Wprost

Opublikowano 11 lutego 2013

0

Wprost (11/02/2013)

Edyta Górniak jak dobro narodowe

Sława – nic innego się nie liczy

Nienawiść publiki to też wielki sukces. Wie o tym doskonale Edyta Górniak. Zdaje sobie z tego sprawę również Kuba Wojewódzki. Tylko Bożena Dykiel do niedawna była nieświadoma, że „hejt” przysparza popularności.

Czerwiec, 2002 r. Korea. Mistrzostwa świata w piłce nożnej. 30-letnia Edyta Górniak śpiewa hymn Polski. W emocjach. W takich emocjach, że aż trudno rozpoznać melodię i znany prawie wszystkim Polakom tekst. TVP transmituje występ, więc widzi to kilka milionów ludzi. Potem jest jeszcze gorzej. Nasza drużyna przegrywa z kretesem. Efekt? Polacy zaczynają obwiniać za klęskę na mundialu również piosenkarkę.

Luty 2013 r. Gala Miss Polonia w Warszawie. Ponad 40-letnia diwa wchodzi na scenę i z zamkniętymi oczami zaczyna śpiewać wielki przebój zespołu Metallica „Nothing Else Matters”. Ucieka jej melodia, myli słowa. Wszystko to pokazuje telewizja. Efekt? Internet aż kipi z nienawiści do piosenkarki. Ludzie oskarżają ją o profanację, ogłaszają koniec kariery. A tymczasem dawno tak głośno o Górniak nie było. – W śpiewaniu liczy się to, czy jesteś autentyczny – ocenia występ wokalistki Czesław Mozil, muzyk i juror „X Factor” w TVN, który sam coverował przebój Metalliki z zespołem Acid Drinkers. – Edyta chciała wykonać tę piosenkę najpiękniej, jak potrafi. Ona może jest cudowną wokalistką, ale pamiętajmy o przekazie.

Gdyby jednak nie zaśpiewała „Nothing Else Matters”, nikt by Górniak się teraz nie zajmował. Czy piosenkarka zrobiła to specjalnie, zdając sobie sprawę, jaki szum może wzbudzić wykonanie kultowego utworu zupełnie niepasującego do jej stylu? Pytamy o to Stanisława Syrewicza, autora jedynego prawdziwego przeboju Edyty Górniak, „To nie ja”, dzięki któremu zajęła drugie miejsce na festiwalu Eurowizja. Dawno, dawno temu, w 1994 r. – To, że pani pisze ten artykuł, jest dowodem na sukces strategii obliczonej na prowokowaną obecność w mediach. I tak naprawdę to nothing else matters (ang. nie liczy się nic innego) – mówi bez ogródek kompozytor i ma rację.

Co więcej, to twierdzenie odnosi się nie tylko do naszej bohaterki. Oto przykłady z ostatnich dni wykorzystywania „hejterstwa” w innych segmentach show-biznesu. Bo przecież tak jak niełatwo jest utrzymać się na topie, śpiewając piosenki, tak nie jest również prosto mieć cotygodniowy program telewizyjny i być najbardziej pożądanym, kontrowersyjnym i najpopularniejszym telewizyjnym prowadzącym w kraju. Kuba Wojewódzki, po zeszłorocznym żarciku z Ukrainek na antenie radia Eska Rock, najwyraźniej uznał, że jego blask i sława już zbyt okrzepły. Bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że jednym kliknięciem skasował swoją fanowską stronę na Facebooku, obleganą przez ponad milion internautów, twierdząc przy tym, że „ten profil przyciągał tak złe emocje jak wrak tupolewa”.

Jak „hejt”, to… sława

Okazuje się jednak, że nasz bohater złymi emocjami, nienawiścią internautów rzekomo wylewaną w komentarzach pod wpisami zwyczajnie manipulował. Brud, sekta narodowa, kibolstwo, świry, maniacy – tak niedawno mówił o tych, którzy odwiedzali jego profil. Tymczasem firma Sotrender badająca nastroje w mediach społecznościowych postanowiła sprawdzić, co mogło tak rozeźlić celebrytę. Oto co donoszą badacze z Sotrendera: „Na stronie Kuby nie znaleźliśmy agresji opisywanej przez niego samego, nie zraziliśmy się też poziomem wypowiedzi. W porównaniu z pierwszym lepszym internetowym forum, na którym można rzeczywiście znaleźć wszystko, od przekleństw po fanatyzm, fanpage Kuby Wojewódzkiego był prawdziwie elitarnym klubem dyskusyjnym. Prawdziwa przyczyna więc z pewnością jest inna. Czy fani już się znudzili Kubie, czy palec się omsknął na »potwierdź usunięcie strony«?”. A my pytamy, czy Wojewódzki sądził, że kiedy w świat pójdzie informacja, że jest „hejtowany” przez internautów, to będzie o nim prawie tak głośno, jak w okresie „ukraińskiego żartu”?

– Rozgłos, również ten sprowokowany negatywnymi emocjami, uzależnia. I każda metoda, by być na celebryckim szczycie, jest dobra. Jeśli ktoś już jest na widelcu, to próbuje na nim zostać różnymi metodami – ocenia dr Jacek Wasilewski, socjolog kultury z Uniwersytetu Warszawskiego. Co sądzi o przypadku Bożeny Dykiel i jej publicznym linczu za to, że w programie telewizyjnym na żywo użyła słowa „pożydzić” w rozumieniu poskąpić? Spotkała się z falą „hejterstwa”, oskarżono ją o antysemityzm, pojawiły się nawet informacje o tym, że aktorka straci pracę w serialu „Na Wspólnej”. – Gesty impulsywne, takie jak zamknięcie fanpage’a, decyzja o zaśpiewaniu piosenki z zupełnie nie swojego repertuaru czy wreszcie publiczna szczera wypowiedź językiem kolokwialnym, są w rzeczywistości gestami narcystycznymi. Komunikują nam: patrzcie na mnie, żebrzą o naszą uwagę – mówi uczenie dr Wasilewski. A my obstawiamy, że Bożena Dykiel w przeciwieństwie do Edyty Górniak nie zdawała sobie sprawy, że negatywne emocje mogą się przyczynić do sukcesu.

Bo Górniak – jak nikt inny – sprawia wrażenie, jakby była w stanie wojny z całym światem. Przeciwko są wszyscy – tabloidy, z którymi się procesuje, były mąż, partnerzy, autorzy tekstów czy kompozytorzy oraz każdy, kto ośmieli się ją publicznie skrytykować (jak dziennikarka Karolina Korwin-Piotrowska), lub ci, których ona sama oskarżyła o brak lojalności (jak Maja Sablewska, jej dawna menedżerka). Z nią są tylko najbliżsi współpracownicy (styliści, fryzjerzy, tancerze) i partner życiowy, prawnik Piotr Schramm. Tak, jakbyśmy mieli do czynienia ze zmową wobec najlepszej polskiej wokalistki, która nigdy nie spełniła narodowych marzeń. I tak, jakbyśmy ją za to karali. Za co? Przecież w radiu nie ma jej przebojów, a media żyją tylko jej kolejnymi konfliktami, ewentualnie egzotycznymi wakacjami, na które wyjeżdża z synem.

Co jakiś czas Górniak daje im nową pożywkę. Tak jak w 2010 r., kiedy pokazała się na okładce „Vivy!”: rozczochrane włosy zasłaniające pół twarzy, przygryziona warga i zmęczony wzrok. „Zmieniłam wszystko!” – krzyczy nagłówek, co znaczy, że Górniak się rozwiodła, wzięła udział w „Tańcu z gwiazdami” i nagrywa nową płytę. Najlepszą! Chce powtórzyć sukces pierwszego albumu „Dotyk” (1995), wspomina w rozmowie z magazynem próby zrobienia kariery za granicą. Edytę chciał tam wylansować Wiktor Kubiak, menedżer i producent „Metra”, który załatwił jej kontrakt w EMI i dobrego producenta, Chrisa Neila. Dlaczego nic z tego nie wyszło? Przecież miała wielki talent i piorunującą urodę. A może to wszystko, jak mówiła w wywiadach, wina złych doradców? Czy jednym z nich był Rinke Rooyens? Wytrzymał z nią jako menedżer tylko cztery miesiące.

W wypracowaniu nowego wizerunku miała pomóc Edycie Maja Sablewska. Pojawiła się w życiu Górniak trzy lata temu. – Gdy się spotkałyśmy, chciała ode mnie, bym spławiła jej męża Darka i sprawiła, żeby to o niej zaczęto pisać lepiej – opowiada Sablewska. Zaczęła więc wyciągać Edytę z domu, na jogę, ściągnęła supernianię Dorotę Zawadzką do małego Allana. Kiedy spotkały się po raz pierwszy w towarzystwie stylistek, Sablewska zauważyła, że są przerażone, bo odważyła się powiedzieć, że gwiazda popełnia jakieś błędy. – One serio myślały, że Edyta mnie zabije – opowiada. – Byłam chyba pierwszą osobą od wielu miesięcy, która potraktowała ją poważnie. Z kartką w ręku usiadłam i powiedziałam, jaki jest plan. Może dlatego od początku do końca nie zachowywała się wobec mnie tak, jak wobec swoich fanów, których często traktuje z góry. Nawet jak powiedziałam coś, co ją zdenerwowało, nie pomiatała mną, jak często innymi.

Królewna Śnieżka

– Pamiętam jak dziś moją rozmowę z Mają Sablewską – wspomina Karolina Korwin-Piotrowska. – Zadzwoniłam i powiedziałam: „Weź tę robotę”. Wzięła. Ale już w styczniu 2011 r. Górniak podziękowała menedżerce jednym SMS-em. – „Nie jesteś mi już potrzebna”. Górniak uznała, że Sablewska robi karierę jej kosztem. – Edyta stworzyła sobie pomnik, który jest większy od niej samej – ocenia Maja. Dawny współpracownik opowiada anegdotę, jak Edyta przed występem w Sali Kongresowej zawołała do siebie chór i zwróciła się do wokalistów tymi słowami: – Umówmy się, że ja teraz jestem Królewną Śnieżką, a wy moimi siedmioma krasnoludkami, dobrze? I to będzie nasza mała tajemnica.

Słyszymy to od kilku osób (wszystkie zastrzegają anonimowość), że Edyta lekko zrzuca z siebie koszty związków z przyjaciółmi i mężczyznami. To oni ponoszą winę za rozstania, nigdy Górniak. „Infantylna” (ocenia były partner). „Wielopłaszczyznowy problem osobowościowy” (twierdzi dawna menedżerka). „Manipulantka bez skrupułów wyzyskująca facetów” (zdanie współpracowniczki). – Jej agresja i umiejętność palenia mostów za sobą są fenomenalne – ocenia słynny twórca muzyki, który nie chce, żeby jego nazwisko pojawiało się w kontekście Edyty Górniak, ponieważ kiedyś go publicznie obraziła. – Mamy do czynienia z kimś, kto nie ma dystansu do siebie.

Po rozstaniu z Sablewską wokalistka obwieściła, że sama będzie dla siebie menedżerką i nigdy więcej nie skorzysta z pomocy żadnego agenta z Polski. Zamierzała również skończyć nagrywać album, pierwszy od czasu „E.K.G” (2007). Premiera płyty kilka razy się przesuwała, Edyta wciąż była z czegoś niezadowolona.

Krok do przodu

„My” ukazała się 14 lutego 2012 r. Nad krążkiem pracowali Bogdan Kondracki i Karolina Kozak z Jazzboy Records. Udzielała się także Ania Dąbrowska. Muzyka w większości utworów jest świetna, daleka od komercyjnej sieczki. Nowoczesna produkcja, dobre melodie i teksty. „E.K.G.” i „My” dzieli przepaść. Edyta zrobiła gigantyczny postęp, ale płyta przeszła bez echa, a wiernym fanom się nie spodobała. Może przyczyną była słaba promocja ze strony artystki? Robert Kozyra twierdzi, że wszędzie na świecie piosenkarka z pierwszej ligi – a taką chce być Edyta – ma własny repertuar, którego ludzie chcą słuchać.

A Górniak, występując, śpiewa dziś głównie covery, a jej nielicznych nowych piosenek ludzie nie chcą za bardzo słuchać. Karolina Kozak, która napisała teksty na ostatnią płytę artystki, denerwuje się, kiedy słyszy takie opinie o wokalistce: – W Polsce każdy ma własną koncepcję na temat „jakie piosenki powinna śpiewać Edyta Górniak”. Bo ona jest jak dobro narodowe. A może Edyta jest już znużona śpiewaniem ballad, może chce czegoś innego? – pyta. Uważa, że mówienie, że Górniak nie jest diwą, jest bez sensu, bo nią jest. Boli ją za to roztrząsanie każdego jej potknięcia oraz mieszanie z błotem, zupełnie jakby nie mogła się mylić. – Ona jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa i jeszcze nie raz nas zaskoczy – mówi Kozak.

Sama Górniak nie jest chyba mocno przekonana do utworów z „My”. Na promocji w empiku nie pamiętała tekstów, musiała je czytać z książeczki. Trudno się nie oprzeć wrażeniu, że ten występ był przygrywką do tego, co wykombinowała z piosenką Metalliki. Robert Kozyra uważa, że wokalistka „kompletnie się pogubiła”. – Potrzebowałaby kogoś, kto jej powie nie tylko co, śpiewać, lecz także – w co trudno uwierzyć – jak śpiewać – mówi były prezes Radia Zet. – W muzyce czas biegnie z prędkością światła, a Edyta brzmi dzisiaj jak piosenkarka z lat 80. Pewnie by chciała być jak Rihanna lub Beyoncé, ale niestety bliżej jej do Violetty Villas. – Ale generalnie o co tyle krzyku? Czy James Hetfield [wokalista i gitarzysta Metalliki – przyp. red.] nie śpiewa w tej piosence „Open mind for a different view” (z ang. otwórzcie się na opinie innych)? – pyta Czesław Mozil. Atmosferę tonują też fani Edyty: – Nawet nie wiecie, z jaką przyjemnością na zeszłorocznych Top Trendach w Sopocie zaśpiewała „I Will Always Love You” Whitney Houston. Było widać, że w takim repertuarze czuje się najswobodniej – tłumaczy nam jeden z nich i od razu mówi: – Ale to ją chyba nudzi.

A my dodajemy: nas też. Bezbarwne, perfekcyjnie wykonane covery przecież nie budzą żadnych negatywnych emocji.

Autor: Anna Gromnicka
Współpraca: Magdalena Rigamonti

Wprost, nr 7 (1564)



Komentarze




Dodaj komentarz

W górę ↑