet nie chciała wiedzieć, co dzieje się u Edyty Górniak, nie ma na to szans. W historii polskiej prasy kolorowej nie było osoby, którą media interesowałyby się bardziej niż Edytą. Weszła na scenę dokładnie wtedy, kiedy kiełkowały pierwsze plotkarskie tytuły. I od razu rzuciły się na nią bezlitośnie. Z różną temperaturą. Czasem była ulubienicą, spełnieniem snu o Kopciuszku. Kiedy indziej nie zostawiały na niej suchej nitki.

Ale nie wiem w ogóle, jak ona wytrzymała od rozstania z mężem do rozwodu, kiedy prasa wręcz odebrała jej tożsamość! Nagłówki układają się w biografię. Inna sprawa, czy prawdziwą. Na pewno nieautoryzowaną. „Rozwód w blasku fleszy” (wolała, by był cichy, ale kamery nie spuściły z niej oka). „Allanek zostaje z ojcem” (co za piramidalna bzdura!).

„Kolejny menedżer nie chce pracować z Edytą” (a czy ktoś w ogóle założył, że to może ona nie chciała?), „Edyta kłóci się o gażę za bycie w jury »Tylko nas dwoje«” (nie kłóci, tylko nie jest pewna, czy chce wystąpić. Ostatecznie do jury dołącza Doda, ale program ma słabą oglądalność, schodzi z anteny po sezonie. Intuicja! Intuicja!). „Edyta Królową Top Trendów” (to akurat prawda). „Edyta rozstaje się z Mają” (dla zainteresowanych: właśnie planują przyszły rok). „Nowy facet Edyty to połączenie Kozyry, Kraśki i Krupy” (bez komentarza). „Edyta stroi fochy w »Tańcu z gwiazdami«” (ekipa dawno nie widziała kogoś tak zdyscyplinowanego). „Edyta opuszcza »TzG«”, „Edyta żartuje z Gołoty”, „Edyta nie daje rady”, „Edyta złamała nogę!”, „Już nie zatańczy!”, „Nie poddaje się! Zatańczy!”.

Uff. Trzeba dużo siły i dystansu, by to znieść.

Rzeczywiście – w ostatnich miesiącach udział Edyty w tanecznym show zdominował nawet konflikt Kaczyński – Tusk.
Jest niedziela, koniec października. Siedzimy na Szeligowskiej, w budynku, gdzie co tydzień na żywo idzie „TzG”. Tu nikt niczemu się nie dziwi, a prywatności gwiazd pilnuje armia ochroniarzy. Andrzej Gołota na korytarzu ćwiczy kroki, mąż Superniani popija kawę, ktoś przyjechał z dzieckiem, ktoś z psem. Ogólnie domowa atmosfera. Uczestnicy „TzG” mówią potem, że warto było tańczyć choćby dla tego poczucia wspólnoty. Edyta przyjeżdża w południe. Czarna długa sukienka, pod nią golf, wielki sweter, włosy wysoko upięte w kucyk, zero makijażu. Wielka torba, a w niej ekwipunek, jakby codziennie wybierała się na wojnę. Jakieś papiery, kalendarz z gumką, laptop, butelki wody z cytryną, lakier do włosów, wielkie pudło kremu do rąk (jak się nim smaruje, to za każdym razem aż po łokcie, strasznie to zabawne), pędzel do pudru, ziołowe herbatki, zapasowa bluza dla Allanka, skarpetki w razie czego, samochodzik i batonik… Dziś jest z nią Allanek. Zawsze, kiedy może, zabiera tu synka. Mały siedzi potem na widowni, łapki zaciska ze zdenerwowania, patrzy na mamę, podnosi tabliczkę z liczbą 70. Edyta szybko wskakuje w szarą sukienkę, punktualnie zjawia się na próbie. Jan Kliment już czeka na sali. Taniec powtarzają kilka razy. Dziś walc wiedeński do muzyki z filmu „Miasto Aniołów”. Edyta jest skupiona, ma pewny krok, w obłokach dymu puszczanego z agregatorów wygląda jak anioł unoszący się nad ziemią. Allanek wykorzystuje chwilę, gdy nikt na niego nie patrzy, i z niezmiernie szczęśliwą miną daje nura w dym.

Potem w barku Edyta zamawia ziemniaczane kluski, buraczki, sałatkę. Zaczyna od kilku kromek chleba, wielkiego ciastka już nie dojada. Mówi: „Kobiety czasem kręcą głową: »Pani Edytko, pani taka szczupła, nic chyba pani nie je!« Gdyby wiedziały!”.

Trudno o „TzG” nie rozmawiać w tym miejscu. I ja pożałowałam, że nie jestem w środku tego magicznego przedsięwzięcia. Czy taniec może zmienić życie? Nie wiem. Ale na pewno może je mocno przemeblować.

***

„Królowa nie powinna się ścigać”. To było ostatnie działo, które wytoczyli znajomi Edyty, odradzając jej udział w „TzG”. Ale akurat ten argument był jak kulą w płot.

Siedzieli wtedy w Różanej na Chocimskiej. Był koniec sierpnia, uczestnicy programu dawno już zaczęli próby, Edyta ciągle jeszcze toczyła walkę ze sobą: zatańczyć czy nie.

Zawsze podejmowała kontrowersyjne decyzje. Odeszła z „Metra”, kiedy święciło największe tryumfy. Zamiast światowej kariery wybrała miłość. Nie wystąpiła przed Céline Dion, bo nie zgodziła się na warunek diwy, że ma zaśpiewać z playbacku. Występ w „TzG” też był decyzją kontrowersyjną. Bo jak Edyta Górniak ma pójść do programu, gdzie w kolejnych edycjach coraz więcej tych, których nikt nie zna? Jak stanąć przed jurorami i usłyszeć, że nie umie się tańczyć, gdy jest się taką gwiazdą?

Edyta ocen się nie bała. „Kasia!”, powiedziała mi wtedy. „Przecież ludzie od 20 lat nieustannie mnie oceniają!”.
Którejś niedzieli w „TzG” Edyta powiedziała, że poszła do programu na przekór swoim przyjaciołom, którzy jak jeden mąż mówili, że nie da rady, nie wytrzyma. Że nie jest przyzwyczajona do kilkumiesięcznej codziennej harówki. Artyści pracują zrywami. Zdarzają się tygodnie prób, nagrań, koncertów, pracy po 24 godziny. Potem spokój. Można odetchnąć. Ci, którzy pracują z Edytą, wiedzą, że potrafi pracować w studio nagraniowym po kilkadziesiąt godzin. Wsłuchuje się w detale, bezwzględnie krytyczna wobec siebie, nagrywa od nowa. Ludzie odpadają, są wykończeni, ona dalej walczy. Po jubileuszowym koncercie na tegorocznych polsatowskich Top Trendach jej organizm się poddał, rozchorowała się na dobre. Ale recenzje koncertu były fenomenalne, więc cieszyła się jak dziecko. „Zobacz”, mówiła. „Nawet w »Fakcie« piszą o muzyce. Widzisz, Kaśku, to nieprawda, że ludzie stracili wrażliwość”.

Dla kogoś, kto tak starannie przygotowuje się do spotkań z publicznością jak Edyta, coniedzielny show w „TzG” mógł za każdym razem skończyć się katastrofą. A tu na to nie ma czasu. Od poniedziałku trzeba zasuwać przy nowej choreografii. Tajemnicą pozostanie, co Edyta w sobie poprzestawiała, że weszła w rytm programu, jakby tak pracowała od zawsze. Wyliczała: w poniedziałek rozdanie tańców, pierwsze kroki, wtorek, środa – treningi od rana do wieczora, w czwartek nagrywanie filmików, przymiarki co drugi dzień, sobota od rana próby kamerowe, niedziela – show. Do tego doszły koncerty, które miała zaplanowane już od miesięcy, inne projekty muzyczne, szkoła Allanka, nasza sesja zdjęciowa. Zaczęliśmy w któryś poniedziałek o trzynastej, Edyta zeszła z planu o trzeciej w nocy. Od rana była znowu na treningu. Jeden dzień wypadnie, inni będą ćwiczyć więcej, mogą być lepsi, przegonić. Ale ci, którzy znają Edytę, wiedzą, że nie poszła do „TzG” walczyć o Kryształową Kulę ani o samochód.

W jednym z odcinków „TzG” najbardziej surowa jurorka Iwona Pavlović, zachwycona żywiołowym tańcem Edyty, powiedziała: „Kiedy przyszłaś do programu, spodziewaliśmy się, że zobaczymy diwę, a dziś widzimy, że jesteś normalną dziewczyną!”.
Czy to właśnie chciała pokazać nam Edyta?

***

Kilka lat temu malutki Allanek doznał objawienia.
Akurat w telewizji powtarzano jakiś program. Edyta była gościem, wzięła udział w krótkiej rozmowie, potem weszła na scenę i zaśpiewała. Allan patrzył z niedowierzaniem. „Mama, czy to ty jesteś Edyta Górniak?”, spytał.

Był poruszony. Długo układał sobie w główce nowe odkrycie. Z czasem przywykł. Całował ekran z Edytą, bezbłędnie rozpoznawał głos w radio. Trudno ustalić moment, w którym te „dwie osoby” połączył w jedną całość.

Ale w zasadzie intuicją dziecka dokonał odkrycia, z którym ci, którzy znają Edytę, borykali się przez lata. Dwa lata temu, kiedy wspólnie robiłyśmy wywiad dla VIVY!, Edyta wpadła do redakcji obejrzeć zdjęcia z sesji. Siedzieliśmy w gabinecie dyrektora artystycznego, na ekranie komputera przesuwały się kadry. Sugerowaliśmy jej jakieś ujęcie. „O nie”, powiedziała. „To nie jest Edyta. To nie ona. Ona jest na co dzień bardziej zamyślona. Edyta tak się nie śmieje”. Mówiła o sobie: „Ona”. Analizowała każdy szczegół, jakby miała rentgen w oczach, widziała każdy maleńki grymas twarzy, każdą zmarszczkę mimiczną, kąt padania światła. Nie podobał nam się wtedy jej wybór ujęć. Siedziała przy nas dziewczynka, która na zdjęciach za wszelką cenę chciała być „poważna”, „dojrzała”, nie wiem, czy nawet w pewien sposób nie „stara”. Potem dostrzegałam to, co odkrył jej syn.
Są dwie Edyty. Jedna z nich jest gwiazdą, druga dziewczyną, kobietą, mamą, przyjaciółką. Człowiekiem z wadami i zaletami.

Edyta gwiazda dokleja rzęsy. Boi się ludzi, bo ją zawodzą. Sama kiedyś usłyszałam, jak bardzo bliska Edycie osoba powiedziała, że na Edycie można sporo zarobić. Przyjaciółka Edyty: „Ona otwiera serce, a ludzie widzą w niej biznes. Wykorzystują ją. Edyta, gdy kogoś poznaje, daje kredyt zaufania, w niektórych przypadkach mówi nawet o »kosmicznym porozumieniu«, »wielkiej chemii«. Potem przychodzi rzeczywistość. Przy współpracy jest ufna, nie ustala warunków na początku, potem dostaje po dupie”.

Edyta gwiazda do spotkania z publicznością przygotowuje się cały dzień, ma swoje wymagania, jest perfekcjonistką, pedantką, od siebie wymaga więcej niż od innych. Nigdy z przyczyn prywatnych nie odwołała koncertu, naprawdę kocha swoich fanów i nie widziałam, żeby ktoś na scenie dawał z siebie tyle co ona. Ludzie, którzy pracowali przy jej jubileuszowym koncercie, powiedzieli, że, cytuję dosłownie: „Wiadra krwi wylali, ale było warto”.

Wiadro krwi też miał wylać Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN-u. I ktoś złośliwy, jak już Edyta podpisała kontrakt na „TzG”, zatarł ręce, mówiąc: „Czegoś takiego to on jeszcze nie widział. Dam głowę, że dostanie zawału!”. Z tego, co wiem, dyrektor Miszczak ma się dobrze, a „TzG” już jest dawno po półmetku.

Któregoś razu temat Edyty wskoczył w moją rozmowę z Januszem Józefowiczem. Powiedział mi wtedy, że wielokrotnie wyrzucał Edytę z „Metra”. Ale kiedy chciała wrócić, przyjmował ją z otwartymi ramionami. Ludzie w zespole się buntowali. Krzyczeli: „Dlaczego tylko jej wszystko wybaczasz?!”. Miał wtedy odpowiedzieć: „Jakbyście mieli taki talent jak Edyta, też bym wam wybaczył”.
Edyta gwiazda ma poczucie własnej wartości. Jak mówi Nina Terentiew: „Doskonale wie, czego chce”. Śpiewa fenomenalnie i jak „nie ma Edyty, nie ma szoł”.

Edyta gwiazda ma dystans do siebie. „Kiedyś zadzwonił do mnie dziennikarz”, opowiada Maja Sablewska. „Z pytaniem, czy Edyta odważyłaby się ponownie zaśpiewać hymn. Nie mogłam uwierzyć, gdy odpowiedziała: »Przekaż panu, że jeszcze się nie nauczyłam!«”.
Edyta kobieta bywa niepewna. Nawet ostatnio powiedziała w „TzG”, że ona naprawdę dopiero teraz odkrywa swoją kobiecość. Że mężczyźni, zamiast zapraszać ją na randki, prosili o autograf.

Edyta kobieta nosi dresy, związane włosy i prawie się nie maluje. Ciągle mówi, że nie ma co na siebie włożyć, bo kupuje ubrania na scenę, nie na życie. Wcale nie jest pewna swojej urody i tego, jakie wrażenie robi i na mężczyznach, i na kobietach.

Edyta kobieta ma kilku przyjaciół. I za nich skoczy w ogień. Przejedzie pół miasta, by pomóc zdjąć firanki, przywiezie w słoiku zupę, zrobi zakupy i zostawi na parapecie. Jej przyjaciółka opowiadała mi, jak swoje dziecko rodziła z Edytą. Edyta wszystko odwołała, zorganizowała salę i położną, całą noc siedziała w szpitalu. Teraz jako mama chrzestna zasypuje maluszka prezentami.

„Skończcie z tą diwą”, powiedziała w »TzG«. „Gdybym miała żyć jak diwa, jakie to życie byłoby puste…”.

***

A teraz mi mówi: „Nie miałam pojęcia, że jestem tak odważna! Startowałam od zera wiele razy i zawsze w kolejny etap chciałam zabrać ze sobą tych, których kochałam. Nie udało się. Tak było z małżeństwem. Ludzie boją się zmienić swoje życie, nie mają odwagi podjąć ryzyka. Kasiu, jeśli zawiodły mnie tak bliskie osoby jak ta, która dała mi życie, i ta, która dała mi dziecko, to uwierz mi, że nikt bardziej zranić mnie nie zdoła. Dlatego już się nie boję”.

Za to ja, przez sześć lat naszej znajomości, bałam się zapytać Edytę o jej stosunki z matką. Choć nieraz nurtowało mnie pytanie: Co takiego się wydarzyło, że od kilku lat nie ma między nimi żadnej relacji? Nadal się boję, to ciągle jest temat tabu.

Edyta nosi w sobie dwie sprzeczności. Z jednej strony jako córka Polki ma potrzebę stabilizacji, z drugiej jako córka Cygana ma w sobie zamiłowanie do ciągłych podróży, do poznawania, do zaczynania od nowa, do budowania z niczego.

Właśnie wynajęła nowy dom, blisko szkoły Allanka. I właśnie się przeprowadzają. Poprzedni zostawia bez żalu. Był świadkiem jej smutku po rozstaniu z mężem, zmagania się z destrukcją i demonami. Nigdy nie urządziła tego domu. Jedyne, co było w nim skończone, to pokoik Allanka. Przez dwa lata kupiła tylko telewizor, kanapę, nawet krzesła przy stole były każde inne. Nie miała pralki. Teraz w nowym domu Allanek wybiera kolory ścian, chodniki do łazienek, poduszki i koce. Znowu zaczyna od zera.

Która natura w niej zwycięży? Czy zapuści korzenie, czy wyrwie się do kolejnego lotu? Edyta: „Tak strasznie zmęczyłam się byciem poważną, rozważną i rozsądną, że już nie chcę taka być. Trochę muszę tej rozwagi pozostawić, bo jestem matką. Instynkt matki, mam nadzieję, poprowadzi mnie mądrze. Ale teraz chcę cieszyć się każdym dniem i iść przez życie spontanicznie. Wyczyściłam ze swojego życia relacje toksyczne, potem zaczęłam tańczyć: najpierw ze strachu, potem z radością. Niewygodne sytuacje zmieniam natychmiast. Ktoś może nazwać to ucieczką, ktoś inny rozsądkiem. Zawsze chciałam wszystkich uszczęśliwić, dziś mam odwagę pomyśleć o sobie!”.

***

Maja Sablewska: „Praca z największym talentem w tym kraju to wielkie wyzwanie. Uwielbiam każdy dzień, który obala dosłownie po kolei wszystkie mity na temat Edyty. Kiedy poznałam Edi kilka miesięcy temu, była zrezygnowana, dziś jest silna. Widzę, jak konsekwentnie pracuje nad sobą. I wiem, że to dopiero początek. Idzie jak błyskawica. Jej odwaga przerosła moje oczekiwania”.

W związkach uległa, ustępliwa, kiedy jest sama – nagle dostaje skrzydeł. Przewraca wszystko do góry nogami, walczy jak lwica.
Zmieniła priorytety.

Najważniejszy jest śmiech Allana. Oddycha, jak wie, że mały jest szczęśliwy. To dla niej baza, by mogła dalej budować.
Ostatnio zdradziła mi swoje największe odkrycie: Faceci szczęścia nie dają. Tłumaczy to potem tak: „My, kobiety, same się programujemy, że bez mężczyzny życie nie ma wartości. Że bez mężczyzny nic nie znaczymy, nie potrafimy. A to jest taka bzdura, Kaśku! Czy ja potrzebowałam aż tylu lat, by to odkryć? Po co nam facet, kiedy mamy przyjaciół, dzieci, kiedy możemy podróżować, zwiedzać świat, pić szampana? Po co rutyna? Dwa humory w domu? Jeśli mężczyzna ma być obecny w naszym życiu, to wyłącznie by przynosić radość i rozrywkę. Nie po to, by przynosić utrapienie! Już nigdy! Zresztą ja już mam mężczyznę na całe życie”.

I w tym momencie na kolana wskakuje jej Allanek.

Lubi celebrować swoje urodziny. Kilka razy obchodziła je na wizji. Wjeżdżał tort, ludzie śpiewali „Sto lat”. Stała przy tym torcie i klaskała w dłonie wyraźnie szczęśliwa. Kiedyś powiedziała: „Jako dziecko nie obchodziłam urodzin. Nie było tortu, prezentów, nikt nie składał mi życzeń. Tak bardzo chciałam uciec od traumy dzieciństwa, że pędziłam przez życie, wcale się nim nie ciesząc”.

Pewnie dlatego tak tego pragnie. Jak mała dziewczynka.

14 listopada Edyta skończy 38 lat.

Sto lat temu byłaby kobietą w wieku balzakowskim, matroną z przeszłością. I po przejściach. W dzisiejszym świecie wciąż jest dziewczyną. Edyta: „Jeszcze kilka lat temu czułam, że to już koniec mojego życia, że już nic dobrego mnie nie spotka. Że wszystko już za mną. Teraz los jest dla mnie łaskawy. Pozwolił mi wrócić do momentu, w którym się zatrzymałam. Cofnąć o siedem lat. Znów mam plany, marzenia. Znów chcę żyć, śpiewać, nagrywać nowe płyty. Podbijać świat”.

To „podbijać świat” mówi cichutko. Żeby nie zapeszyć. Nawet jeśli teraz sceptycy i złośliwcy pukają się w głowę, ma to w nosie.
Jak cygańska matka z Allankiem na jednym ręku i wielką torbą w drugiej idzie w ten świat.

Zresztą nie liczy się cel, ale droga.

A przed nią znów jest naprawdę wszystko.

Tekst Katarzyna Przybyszewska
Zdjęcia Marlena Bielińska/Makata
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Zosia Kula
Makijaż Gonia Wielocha kosmetykami Helena Rubinstein (Clone Hydra 24h nr 23, Wanted Rouge nr 301, Wanted Eyes Palette Duo nr 48 i 46, Lash Queen feline blacks Mascara nr 01)
Fryzury Marek Sierzputowski/Ruby Blue Atelier Fryzjerskie
Stylizacja paznokci Marzena Kanclerska/Nail Spa, www.nailspa.pl
Produkcja Elżbieta Czaja
Autor projektu okładki: Marek Knap

Viva!, nr 23



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑